-
Samopomoc
Postanowiłam napisać parę słów w ramach samopomocy.
Wyrzucenie z siebie czarnych myśli często okazuje się pomocne - dla piszącego, a niekiedy także dla czytajacych.
Minęły święta.
Kiedyś uwielbiałam święta, czekałam na nie z niecierpliwością. Od pewnego czasu to się zmieniło. Dlaczego - dlatego, że święta kręcą się wokół jedzenia. A temat jedzenia to dla mnie stres i problemy.
Tegoroczna Wielkanoc była udana. Niestety tylko udana, bo mogła być cudowna!
Popsułam sobie samopoczucie obżerając się do granic wytrzymałości w Wielki Piątek i Sobotę. Najgorszy moment z możliwych, zamiast postu zaserwowałam sobie obżarstwo! :twisted: W dwa dni zapracowałam na dwa dodatkowe kilogramy!!!! :twisted: Opanowanie przyszło w Niedzielę i na szczęście utrzymałało sie do końca świąt. Inaczej nie wiem, jak zmieściłabym się w ciuchy. :oops:
Jednak te dwa kilogramy i werdne samopoczucie rzuciło cień na świateczną atmosferę i moje relacje z domownikami.
Zamiast miłych poświatecznych wrażeń pozostały wyrzuty sumienia i dalsze zmagania z wagą.
Jestem naprawdę na siebie wściekła. Przy takim doświadczeniu jakie posiadam w walce z kilogramami, przy olbrzymiej wiedzy na temat zdrowego odżywiania, znajomości wielu technik radzenia sobie z własną psychiką, nadal dopuszczam do takich ohydnych wpadek.
Od prawie 4 lat utrzymuję wagę w przedziale 55-59kg. Po maturze ważyłam 87kg!
Część klilogramów traciłam stopniowo, bez większego wysiłku, resztę przy zastosowaniu diety i zwiększonego ruchu, to mój życiowy sukces. Niestety moje problemy z wagą nie skończyły się 4 lata temu. Przeżywam ciągłą mordęgę: 1-3 kg w górę - po wielkim obżeraniu się a potem walka, aby jak najszybciej pozbyć się tego balastu.
Od dzisiaj znowu zaczynam walkę o normalność. Normalność, bez obłędnego myślenia o jedzeniu, bez obżerania się i gwałtownego odchudzania, życia w którym ja panuję nad jedzeniem a nie ono nade mną :!:
Trzymajcie za mnie kciuki.
http://tickers.TickerFactory.com/ezt...0f8/weight.png
-
gratuluję tych zrzuconych kilogramów z 87! jestem pod wrażeniem!
na pewno wyglądasz ślicznie i nie potrzebnie tak teraz stresujesz się wagą. życie to nie tylko cyferki na wadze! to Ty masz nad nimi panować, a nie one nad Tobą. czego serdecznie Ci życzę.
trzymam kciuki za Ciebie
-
Ach!Bardzo dobrze Cie rozumiem!Ja tez ciagle,mimo duzej wiedzy na temat diet,zdrowego odzywiania sie itd,mam takie ataki obżarstwa. Razem z tego wybrniemy:)
-
W napadach obżarstwa najgorsze jest to, że pomimo świadomości wszelakich konsekwencji poddania się niekontrolowanemu jedzeniu (wzrost wagi, wyrzuty sumienia, niechęć do siebie i otoczenia, kasa zmarnowana na pochłonięte żarcie) nie potrafię się powstrzymać. :cry:
To tak, jakby chęć szybkiego napakowania się jedzeniem wyłączała moją świadomość i kontrolę nad sobą. Znikają wszystkie myśli, poza jedną: zjeść wszystko co się napatoczy.
Może macie jakieś sprawdzone hamulce, które stosujecie, aby nie stoczyć się po równi pochyłej na samo dno bagna obżarstwa?[/url]
-
Coś kiepsko z Waszymi pomysłami. Ani jednej propozycji. :(
Wiem, że nie ma złotego środka. Gdyby był, już dawno rozwiązano by problem bulmii.
