-
10 kilogramów... Adios!
Ważę 68 kilogramów przy wzroście 170 cm. Może to i nie jest jakoś najgorzej, ale ja źle czuję się z tymi fałdkami tłuszczu na brzuchu i biodrach, cellulitisem, z ubraniami rozmiaru 42 i bluzeczkami L. Jak dwa lata temu ważyłam 60 kilogramów czułam się zdecydowanie lepiej. I do tej wagi chcę wrócić.
Oczywiście to nie jest moje pierwsze podejście - diet już było tysiące - od głodówek przez diety Kopenhaskie (jak słyszę słowo szpinak robi mi się od tej pory niedobrze), diety z Pani Domu pt. schudnij 5 kg w dwa dni itp. Oczywiście nie muszę pisać, że nie odniosły specjalnego skutku.
Dobrą stroną tego wszystkiego jest, że nigdy nie przekoczyłam wagi 70 kilogramów. Nawet teraz w wakacje w USA (też miałam po powrocie do Polski wrócić chudsza, ale odchudzanie sie w Stanach nie należy do najłatwiejszych) nigdy waga nie przekroczyła magicznych 70 kilo. I bardzo dobrze.
Nie spieszy mi się - nie musi być do Sylwestra, bo jedziemy w góry, więc raczej nie będę szaleć w obcisłej sukience. Chcę natomiast w czerwcu stanąć na wadze i zobaczyć 60. Zatem czasu mam sporo :) Dzięki temu chcę chudnąć stopniowo i nie wrócić z powrotem do 68 plus jeszcze gratisowe 2 od efektu yo-yo.
Zatem...
Zaczęłam od tego, że zapisałam się do Fitness Clubu. Chodzę narazie dwa razy w tygodniu na aerobic (ABT, Cellu-stop, Shape) i raz w tygodniu na siłownię. I to jest mój przewodni cel - schudnąć bardziej przez ruch a nie przez rygorystyczne diety.
Na aerobiku jest super. Początkowo nie znałam komend, obijałam sie o wszystkich, myliłam kierunki i czułam się jak ostatni głupek. Ale jest (stan - po 5 godzinkach) coraz lepiej. Co prawda dalej ledwo zipie jak robimy brzuszki i po cichu zmieniam nogę jak już nie mam siły machać cały czas jedną, ale wierzę, że jak się rozćwiczę to to minie. Poza tym wstyd mi za dychę, że babki po czterdziestce czy po pięćdziesiątce mają lepszą kondychę ode mnie - dwudziestotrzylatki.
Będę sobie tu skrobać co zjadłam i czy była na aerobiku - nie mam nic do ukrycia - jak wciągnę batonik to napiszę, że go zjadłam. Może przez to, że będę tu pisać wszystko, na forum publicznym, dwa razy się zastanowię zanim zakupię Twixa.
Oczywiście nie musiscie czytać tych pierdół. Jeśli jednak znajdzie się jakaś duszyczka, która też chce wbić się w swoje ukochane Levisy rozmiar 28 będzie mi bardzo milutko.
Zatem do dzieła!
http://tickers.TickerFactory.com/ezt...02d/weight.png
-
no ja mam wlasnie podobne odczucia chociaz w 28 to nei mam co marzyc ale jak narazie chce moc kupic normalnie spodnie 31 a nei wbijac sie w nie w przymierzalni...
co do aerobiku serio super sprawa :) ja tez na poczatku tak mialam - jak myslalm "co ja tu robie" ale smialam sie z tego,a teraz juz jest super :twisted:
trzymam za Ciebie kciuki i bede na pewno czytac jak ci idzie :)
POWODZENIA
wiek - 22
wzrost - 177
-
16 listopada - środa :)
Mam nadzieję, że to nie będzie wyglądać jak dziennik Bridget Jones :)
Dzisiaj śniadanko - serek biały półtłusty (nie było chudego twarofu w sklepie) z jogurtem naturalnym, rzodkiewki
Obiad - kromka razowego chleba i wielki talerz sałatki z ogórków, pomidorów, kukurydzy, rzodkiewki, zielonej cebulki i odtłuszczonej Fety.
