kliknełam tylko 1 raz...a wyszedł dublet
kliknełam tylko 1 raz...a wyszedł dublet
hej Girls!
Nie wiecie nawet jaką radość przynoszą mi Wase posty, odzewy, słowa ku pokrzepieniu! Bardzo za wszystkie dziękuję!
Jestem, żyję! Nie pisałam ostatniocoś, ale za to czytałam regularnie.
Siedzę sobie w domku od kilku dni nie przerwanie sprykując się co jakiś czas mineralną wodą. Takie mini-nawilżanie Ale inaczej sie nie da wytrzymać. Duchota. Miała być dzisiaj burza, ale widać że przestraszyła się upału i uciekła. Pech.
Obijam się więc z kąta w kąt od czasu do czasu robiąc coś konstruktywnego. Nuda przeplata się z wieloma emocjami w wyniku czego w głowie kłębią się głupie i dziwne myśli.
Jakoś mi nie wesoło.
Diety nie stosuję póki co. Znaczy ja sięstaram każdego dnia... ale motywacja mi umyka gdzieś koło południa. Niewytrwałość. Niby nie są to strasznie tłuste i kaloryczne rzeczy, a raczej właśnie pro-dietetyczne ale mimo wszystko robią swoje. Wiadomo że wszystko ponad limit kcal tuczy... a ja ten limit jakoś tradycyjnie przekraczam. Wpadłam dziewczyny w dołek...nie ma co ukrywać.. potrzebuję CZEGOŚ choć sama nie wiem dokładnie czym owo TO mogłoby być.
Jakoś strasznie mi smutno i melancholijnie. Tyle energii we mnie sie marnuje. Bo choć CHCĘ, nijak przekłada się to na starania, trwanie i wiatr w żaglach.
Od jakiegoś (dłuższego) czasu mam ochote zamknąć ten wątek i poprostu zniknąć, nie łudzić ani Was ani siebie. Ale nie zrobię tego (chyba) bo wiem, że to i tak nic nie da... Mnie to nie zmieni, a ja potrzebuję odmiany jak nigdy w życiu...
A ja się nie umiem chyba sama jakoś zmienić... Mam słomiany zapał i nie umiem kontrolować siebie na dłuższą metę. Ogólny schemat przedstawia się następująco: zaczynam dietę. Wzorowo dietuję a sportu jest aż za dużo. Rozpiera mnie radość i energia. Mija kilka tygodni a ja zaczynam sobie pozwalać. "Ja" dumne z osiagnięć i "Ja" szczęśliwe zaczyna fiestę w wyniku czego cały proces diety spowalnia by w rezultacie zatrzymać się i poddać. A "Ja" realne razem z nim.
I znowu kilka tygodni obijania się... Zamknięty obieg.
Aktualnie jestem naprawdę tym wszystkim przybita, zdołowana i zmęczona.
A przecież nie samą dietą człowiek żyje. W innych obszarach mojego skromnego życia też jakoś szaro. Ehhhh...
Raaaatuuunkuuuuuuu !
Kathi!
Bo cię znajdę w tej Warszawie, nakopię ci w d**ę i zaczniesz myśleć inaczej!
Nie poddawaj się!
Zobacz ile już osiągnęłaś!
Dajesz innym motywację, a ja jestem jedną z tych innych osób!
Nie denerwuj mnie i wracaj do nas!
Wenus, to ja Cię wyręczę, bo sama jestem z Wawy. Więc strzeż się Katharinka, mimo upału właśnie wkładam glany i na kopach odsunę Cię od lodówki!
Tak w ogóle to witam i oczom nie wierzę. Masz 20 kilo za sobą! No coś Ty, teraz się poddawać?! Ani mi się waż!
Poza tym nie możesz urządzać sobie świąt, bo jak będziesz świętować zakończenie diety przy wadze 50 kilo, to następnego będzie już 55, potem 60 i wszystko diabli wezmą. Natychmiast przestań się nudzić w domu i idź ćwiczyć. Ćwiczenia to przecież hormon szczęścia. Testowałam na sobie, od razu Ci się motywacja poprawi. Ściskam i proszę mi tu chudnąć, będę sprawdzać!