Moim zdaniem najskuteczniejszą metodą opanowania nie kontrolowanego obżarstwa jest nie doprowadzanie się do stanu, kiedy nic poza furą jedznia nie ma dla nas znaczenia.
Drogą do tego jest łagodne podejscie do siebie, traktowanie własnej osoby jak przyjaciela. Kiedy nakładamy na siebie zbyt duże restrykcje, wywołujemy stres i autoagresję.
Miałam wczoraj fajny dzień.
Ponieważ próbuję zrzucić 3kg, staram się przestrzegać diety, co oznacza małe porcje jedzenia.
Kończąc pracę byłam naprawdę głodna. Przede mną była godzina drogi do domu a ponieważ wieczorem miałam gościa, musiałam jeszcze kupić trochę łakoci. Wiedziałam, że nie starczy mi czasu na spokojne zjedzenie kolacji a od kilku lat praktycznie nie jem słodyczy (poza momentami wpadek), więc poczęstunek dla gościa nie był dla mnie zamiennikiem kolacji.
Wymyśliłam sobie, że kupując ciastka wezmę sobie słodką bułkę, którą spokojnie zjem w tramwaju. Dzięki temu nie wpadnę do domu wściekle głodna, ani nie rzucę się na zrobione zakupy.
Takie małe odstępstwo od zasady nie jedzenia w drodze do domu (tym bardziej nie jedzenia słodkości) okazało się skuteczne.
Owszem miałam trochę wyrzutów sumienia, ale właściwie dlaczego miałabym się katować?
Dlaczego nie miałbym czegoś zjeść, skoro jestem głodna? Każdy normalny człowiek tak robi.
Już nie raz przekonałam się, że odmawiając sobie drobnej przyjemności potęgowałam uczucie głodu, rozdrażnienie, a w krótkim czasie i tak rzucałam sie na jedzenie, pochłaniając wtedy jedzenie już bez żadnej kontroli.
Mój wniosek jest taki:
JEŚLI MA SIĘ NA COŚ NIEODPARTĄ OCHOTĘ, TRZEBA SOBIE SPRAWIĆ TĘ MAŁĄ PRZYJEMNOŚĆ.
Ciągłe zamęczanie się nie jest sposobem na osiagnięcie żadnego celu - również utraty kilogramów :!:
-
Elster26 ja dokładnie Cię rozumiem, bo przeżywam to samo co Ty. Wprawdzie ważę o wiele więcej, ale pamiętam te czasy, gdy miałam 55kg.......Było-minęło, a teraz moja waga ciągle się wacha. Poza tym już jako dziecko byłam pulchna i moje komórki tłuszczowe pozostały, więc gdybym przestała się kontrolować, to mogłabym być w przyszłości otyłą osobą. Jest mi bardzo ciężko. Znam takie osoby, które są szczupłe i mają superowe trawienie i cholera mnie bierze, gdy patrze jak one zjadają słodkie batoniki, a ja nie mogę....Ostatnio stwierdziłam, że chyba jestem uzależniona od jedzenia, a na to trzeba się leczyć. U nas nie ma takich specjalistów lekarzy do którego mogłabym się udać, więc pozostaje mi nic innego jak przekonać się do zdrowego odżywiania i owoców. Powolutku małymi kroczkami dojdę sobie do odpowiedniem wagi. Nienawidzę też jak inne osoby wmuszają mi na siłe jedzenie i nic do nich nie dociera jak mówię, że ja już zjadłam............CO ZA ŻYCIE.......TO OKROPNE BYĆ UZALEŻNIONYM OD DIETY I JEDZENIA!!!!!!!!POMOCY:( :( :(
-
Widzisz Dorrianno, problem wielu osób walczących z nadwagą, bądź utrzymaniem wagi, polega na tym, iż postrzegają oni swoją drogę do celu jako katorgę.