Kolacja - wielki kubek grapefruitowej herbatki odchudzającej "4 razy ja" i kiść winogron sułtanek - uwielbiam sułtanki, bo mają cienką skórkę i nie mają pestek. Mniam..
Ja to w ogóle jestem nabiało- owocożerna. Dla mnie mięso może nie istnieć.
O 17 byłam na aerobiku - dzisiaj ABT z Rafałem. Koleś dał nam straszny wycisk, niby głupie unoszenie nogi, ale jak się robi 7 powtórzeń po 8 razy to boli jak diabli.
Papierosów ZERO!
-
17 listopada - czwartek
Oj dzisiaj to coś mi się dużo zjadło :)
Sniadanko
- 2 kromki razowego chlebka z serkiem Figura i pomidorkiem posypane oregano i solą morską (ktoś mi powiedział, że zdrowsza, a dla mnie pomidor bez soli nie smakuje jak pomidor)
- kiść winogron sułtanek
- kubek grapefruitowej herbatki
Obiad
- pół piersi z kurczaka z pieczarkami smażone "prawie" bez tłuszczu i do tego sałatka z pomidorów, ogórków, rzodkiewki, kukurydzy i zielonej cebulki - porcja była ogromna :)
Kolacja
- mój grzech - tost z masłem czosnkowym i serem :( Nie mogłam się powstrzymać, tak ładnie pachniały i zjadłam jednego.
A na dodatek nie zdążyłąm na siłownię...
-
18 listopada
Dzisiaj wróciłam na weekend do domu. To ogromny sprawdzian, bo jak mieszkam sama we Wrocławiu to nie mam w domu ani masła ani białego pieczywa, lodówka to pusta w zasadzie same jogurty i warzywa.
A w domu jak to w domu - lodówka pełna pysznych rzeczy, a to Mama jakieś ciasto upiecze, a tu Babcia obiad pyszny zrobi a Ty człowieku patrz jak inni pałaszują :(
Śniadanko
- dwa średnie banany
II śniadanie
- Kubuś z marakują
Obiad
- pół miseczki babcinej fasolki po bretońsku (tu już w domu) -- ale zjadłam bez chleba!
Kolacja (normalnie mi się nie zdarza takie coś jak kolacja)
- kubek kakako
- pół kromeczki chleba posmarowanej cienko masłem z plasterkiem żółtego sera
Tiaaa.. a siłownia dopiero w poniedziałek.. Trudno, wezmę jutro pchlarza na długi spacer:) I odkurzę mieszkanie - Mama się ucieszy.
Myślałam o tym, żeby pójść na imprezkę. Ale znowu jak tu nie napić się piwa?! Mam dylemat, ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie nie chodzić do knajpy na piwko ze znajomymi. Przecię znie mogę z siebie zrobić społecznego odludka, tylko dla tego, że jestem na diecie! Ani siedzieć godziny przy soku pomidorowym...
Jak sobie z tym radzicie? W ogóle zero alkoholu? Yhhh
-
Hmmm
Czy mnie się wydaje czy moja waga stoi w miejscu?? :(
-
Stan kryzysowy
Mam dzisiaj jakieś lekkie załamanie i przy tym totalny spadek motywacji.
Jestem na diecie już trzy tygodnie, przy czym od dwóch waga zatrzymała się na 66,5 kg i zamarła..
Staram się ograniczać białe pieczywo, słodycze, alkohol i wszystkie te złe węglowodany, chodzę na fitness i na siłownię a tu żadnych efektów... :(
Czy jest możliwe, że są ludzie, którzy po prostu choćby nie wiem co robili i tak nie schudną ??? Buuuu...