Oj Kathi. Ja chyba skądś to znam Chudnę, dużo chudnę..później coś się psuję i stoję w miejscu...a potem tyję. Bo jedzenie jest takie pyszne. Mija rok, zbiera się we mnie energia...chudnę...stoję...tyję. Extra. Cudownie. I niestety ostatnio sobie bardzo dobrze uświadamiam, że to wszystko leży w naszej psychice. I ja się zastanawiam czy nie wybrać sie z tym do jakiegoś psychologa. Tylko trzeba by dobrego znaleźć. Już mi kiedyś psycholog pomógł, mimo, że krótko chodziłam. A teraz jakoś się w sobie zebrac nie mogę, żeby pojść. Bo to jest u nas właśnie najgłupsze. Chcemy, bardzo chcemy. Ale później kubeczki smakowe wygrywają. A przecież to tylko taka chwilowa przyjemność. 5minut i nic nie ma. A piękna sylwetka- zostaje na długo. Ehh.
No ja Kathi trzymam kciuki, żebyś się pozbierała. Żebyś się szybko pozbierała. I nie kasuj wątku, zawsze masz gdzie wrócić, do kogo wrócić.
Trzymaj sie Słońce!!!
Chcę a jednak nic w tym kierunku nie robię...i tak się obijam z kąta w kąt a tyle sobie przecież zaplanowałam kiedy było przed ostatnim egzaminem, te jazdy na rowerze, owocki od rana do wieczora, dużo słonka, wody, zero słodyczy i kawy...a jednak wywiało doszczętnie to wszystko... ...cuś rozumiem o co ci chodzi z tym wszystkim .
Znajomi w wyjazdach, wszyscy szczupli, opaleni, roześmiani, wymiatają spotkanie za spotkaniem w ja siedzę w domu, w starym powyciąganym T-shircie, dręczę się myślami na każdy następny raz na wadze i smutno spoglądam w ekran telewizora. Od wielu lat gnębi mnie kompleks niskiej samooceny a takie życie temu nie sprzyja, takie myśli mi nie pomagają , ostatnio przynajmnie wytrzymywałam z dietą do wieczora, potem się dopiero waliło, ale od kilku dni ledwo co wstanę to wciskam jedną kanapkę za drugą, lody, pierniki, czekoladę, serki... nie mam ochoty, głodu, nawet ślinka mi nie cieknie na widok tych rzeczy a jednak jem i jem i jem.
Kaśka, nie zamykaj pamiętnika, bo jak raz już stwierdziliśmy, życie to nie bajka i nie zawsze się układa po naszej myśli. Chciałaś różdżkę a ja z rózgą do ciebie przychodzę - goń zapinać radio i tańcz aż z nóg padać będziesz, uciekaj z domu gdzie piepz rośnie przed tymi smakołykami...choć łatwo mówić i trudno z wykonaniem...
Kasia GO! GO! GO! GO! GO! GO! GO!
"Wszystko jest po coś" czyli o przeznaczeniu słów kilka
hey
Dzisiaj spotkałam kogoś, kto tak jak ja wierzy że wszystko się dzieje z jakiejś przyczyny. I chociaż zamieniłam z tą osobą 3 słowa na krzyż, troche wprawiło mnie to w nastrój filozoficzny.
Nastrój filozoficzny, więc notkę jakąś sensowną (lub wręcz przeciwnie) napisać pora.
Tak sobie pomyślałam o tym w kontekście dietowym.
Wszyscy na tym forum (w tym i ja) piszą, że ich figura i ciało to tragedia i jedna z najgorszych rzeczy w życiu. Coś co nas ogranicza i nie pozwala się zrealizować. Trudniej o pracę, o ciuchy, trudniej w kontaktach osobistych. Tak jest, ukrywać co nie ma. Ale właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że przecież moja otyłość była i jest moją znaczącą cechą. I z pewnych względów nie najgorszą! To własnie nadwaga mnie ukształtowała, nadała mi charakter, sprawiła że jestem tą osobą którą teraz jestem, że znam ludzi którzy szanują mnie taką jaką jestem naprawdę.
Gdybym jako nastolatka była szczupła zapewne razem z innymi moimi znajomymi z klasy chodziła bym na dziwne imprezy w nieciekawe miejsca. Moze skończyłabym jak część z nich ćpając w dnie powszednie i pijąc z rana. Może. Ale nie miałam nawet do tego okazji. Po części wiadomo że brzydkich i grubych (gruby synonim brzydkiego) nie zaprasza się na imprezy, do kina, na dykoteki. Po drugie ja chyba gdy uświadomiłam sobie swoją inność wmówiłam sobie że mi nie wolno chodzić do takich miejsc, ze nie wypada i że to stanowczo nie dla mnie, że w takich miejscach osób podobnych gabarytów się nie akceptuje. Wiem, z perspektywy czasu wydaje mi się to głupie że sama sobie coś zabroniłam, i że ten "zakaz" paradoksalnie bardzo mnie bolał. Bo przecież ja chciałam gdzieś iść, spotkać się z kimś, poznawać ludzi... ale nie czułam sie pewna siebie, raczej zagubiona i nie rozumiejąca tego wszystkiego. Oczywiscie, to że sobie coś wmówiłam, nie wzięło się z powietrza a było podyktowane tym jak inni sie do mnie odnosili, jak mnie traktowali itp... A zwłaszcza że nikt inny też mnie nie zapraszał. Taki mój mechanizm obronny.