Ubolewają nad faktem, że muszą pozbawić się ogromnej przyjemności jedzenia, podczas gdy inni bezkarnie wcinają batoniki.
Ale czy jedzenie jest rzeczywiście taką przyjemnością? Dla większości ludzi niestety jest. My - osoby kontrolujące swoją wagę, powinniśmy popracować nad sposobem, w jaki zamienić przyjemność jedzenia na inne przyjemności. Nie jest to łatwe, ale jest możliwe, choć wymaga czasu.
Nieustanne myślenie o tym j"aka jestem biedna, że nie mogę się raczyc smakołykami" jest dobijające. :(
Ja najłatwiej, praktycznie bezboleśnie straciłam pierwsze 15kg czując radość z mojego odchudzania! :P Zmierzałam przecież do celu, który sama sobie postawiłam, o kórym marzyłam przez wiele lat - schudnąć i być szczupłą.
Jako dziecko, nastolatka i młoda dziewczyna zawsze byłam otyła. Dlatego odchudzanie i gubione klilogramy dodawały mi skrzydeł.
:lol: Mimo, że nie jadłam wtedy ŻADNYCH słodyczy ani pieczywa! Wcześniej bez tego nie wyobrażałam sobie życia. I pewnie nigdy nie udało by mi się schudnąć, gdybym wtedy myślała o tym czego się pozbawiam, zamiast o tym do czego dążę.
W kłopoty wpędziłam się właściwie na końcu mojej drogi. Chciałam doszlifować swoje rezultaty o kolejne parę kilo. :oops: Ale to było odchudzanie się na siłę. Parę dni ostrej diety a potem rzucanie się na jedzenie.
Kiedy teraz o tym myślę zdaję sobie sprawę, że schudnąć można tylko na spokojnie. Po wolutku, z radością i małymi nagrodami po drodze (nie koniecznie w formie jedzenia ale i takich nie należy wykluczać), bo na końcu czeka prawdziwa nagroda - spełnienie naszych marzeń!
Z otoczeniem także musimy sobie radzić. Pasuje tu powiedzenie: "Syty głodnego nie zrozumie". Nie mają prawa przeszkadzać nam w osiąganiu celu a my, wiedząc czego chcemy, nie musimy im ulegać.
Moje hasło brzmi: CHCĘ SCHUDNĄĆ!!! a nie: musze schudnąć.
-
Mamy dziś pierwszy dzień nowego miesiąca. I to nie byle jakiego. :!: Nareszcie nastanie wiosenne ciepełko. Nowy miesiąc i wiosna zawsze mobilizują i ułatwiwają gubienie kilogramów. :lol:
Za parę godzin rozpocznę weekend. Generalnie lubię weekendy, choć niestety piątek wieczór to najczęstrza pora, kiedy nie potrafię zapanować nad apetytem.
Potem mam wyrzuty sumienia przez całą sobotę :evil: , a w niedzielę próbuję doprowadzić się do stanu używalności.
Wierzę, że to się już nie powtórzy. Chciałabym w pełni móc cieszyć się weekendową swobodą, nie zatruwając sobie pogody ducha tematem jedzenia.
Dzisiaj jadę z moim chłopakiem na zakupy, wrócimy późno ale to dobrze, bo nie będę miała czasu na krążenie wokół tematu jedzenia. A jak uda mi się ładnie przetrwać wieczór, to sobota też będzie OK. Ważne aby dobrze zacząć, :arrow: potem pójdzie gładko.
Życzę Wam i sobie mile spędzonego czasu oraz oczywiście wytrwania w postanowieniach.
-
Rozmowa ze sobą.
Odkopałam swój temacik.
Potrzebna mi jest pomoc (od biedy może byc samopomoc) :!:
Znowu szaleję, robię głupoty, pogrążam się, cierpię, czuję się fatalnie :twisted: .