-
dzieczyno, chodzisz na fitness!!!!!!!!!! powinnaś też sprawdzać wymiary - mięśnie też ważą, a "ściągaja sylwetkę" cierpliwości :twisted:
-
Metoda małych kroczków
Czytam sobie Wasze posty i pamiętniki i czytam i momentami nie mogę wyjść z podziwu jakie zawzięte z Was babki. Wszak nie od dziś wiadomo ( i każdy kto miał coś do zrzucenia doskonale o tym wie) że walka z kilogramami to chyba najgorsza z możliwych.
Trzeba mieć diabelnie dużo silnej woli, żeby patrzeć jak inni wcinają pizzę i nie sięgnąć po kawałek, popijać sok gdy inni piją piwko i nie skusić się na batonika jak organizm wręcz błaga o coś słodkiego ( zwłaszcza przed okresem grr :x )
Masz rację Waszko, że mięśnie ważą, bo choć waga stoi jak zaklęta ja widzę po sobie, że spodnie jakieś takie troszkę luźniejsze się zrobiły a i ta czarna bluzeczka to się nie opina już tak okrutnie. Niemniej jednak staram się nie osiadać na laurach, narazie się nie ważyć tylko po prostu robić swoje.
Instruktorka fitness powiedziałą mi ostatnio: Widzisz Asia, powinnaś zapomnieć, że ćwiczysz, że się odchudzasz i dopiero za kilka miesięcy porównać się i zobaczyć efekty. Tylko, że to wcale nie takie proste, bo chyba każda z nas to chce schudnąć TU I TERAZ. Raz dwa trzy i znikasz wstrętny tłuszczu, cellulicie, wałku na brzuchu i na tym wszystkim, gdzie w ogóle nie powinno Cię być.
Przerażają mnie też święta. Boję się tego stołu uginającego się pod karpiami, ciastami, pierogami i boję się też siebie wygłodniałej, która nie może patrzeć już na gotowane brokuły i jogurt light. Do Bożego Narodzenia jeszcze miesiąc a mnie ogarnia panika, że wszystko co teraz robię wróci przez te kilka dni słodkiego lenistwa przed telewizorem i zajadania sernika Mamusi.
Wczoraj znowu się złamałam - przyszli do mnie znajomi z Pizzą Hut i piwem. Jak wyjść cało z takiej sytuacji? Wyrzucić znajomych czy pizzę? Udawać, że właśnie się zjadło? Nie patrzeć jak wsuwają Pepperoni z dodatkowym serem? Policzyć do dziesięciu? Właśnie przez takie sytuacje moją dietę szlag trafia. Jedzenie to w końcu czynność bardzo społeczna.
W czyimś dzienniku wyczytałam o metodzie małych kroczków - że nie od razu 10 kilo tylko stopniowo wyznaczać sobie cele i je odfajkowywać. Może to faktycznie jest sposób, bo jak widzę swój suwaczek i tą długaśną drogę kwiatuszka, to mi jakoś tak się smutno robi.
Zatem od dzisiaj do świąt, czyli w trzy tygodnie gubimy 3 kilogramki :)
-
To się powinno udać :D ja też bym chciała 3 kg do świąt :D
Wiesz, ze znajomymi mam ten sam problem. Przy każdym spotkaniu sie je. I to nic zdrowego :( czy niskokalorycznego. Staram się zapraszać znajomych do siebie, i robię np sałatki owocowe itd.
Wszystcy moi znajomi wiedzą, że mam problemy z cukrem ( nieprawda) i pod rzadnym pozorem nie wolno mi dawać słodkiego...
Zobacz ja to jest - jak kłamię, że jestem chora, wszyscy wykazują zrozumienie i jeszcze Cię pilnują, a jak powiem, że się odchudzam, jeszcze namawiają :(:(
ale i ja chcę JUŻ
a najlepszy jest mój Tato, jak mu ostanio marudziłam że tak wolno chudnę. Powiedział: weż czas tycia, pomnóż razy dwa i dopiero powiesz, że wolno.....