Domitka na tropie traconych kilosków:)
Hejka,
Dziś siedziałam cały dzionek w domku, bo jutro mam egzamin i musiałam sie przygotować. Niestety coś takiego zawsze działa na mnie w jeden sposób - jem ile wlezie! Teraz czuje sie tragicznie, boli mnie brzuch, jestem ociężała i do tego mam tragiczny humor...
Tak naprawdę, to na co dzień jestem bardzo wesołą osobą, uśmiechniętą od ucha do ucha i cieszącą się z najmniejszej rzeczy. Wszędzie mnie pełno - tak twierdza znajomi, że mam jakiś motorek w tyłeczku:) Niestety (mimo niezłej pogody itp.) ostatnio nie jestem sobą.
Moim celem jest schudnąć do 52 kg. Teraz ważę około 69 kilosków więc pracy jest bardzo dużo, jednak jak to mówią: jak spadać to z wysokiego konia. Dodatkowo chciałabym troszkę zacząć ćwiczyć i do odnowy fizycznej dodać też odnowę-ulepszenie umysłowe! Chcę mieć na tyle determinacji by podszkolić dosyć sporo swój angielski, który teraz jest gdzieś na marnym poziomie FCE.
Jeszcze jest jedna rzecz, która musi mnie dopingować: mój chłopak - Radek. Jednak to działanie pośrednie, zaraz wyjaśnię. On też powinien zrzucić kilka kilogramów: wzrost 189 i waga obecnie 109 kg. Jest i tak nieźle, bo rok temu ważył 10 kg więcej. Ja mu pomagam, tylko niestety boję się jakoś z nim porozmawiać, że ja też mam za durzo tu i ówdzie. Sam pewnie to widzi, ale... No nie wiem głupio mi, bo zawsze to ja go katowałam dietami (rok temu ważyłam 58 kg - nie mam pojęcia jak się tak zapasłam!)
Zaczynam od teraz, pomożecie?