I dlaczego? Po co tyle męki, stresów i marnowania życia.
Bez mojej winy waga poszła w górę.
Ale co z tego? Przecież 58kg to nie tragedia :!: :!: :!: Przecież ja ważyłam tyle mając 13lat a po maturze było 87kg! Wtedy była tragedia ale nie teraz! Teraz to ja jestem prawie na szczycie. Tyle osiągnłam w życiu, nie tylko na polu odchudzania.
Jestem zdrowa, skończyłam studia, od 4lat mam fajną pracę, od 4lat jestem szczupła, od prawie roku mam kochającego chłopaka, z którym jadę w góry na urlop itd......
CZEGO JA CHCĘ???? JAKIM PRAWEM CZUJĘ SIĘ NIESZCZĘŚLIWA?????
DLACZEGO ZATRUWAM SOBIE ŻYCIE Z POWODU PARU KILOGRAMÓW????
Czasami myślę, że powinno mnie spotkać prawdziwe nieszczęście, abym wreszcie się otrząsnłą i doceniła to, co mam.
Muszę odnaleźć moją właściwą drogę. Może doprowadzi mnie na szczyt 54kg. A może nie. Może mój organizm nie chce ważyć mniej niż 57-58kg i będę musiała się z tym pogodzić. Inaczej, narzucając mu moją wizję wagową, zmarnuję kolejne 4 lata życia na wegetację w obłędzie jedzeniowym. :cry: A najlepsze lata życia miną, przejdę obok nich skupiona na swojej wadze i wtedy będę miała prawdziwy powód do wyrzutów sumienia.
Dlatego mówię do siebie:
PRZEJRZYJ WRESZCIE NA OCZY :!: OTRZĄŚNIJ SIĘ Z LETARGU :!: NIE ŻYJESZ DLA SIEBIE :!: PRZENEŚ WZROK Z WŁASNEGO EGO NA POTRZEBY INNYCH LUDZI :!: ZACZNIJ NORMALNIE ŻYĆ :!: :!: :!:
-
Dzisiaj piątek :!:
Po kiepskim poniedziałku, kolejne dni były bardzo pomyślne. Racjonalne odżywianie, z którym nie miałm problemu, poudzielałam się towarzysko, serwowałam sobie trochę ruchu.
Odżyłam psychicznie i fizycznie. Nabrałam chęci do życia, pojawił się entuzjazm, nie dotyczacy wyłącznie odchudzania, ale i ubrania jakoś swobodniej się układają (zgubiłam kilogram, nie ważne czy wody, czy czegokolwiek).
Uwielbiam uczucie lekkości w duchu i ciele :D .
W ostatinich latach PIĄTKI były dla mnie mało przyjemne. Zamiast cieszyć się weekendem, bawić i odpoczywać, cały wieczór spędzałam w kuchni na obżarstwie. Po tygodniu pracy i pilnowaniu diety - w piątki puszczały mi nerwy, folgowałam słabościom, poprostu żarłam. Od soboty rano próbowałam doprowadzić się do względnej używalności - znowu kilkudniowa dieta, ruch. Beznadziejna przeplatanka: obżeranie się przez 1-klika dni a potem znowu dieta.
Dzisiaj jestem spokojna. Wierzę, że to będzie kolejny udany dzień. Mimo tego, że przed południem zostałm nieźle zdołowana.
Ale cóż, życie nie jest bajką. Nie zawsze jest dobrze. A kłopoty nie muszą przenosić się na odżywianie - "Co ma piernik do wiatraka?" :wink:
Po niezbyt przyjemnej rozmowie, która jeszcze szumi mi w głowie nie pojawiła się u mnie chęć odreagowania za pośrednictwem jedzenia. I o to chodzi :!: Tak trzymać :!:
Nie zamierzam się pogrążąć :!: :!: :!:
Chcę tu wrócić po weekendzie i napisać, że udało mi się. Że pomimo zawirowań nie uciekłam w "zażeranie smutków".
