-
Samopomoc
Postanowiłam napisać parę słów w ramach samopomocy.
Wyrzucenie z siebie czarnych myśli często okazuje się pomocne - dla piszącego, a niekiedy także dla czytajacych.
Minęły święta.
Kiedyś uwielbiałam święta, czekałam na nie z niecierpliwością. Od pewnego czasu to się zmieniło. Dlaczego - dlatego, że święta kręcą się wokół jedzenia. A temat jedzenia to dla mnie stres i problemy.
Tegoroczna Wielkanoc była udana. Niestety tylko udana, bo mogła być cudowna!
Popsułam sobie samopoczucie obżerając się do granic wytrzymałości w Wielki Piątek i Sobotę. Najgorszy moment z możliwych, zamiast postu zaserwowałam sobie obżarstwo! W dwa dni zapracowałam na dwa dodatkowe kilogramy!!!! Opanowanie przyszło w Niedzielę i na szczęście utrzymałało sie do końca świąt. Inaczej nie wiem, jak zmieściłabym się w ciuchy.
Jednak te dwa kilogramy i werdne samopoczucie rzuciło cień na świateczną atmosferę i moje relacje z domownikami.
Zamiast miłych poświatecznych wrażeń pozostały wyrzuty sumienia i dalsze zmagania z wagą.
Jestem naprawdę na siebie wściekła. Przy takim doświadczeniu jakie posiadam w walce z kilogramami, przy olbrzymiej wiedzy na temat zdrowego odżywiania, znajomości wielu technik radzenia sobie z własną psychiką, nadal dopuszczam do takich ohydnych wpadek.
Od prawie 4 lat utrzymuję wagę w przedziale 55-59kg. Po maturze ważyłam 87kg!
Część klilogramów traciłam stopniowo, bez większego wysiłku, resztę przy zastosowaniu diety i zwiększonego ruchu, to mój życiowy sukces. Niestety moje problemy z wagą nie skończyły się 4 lata temu. Przeżywam ciągłą mordęgę: 1-3 kg w górę - po wielkim obżeraniu się a potem walka, aby jak najszybciej pozbyć się tego balastu.
Od dzisiaj znowu zaczynam walkę o normalność. Normalność, bez obłędnego myślenia o jedzeniu, bez obżerania się i gwałtownego odchudzania, życia w którym ja panuję nad jedzeniem a nie ono nade mną
Trzymajcie za mnie kciuki.
[link widoczny dla zalogowanych Użytkowników]
-
gratuluję tych zrzuconych kilogramów z 87! jestem pod wrażeniem!
na pewno wyglądasz ślicznie i nie potrzebnie tak teraz stresujesz się wagą. życie to nie tylko cyferki na wadze! to Ty masz nad nimi panować, a nie one nad Tobą. czego serdecznie Ci życzę.
trzymam kciuki za Ciebie
-
Ach!Bardzo dobrze Cie rozumiem!Ja tez ciagle,mimo duzej wiedzy na temat diet,zdrowego odzywiania sie itd,mam takie ataki obżarstwa. Razem z tego wybrniemy
-
W napadach obżarstwa najgorsze jest to, że pomimo świadomości wszelakich konsekwencji poddania się niekontrolowanemu jedzeniu (wzrost wagi, wyrzuty sumienia, niechęć do siebie i otoczenia, kasa zmarnowana na pochłonięte żarcie) nie potrafię się powstrzymać.
To tak, jakby chęć szybkiego napakowania się jedzeniem wyłączała moją świadomość i kontrolę nad sobą. Znikają wszystkie myśli, poza jedną: zjeść wszystko co się napatoczy.
Może macie jakieś sprawdzone hamulce, które stosujecie, aby nie stoczyć się po równi pochyłej na samo dno bagna obżarstwa?[/url]
-
Coś kiepsko z Waszymi pomysłami. Ani jednej propozycji.
Wiem, że nie ma złotego środka. Gdyby był, już dawno rozwiązano by problem bulmii.
Moim zdaniem najskuteczniejszą metodą opanowania nie kontrolowanego obżarstwa jest nie doprowadzanie się do stanu, kiedy nic poza furą jedznia nie ma dla nas znaczenia.
