Wcale nie taki słodki...
Zaczynam trzeci czy czwarty raz, zakładałam już topiki na starym forum i... przegrywałam. Mam nadzieję, że przegrałam tylko bitwy, że wojna zakończy się moim zwycięstwem.
Boję się, że jeśli znów stchórzę, czeka mnie operacja, a przy moim szpitalowstręcie będzie to podwójnie trudne. Zresztą nie chcę dokonywać rzeczy nieodwracalnych i skazywać się na ściśle określony tryb życia.
Mam do zrzucenia ponad 60 kg, ważę dwa razy tyle, ile powinnam, więc przede mną co najmniej rok starań.
Boję się o własne zdrowie, które zaczyna szwankować - stawy cierpią pod taką wagą, kręgosłup też, dorobiłam się przepukliny rozworu przełykowego (tak, tak, to skutek nabycia brzuszyska), zadyszkę mam po dziesięciu stopniach schodów, już nawet pływanie powoduje kłopoty, lekarz diagnozuje mnie w kierunku cukrzycy.
O tak prozaicznym czynniku, jak trudności z dobraniem ubioru, nawet nie wspominam.
Nie wiem, jak się za siebie zabrać. Z każdej strony słyszę inne porady, już nawet lekarze namieszali mi w głowie, bo każdy ma inną koncepcję odchudzania. Czynnik wspólny jest jeden - nie wolno odchudzać się szybko, co akurat jest mi na rękę, choćby ze względu na skórę. Ale to moje łakomstwo...
Na razie nie mam patentu, bo przede wszystkim muszę sobie poustawiać wszystko w głowie, a potem zająć się żołądkiem. Ciężkie jest takie przemeblowanie, bardzo ciężkie.