Trzymajcie za mnie kciuki.
http://tickers.TickerFactory.com/ezt...d94/weight.png
-
elster26 dobrze rozumiem przez co przechodzisz..dzisiaj sie zaczyna weekend..ja tez ze soba walcze...ale damy rade co nie :?: :wink:
3mam za ciebie kciuki i mam nadzieje ze pojawi sie tu wpis ze jestes zadowolona i ci sie udalo :)
pozdrowionka
-
Udało się. Przeszłam przez weekend nie zaliczając jedzeniowej wpadki. Pod tym względem było normalnie. Co więcej, miałam bardzo trudny weekend. Los bywa okrutny: "jak nie kijem, to pałą".
Gdybym uległa niekontrolowanem jedzeniu, to dostałabym kijem. Nie uległam, dostałam pałą :cry: ale to już inna historia. Ciekawe jaki będzie miała finał :?:
http://tickers.TickerFactory.com/ezt...d94/weight.png
-
Powolutku dochodzę do siebie po weekendowych przeżyciach, a i sprawy zaczynają się troszkę lepiej układać :) .
Nie ważyłam się. Nie czuję, aby waga drgnęła w dół, a nie chciałabym zobaczyć, że przesunęła się w prawo - nawet pod wpływem zatrzymania wody, czy innych prejściowych powodów. Taki widok zawsze mnie dołuje i napędza wpadki :twisted:
Cieszy mnie natomiast inna kwestia. Gdyby w niedzielę wieczorem puściły mi nerwy (bo naprawdę miały powód), to teraz na 100% miałabym o 1kg więcej na liczniku i aktualnie zmagałbym się ze spiralką kompulsywnego jedzenia.
Szczęśliwie mnie to ominęło. Co prawda jem sporo - bo nie będę się zmuszć do diety, gdy doszły mi inne stresy - ale nie obżeram się. Dzięki temu mam względny spokój, przynajmniej w temacie odchudzania.
Ale zupełnie spuscić się ze smyczy nie mogę. Ostatnio bowiem dość trudno mi zkończyć posiłek. Gdy talerz pustoszeje, myśli płyną w kierunku jakiejś dokładeczki. Myślę sobie, może by coś jeszcze skubnąć. Muszę uważać, bo bardzo łatwo się w ten sposób rozkręcam. A przecież moim celem jest normalne podejście do jedzenia. Zjadłam, dziękuję, idę zająć się czymś innym.
Takie to proste a takie trudne :wink:
http://tickers.TickerFactory.com/ezt...d94/weight.png
-
(PO) NOCNE MYŚLI
Obudziłam się dzisiejszej nocy o 2:30. Powędrowałam do toalety, która, jak to we wspaniałych wieżowcach zaprojektowano, sąsiaduje z kuchnią. Byłam zaspana, oczy prawie zamknięte, półświadoma. I w tej półświadomości wyłania się myśl: Może coś chapnąć? Np. chlebka z masłem :oops: ?
Wyobrażacie sobie :?: Co za :twisted: pomysł :!: .Mam już za sobą okres nocnego jedzenia i nie życzę sobie powrotu do tamtych czasów.
Metoda odliczania w dziennej diecie, tego, co zjadło się nocą jest do bani.
A to dlatego, że noc nie jest porą jedzenia, takie zachowanie nie jest normalne (a ja przede wszystkim chcę żyć i odżywiać się normalnie). Bardzo łatwo się przyzwyczaić do nocnego ucztowania (pod osłoną nocy grzeszki wydają się mniej widoczne :evil: - ale wyrzuty sumienia są potem większe). Nie wspominając już, że kalorie wchłonięte nocą zmienią się w tłuszcz, zamiast ulec "spaleniu".