Ale choć takie ograniczenie jest dosć uciążliwe i wiele razy szkodziło, teraz wiem że naprawdę żyję, i że mój standart zycia jest inny niż osób z którymi bym przystawała.
To jednak tylko taki mały przykład. Jest ich wiecej. Mój charakter. Gdybym była szczupła zapewne ukształtowałby się inaczej. Pomijając juz tu wpływ otoczenia które za pewne byłoby inne, ale wątpię czy rozumiałabym osoby z nadwagą, ich problemy, rozterki, nie pojełbym pewnie wtedy rzadnego postu z tego forum, nie wiedziała dlaczego nadwaga i otyłość jest dla tych osób takim problemem, czemu poprostu zamiast ciagle gadać nie zrobią tego i już, raz na zawsze, dlaczego mówia że to takie ciężkie, dlaczego nie stosujadiety cud na której stracą 15 kg w 2 tygodnie. Dlaczego nie założą magicznych wkładek do butów, nei przykleją plasterków na ramię. Pewnie nei wiedzialabym nic o dietetyce, zdrowym stylu życia, o tym co szkodzi a co wzmacnia mój organizm. Kto wie- może nawet pokazywałabym taki tyci-tyciutki wałeczek tłuszczyku na swoim brzuchu osobie z BMI powyzej 30 i marudziła jaka to ja jestem gruba, i nie rozumiałabym że ją ranię. A moze nawet i sama wyśmiewałabym się z osób otyłych. NIE WIEM. Znając siebie podejrzewam że nie posunełabym się tak daleko, i z racji swojego dość humanistycznego charakteru nie byłabym taka... ale znów spytam: kto wie ? moze to właśnie dzieki temu ze sama mam jakieś problemy, potrafię zrozumieć innych którzy mają podobne? Czyż tak właśnie nie jest ?
Tak, mój wygląd mnie ukształtował. Jestem tego pewna. Sprawił też że znam tylko tych ludzi którzy cenią mnie za walory wewnętrzne a nie zewnętrzne, i jestem z tego dumna. Dumna, że nie zadaję sie z kimś kto gardzi z czyjeś krzywdy i nieszczęścia, czyli moim zdaniem z ludźmi nie godnymi zaufania. Poza tym dzięki temu ze nie należę do ludzi szczupłych, poznałam Was... i wiecie co ? bardzo mnie ten fakt cieszy bo jesteście wspaniali
Ps. To byłam ja, trzeźwa w 100 %, po siedzeniu 3 godziny i patrzeniu na staczające sie, totalnie konsumpcyjne i materialne życie swoich rówieśników i dziekowaniu Bogu że ja taka nie jestem.
Ps. 2 Ale chyba lubię siebie choć troszkę taką jaka jestem, i mimo że chcę bardzo schudnąć, nie chcę zmienić totalnie swojej osobowości i charakteru.
Ps. 3 Tak.... Pollyanna miała rację, we wszystkim znajdzie sie coś dobrego- w nadwadze też są jak wyżej udowodniono strony pozytywne. Wystarczy tylko ich poszukać.
Ps. 4 Chyba pierwszy raz uśmiecham siez radości..że jestem gruba. Bo jestem- ale dziś mi z tym faktem wyjątkowo miło
pozdrawiam :*
-- -- -- --
Wenusno uważaj...bo jak ja Cię znajdę to Ci na kopię za to że znikasz bez slowa...i ze nie masz swojego wątku na którym możnaby Cię znaleźć!!!! wstyd!
Bianeczko
Strasznie Ci dziekujęza tego posta no i witam w swoich skromnych progach :*
Hih obieśmy z Wawy, a Wenus to naweet wyręczać nie musisz bo mieszka całkiem blisko mnie:P tylko jakoś spotkać się nie możemy a Ty ? z jakiej dzielnicy klikasz ? ja siez Ursusika elegancko kłaniam
Jeni
heh...podejrzewam ze wiele osób tkwi w podobnym schemacie kołowym a co do ego psychologa-- popieram ideę! Jeżeli tylko przemyka Ci myśl że tego Ci trzeba, i że Ci to pomoże---idź i nie kręcpuj się śmiało! Bardzo Cie wspieram w tej decyzji !
