płaczę, ryczę, lamentuję...
A dlaczego? A to dlatego, że wczoraj miałam napad głodu. Wszystko od rana sżło gładko, zjadłam swój limit kalorii, ważylam się rano i czułam sie jak w 7 niebie, bo nareszcie wazyłam 54 kg i juz miałam zwiększyc swoją dawke kalorii o kolejne 100 na każdy dzien kolejnego tygodnia. I co? Zepsułam wszystko. Nie będę pisac ile i co zjadłam, bo to bez sensu, ale zjadłam wszystkie dmomowe zapasy, wszystko, co było, tysiące, po prostu tysiące kalorii. Potem zmuszałam się do wymiotowania... alez ile tego było... znikome ilości. Potem już tylko ryczałam... i tak do dzisiaj... nie wiem co mam ze soba zrobić, na płacz mi się ciągle zbiera, bo to, co osiągnęłam w ciągu kilku godzin legło w gruzach. Kuchnia wyglądała jak pobojowisko, potem tylko zabrałam sie za sprzątanie, bo rodzice późnym wieczorem mieli wrócic. Ostatnio z takim napadem wygrałam przez, to, że wybrałam się z kolezanką do kina... w ogóle siedzę sobie tutaj z Wami, odpisuje na posty, cieszę się z waszych sukcesów, ale co ja wczoraj najlepszego narobiłam? Nie moge sobie tego wybaczyć, jestem zrozpaczona. Wszystko mi spuchło od wczoraj, mam wielgachny brzuchol, nie wiem, ważę chyba o 2 kg wiecej (ciekawe czy to jeszcze pałnia żołądka, czy wszystko jeszcze zamieni sie w jeszcze większy tłuszcz i do jutra będzie np kolejne 2 kg więcej?). Tyle na d soba pracowałam, sama pisałam Wam co macie robic jak macie takie napady i co? Jak już taki napad przyjdzie to nie liczy sie nic. Tylko jeśc jesc i jesc. i na zapas. moje mysli byly takie: "jeszcze nażrę sie tego i tego i tego i tego, bo jutro mi nie będzie wolno" i w ten oto sposób pochłaniałam tysiące kalorii. Boże, jak ja się dzisiaj okropnie w szkole czułam. Juz rano wczoraj wyciągnełam spodnie z szafy, w które nareszcie się zmieściłam (rano), wole jednak ich teraz nie przymierzac... Nie wiem co mam ze soba zrobic, płakac mi sie dalej chce. Na nic nie mam ochoty. nie pojde nigdzie cwiczc. amen