Na szczęście wróciłam pokornie do łóżeczka i spokojnie przespałam resztę nocy. Nawet nie obudziłam się głodna, co często mi się zdarza.
Skąd ta myśl o zjedzeniu czegoś nocą?
Wieczorem, po kolacji zjadłam furę wiśni. I to był błąd :( Mój błąd, choć te fury kupuje mama. :wink:
Zjedzenie owoców (nawet w ogromnych ilościach) nie wywołuje u mnie uczucia sytości, natomiast fatalnie rozciąga żołądek. Po nich czuję się objedzona, tracę komfort lekkości i pojawia się poczucie winy, że przesadziłam. A stąd tylko kroczek do rozkręcenia się i rzucenia w tym poczuciu winy na inne, konkretne jedzonko.
Generalnie lubię owoce, szczególnie jabłka, ale nie umiem ich jeść w małych porcjach 20-30dag. To sprawa nad którą muszę szczególnie popracować.
Wiele osób uważa, że latem łatwiej się chudnie - właśnie dzięki owocom sezonowym. U mnie jest wręcz przeciwnie. Potrafię latem przytyć, podczas gdy okres jesienno-zimowy często kończę zrzuceniem 2-3 kg. Dlaczego? Ponieważ jesienią i zimą mój żołądek kurczy się. Jem posiłki bardziej konkretne, ale mniejsze objetościowo niż latem. Czuję się lekko, to wprawia mnie w dobry nastrój i rytm zrzucania kilogramów.
Wczoraj, po wiśniach (i wcześniejszej kolacji!!!) pojawiła się ochota na chleb z masłem. Jakoś się opanowałam. Sięgnęłam po jabłko i kilka śliwek :cry: . Ale ochota na chlebuś przetrwała, objawiając się w środku nocy.
To, co opisłam - moje zachowanie - jest przejawem nieprawidłowego stosunku do jedzenia. Czasami nie potrafię zapanować nad ilością zjadanych owoców (i nie tylko).
Dla zdrowego człowieka, który zjadł obfitą kolację, nie ma znaczenia, czy na stole zostały kluski, ciasto, czy owoce. Jest syty i niczego więcej nie zje.
Ja natomiast nie ruszę ciasta, bo odzwyczaiłam się od słodyczy, ale kluski i owoce (itd.) są dla mnie pokusą, często nie do zwalczenia.
Rozwiązałam tylko część problemu - słodycze (to co najczęściej i najbardziej gubi). Niestety problem będzie istniał dopóki pozostanie choć jeden produkt postrzegany przeze mnie jako zagrożenie, któremu nie będę mogła się oprzeć mimo, że nie będę głodna.No to do pracy :wink: :!: Droga do takiej upragnionej normalności jest długa i wyboista. Ale dojdę do celu, małymi kroczkami, może nawet na kolanach jeśli będzie trzeba:wink:
http://tickers.TickerFactory.com/ezt...d94/weight.png
-
:cry: :cry: :cry: :cry: :cry: :cry: :cry:
Zanim zacznie się weekend chciałabym napisać sobie parę słów na pocieszenie.
Nic mi jednak nie przychodzi do głowy.
Jest mi smutno, przykro, czuję się rozczarowana, poprostu fatalnie.
Nie pociesza mnie świadomość, że inni mają gorzej. Jak czyjeś nieszczęście może być pocieszające? To już lepiej działa myśl, że są tacy, którzy mają lepiej. Może kiedyś do nich dołączę :?:
-
Na pewno do nich dołączysz i ja tez. Trzeba w to wierzyc. Kompulsy to niedobra rzecz - pozostawiają nas strasznie umęczonych i udreczonych ale da sie z tego wyjść!! Nie wiem z jakiego powodu czujesz się fatalnie. Wiem jednak, ze wtedy dużo łatwiej wylądowac przy lodówce a potem czuje się człowiek jeszcze gorzej. Nie wiem jak Cię pocieszyc - moge napsiac ze doskonale wiem jak se czujesz i mogę tez napisac ze to na pewno przejdzie.