Grzibcio
Kochana moja! Na Tobie jak na Zawiszy! Bhy... myśl że nie jestem sama pociesz--ale bardziej by mnie chyba pocieszyła gdyby Ci szło OK. Ty też mknij do przodu, GO!!! nie dawaj się !!! prosze....!!!! to kiedy robisz sobie dzieńowocowy od świtu do zmierzczhu ?! czekam na podanie terminu do publicznej wiadomości i na spowiedź tego jak minął!
Kathi, bardzo mądre przemyślenia. Bo przecież każdy element naszego życia nasz kształtuje. Na kogoś innego ma wpływ pieprzyk na środku czoła albo blizna na nodze. Gdybyśmy były zawsze szczupłe nie byłybyśmy traktowane jak ktoś inny, z kim nie warto trzymać. Choć nie koniecznie. Ja w wieku 13 la bardzo schudłam, byłam szczupła w 7 klasie podstawówki. I wtedy dzieciaki się ze mnie wyśmiewały z innych powodów, już nie z tego, że jestem gruba. I też było mi przykro, i też w szkole nadal nie miałam znajomych. Inaczej patrzymy na życie, na inne osoby. Ja zawsze jak widziałam, że ktoś jest w grupie odrzucony to starałam się podejść do tej osoby. W końcu ja sama byłam kiedyś odrzucona. Teraz na szczęście obracam się w innym towarzystwie. Nikt nie patrzy na moją tuszę tylko na mnie. Na imprezy nadal zbyt często nie chodzę, ale z własnego wyboru. Lubię inny typ imprez niż wiekszość moich znajomych, więc tu kółko się zamyka. Ale to jest mój wybór. Kiedyś na imprezy nie chodziłam z takiego powodu co Ty no i jeszcze z powodu rodziców. Może wtedy bym je polubiła. Może teraz chodziłabym 3 razy w tygodniu na imprezy kończące się o 7 rano, tak jak moi znajomi. Może nieraz wracałabym do domu pijana, tak jak oni. Napewno to, że nie chodziłam na imprezy sporo wniosło w moje życie. Cieszę się z tego jaka jestem. Ale czasem też jest ciężko. Bo w końcu Ci znajomi poznają nowe osoby na tych imprezach i coraz więcej czasu spędzają w swoim, imprezowym, towarzystwie. Też tego doświadczyłam.
No i generalnie ani dobrze ani źle, wszystko ma dwie strony. Bo przecież równie dobrze czasem szczupłe osoby są podobne do nas a te grubsze imprezują całymi dniami, ćpają i się upijają.
A z czego się cieszę w związku z moją nadwagą? Że +2kg nie uważam za tragedię życiową
Buziaki!
Brawo Kasiu -ten post podoba mi sie o wiele bardziej niż poprzedni
Bardzo mi sie spodobały Twoje przemyślenia i te "PS-y"!!!To jest Kasia jaką chcę widzieć-Kasia akceptująca siebie Miałyśmy okazje sie spotkać więc wiem,że jesteś super dziewczyną, bardzo wrażliwwą ,inteligentną,przesympatyczną i ładną Tak - ładną i nie próbuj zaprzeczać Bardzo się cieszę,że mogłam Cię poznać - cenię osoby takie jak Ty-takie dla których liczy sie wnetrze czlowieka,a nie jego wyglądPs. To byłam ja, trzeźwa w 100 %, po siedzeniu 3 godziny i patrzeniu na staczające sie, totalnie konsumpcyjne i materialne życie swoich rówieśników i dziekowaniu Bogu że ja taka nie jestem.
Ps. 2 Ale chyba lubię siebie choć troszkę taką jaka jestem, i mimo że chcę bardzo schudnąć, nie chcę zmienić totalnie swojej osobowości i charakteru.
Ps. 3 Tak.... Pollyanna miała rację, we wszystkim znajdzie sie coś dobrego- w nadwadze też są jak wyżej udowodniono strony pozytywne. Wystarczy tylko ich poszukać.
Ps. 4 Chyba pierwszy raz uśmiecham siez radości..że jestem gruba. Bo jestem- ale dziś mi z tym faktem wyjątkowo miło Smile
Zostań tutaj z nami i nie znikaj -jesteś nam potrzebna Kath -mam nadzieje,że jeszcze się spotkamy
Życzę miłego weekendu
Zakładki