-
WIELKIE DZIĘKI ZA SŁOWA OTUCHY!
Po weekendzie wróciło mi lepsze samopoczucie. :D
Niektóre sprawy się prostują i to napawa mnie optymizmem.
Poza tym muszę się pochwalić wzorowym utrzymaniem diety urozmaiconej sportem przez całe ostatnie trzy dni :D
Pod tym względem już dawno nie było tak dobrze i lekko.
Trzymam za Ciebie kciuki.
Świadomość, że każda zła chwila minie zawsze bardzo pomaga w oczekiwaniu na to, co lepsze.
Buziaki
http://tickers.TickerFactory.com/ezt...d94/weight.png
-
stoponiowo od kilku miesiecy pozbywam sie kompulsow, chociaz strach przed jedzeniem pozostal
ale radze sobie!!!
fakt, ze owoce tez mnie troche pograzaja
smutno mi tylko, ze doprowadzilam sie do takiego stanu [psychicznego i fizycznego] :?
-
Nie martw się!!
Bardzo ci zazdroszczę twojej wagi. Bo widzisz... nawet wstyd mi się przyznać. Mam 13 lat a ważę 60 kg!!! Chce mi się płakać. Smutna rzeczywistość. Moze ktoś mnie wreszcie zrozumie... To nie z powodu obrzarstwa, ale genetycznie :cry: . Od kilku lat mam rozstępy. Moja mama jest bardzo gruba i to na serio. Powoli staram się zmieniać swoje nawyki żywieniowe. Z codziennych słodkich gazowanych napojów przeszłam na mineralną wodę niegazowaną. Ograniczyłam się w słodyczach i to bardzo dużo (okazało się że można bez tego przeżyć!!). Teraz namawiam mamę na kupno elektronicznej wagi :wink: . A wszystko zaczęło się... właśiwie to się od tego nie zaczęło ale znacznie pogorszyło. Byłam gruba ale nie aż tak. Rok temu robiono szczepionki przeciwgruźliczne.
U mnie wyszło coś nie tak i wysłali mnie do poradni przeciwgruźlicznej. Tam powiedzieli że nie jestem chora, ale jestem w grupie "większego ryzyka". Musiałam przejść półroczną kurację. To właśnie po niej gwałtownie podniosła mi się waga. Lekarka powiedziała, że to może być od tabletek i że można pójść do specjalisty. Ja nawet bym mogła iść, ale mama powiedziała, że to bez sensu, bo najpierw trzeba pójść do lekarza rodzinnego,żeby dostać skierowanie,a do takich lekarzy są ogromne kolejki i dopiero za pół roku mogłabym pójść więc nic nawet nie zrobiłyśmy w ym kierunku. Jestem strasznie gruba wszystko się ze mnie wylewa, a z biegiem lat coraz bardziej "puchnę"...
MAM JUŻ TEGO DOŚĆ!!! CHCĘ BYĆ CHUDA I NIE WSTYDZIĆ SIĘ SWOJEGO CIAŁA!!!! :evil: :!: :!: :!: :!: :!:
-
KOCHANE SERDUCHO6,
Głowa do góry :!:
Nie wiem ile masz wzrostu, ale 60kg to nie bariera, której nie można pokonać!
W twoim wieku, przy 163 cm ważyłam około 70kg :!: :!: :!:
Na taką wagę złożyły się moje problemy zdrowotne, ale także uwielbienie dla słodyczy.
Mimo tego udało mi się schudnąć, choć dopiero cztery lata temu.
Najłatwiej gubi się kilogramy w dzieciństwie i wczesnej młodości. Metodą na to jest ruch, uprawianie sportów i rozsądna dieta tzn. ograniczenie słodyczy, słodkich napojów i nie przejadanie się.
Jesteś bardzo młoda i twój organizm potrzebuje wielu skladników, aby się rozwijać. Dlatego nie stosuj głodówek ani rygorystycznych diet.
Postaraj się porozmawiać z mamą jeszcze raz. Bardzo ważne jest wykrycie problemów zdrowotnych jak najszybciej. Terminy wizyt są długie, ale warto poczekać. Przecież lepiej, abyś wyleczyła się za rok czy dwa, niż nigdy. Zdrowie jest na wagę złota, nie można się zrażać kolejkami. Diagnoza pomoże dobrać odpowiednie leki i uporać się z kilogramami. A może okaże się, że nie jesteś wcale obciążona genetycznie i wystarczy popracować na trybem życia?
Wiele otyłych dzieci i młodzieży chudnie naturalnie w wieku szkolnym, w liceum, na studiach. Nie trać nadziei. Niech Twoim celem będzie zdrowie a nie dążenie do bycia chudzielcem.
Pozdrawiam Cię cieplutko.
-
Dzięki za słowa otuchy. Wzięłam się w garść.Wygram!!Nie poddam się!
-
To jeszcze raz ja :D chciałam ci pokazać skalę :twisted: :wink:
-
Elster jak czytam Twoje wypowiedzi to odnajduje w nich wiekszosc moich zachowan. Po wszystkich tych latach dreczenia samej siebie, zdecydowalam sie dac sobie szanse...szanse na powrot do normalnosci. Problem jest nie w swiatecznych ciastach, nie w innych ludziach, tylko w nas. Leczenie sie sama dieta, to tak jak przykladanie zimnego okladu na bolacy zab. Problem i tak wroci o ile nie zajmniemy sie nim od srodka. Wiesz moglabym Ci pisac, ze z Twoja waga napewno wygladasz super, ale wiem ze to Ci nie pomoze, bo dopoki nie odnajdziesz wewnetrznej rownowagi to nie bedziesz szczesliwa nawet majac te 50 kilo. Zapraszam Cie goraco post "pokochac siebie i to od zaraz"
"Zeby cos zmienic, najpierw trzeba to zaakceptowac."
-
Bardzo trafna wypowiedź KONOR.
Poprawianie, modelowanie swojego ciała w przekonaniu, że to będzie lekarstwem na "całe zło" jest utopią.
Owszem, im lepiej wyglądamy, tym lepiej się czujemy .... ale nie zawsze.
W króciutkich okresach, kiedy ważyłam 55-56 kg, naprawdę wyglądałam SUPER (w subietywnej ocenie mojej i moich bliskich). I co z tego, skoro jakaś wewnętrzna, destrukcyjna siła nadal mną szargała :twisted: Popychała mnie w stronę obżerania się, mimo, że nie miało to nic wspólnego z naturalnym głodem, bo nigdy się nie głodziłam.
W ten sposób nabijałam sobie kg., marnowałam efekty żmudnej pracy nad sylewtką i dręczyłam poczuciem winy, niezadowolenia itp.
Piszę o tym w czasie przeszłym, chociaż cały czas nie rozwiązałam tego problemu. Wczorajszy wieczór jest przeszłością. Na szczęście, bo wczoraj "dałam ciała", może powinnam napisać "dodałam sobie ciała"? :cry: Tak tak, po przebyciu kolejnego odcika prostej drogi, nie wiadomo czemu natrafiłam na przeszkodę.
Nawet nie wykluczam, że sama ją sobie wybudowałam, bo to nie był "zewnętrzny" problem. Początkowo starałam się ją obejść, ale dość szybko się poddałam. Wczoraj poszłam na łatwiznę i dziś znowu jest pod górkę. I to bardzo :cry: i tak będzie zawsze, dopóki nie rozszyfruję przyczyny, wywołującej te obrzydliwe impulsy i odbierającej mi radość życia