Drogą do tego jest łagodne podejscie do siebie, traktowanie własnej osoby jak przyjaciela. Kiedy nakładamy na siebie zbyt duże restrykcje, wywołujemy stres i autoagresję.
Miałam wczoraj fajny dzień.
Ponieważ próbuję zrzucić 3kg, staram się przestrzegać diety, co oznacza małe porcje jedzenia.
Kończąc pracę byłam naprawdę głodna. Przede mną była godzina drogi do domu a ponieważ wieczorem miałam gościa, musiałam jeszcze kupić trochę łakoci. Wiedziałam, że nie starczy mi czasu na spokojne zjedzenie kolacji a od kilku lat praktycznie nie jem słodyczy (poza momentami wpadek), więc poczęstunek dla gościa nie był dla mnie zamiennikiem kolacji.
Wymyśliłam sobie, że kupując ciastka wezmę sobie słodką bułkę, którą spokojnie zjem w tramwaju. Dzięki temu nie wpadnę do domu wściekle głodna, ani nie rzucę się na zrobione zakupy.
Takie małe odstępstwo od zasady nie jedzenia w drodze do domu (tym bardziej nie jedzenia słodkości) okazało się skuteczne.
Owszem miałam trochę wyrzutów sumienia, ale właściwie dlaczego miałabym się katować?
Dlaczego nie miałbym czegoś zjeść, skoro jestem głodna? Każdy normalny człowiek tak robi.
Już nie raz przekonałam się, że odmawiając sobie drobnej przyjemności potęgowałam uczucie głodu, rozdrażnienie, a w krótkim czasie i tak rzucałam sie na jedzenie, pochłaniając wtedy jedzenie już bez żadnej kontroli.
Mój wniosek jest taki:
JEŚLI MA SIĘ NA COŚ NIEODPARTĄ OCHOTĘ, TRZEBA SOBIE SPRAWIĆ TĘ MAŁĄ PRZYJEMNOŚĆ.
Ciągłe zamęczanie się nie jest sposobem na osiagnięcie żadnego celu - również utraty kilogramów
-
Elster26 ja dokładnie Cię rozumiem, bo przeżywam to samo co Ty. Wprawdzie ważę o wiele więcej, ale pamiętam te czasy, gdy miałam 55kg.......Było-minęło, a teraz moja waga ciągle się wacha. Poza tym już jako dziecko byłam pulchna i moje komórki tłuszczowe pozostały, więc gdybym przestała się kontrolować, to mogłabym być w przyszłości otyłą osobą. Jest mi bardzo ciężko. Znam takie osoby, które są szczupłe i mają superowe trawienie i cholera mnie bierze, gdy patrze jak one zjadają słodkie batoniki, a ja nie mogę....Ostatnio stwierdziłam, że chyba jestem uzależniona od jedzenia, a na to trzeba się leczyć. U nas nie ma takich specjalistów lekarzy do którego mogłabym się udać, więc pozostaje mi nic innego jak przekonać się do zdrowego odżywiania i owoców. Powolutku małymi kroczkami dojdę sobie do odpowiedniem wagi. Nienawidzę też jak inne osoby wmuszają mi na siłe jedzenie i nic do nich nie dociera jak mówię, że ja już zjadłam............CO ZA ŻYCIE.......TO OKROPNE BYĆ UZALEŻNIONYM OD DIETY I JEDZENIA!!!!!!!!POMOCY
-
Widzisz Dorrianno, problem wielu osób walczących z nadwagą, bądź utrzymaniem wagi, polega na tym, iż postrzegają oni swoją drogę do celu jako katorgę.
Ubolewają nad faktem, że muszą pozbawić się ogromnej przyjemności jedzenia, podczas gdy inni bezkarnie wcinają batoniki.
Ale czy jedzenie jest rzeczywiście taką przyjemnością? Dla większości ludzi niestety jest. My - osoby kontrolujące swoją wagę, powinniśmy popracować nad sposobem, w jaki zamienić przyjemność jedzenia na inne przyjemności. Nie jest to łatwe, ale jest możliwe, choć wymaga czasu.
Nieustanne myślenie o tym j"aka jestem biedna, że nie mogę się raczyc smakołykami" jest dobijające.
Ja najłatwiej, praktycznie bezboleśnie straciłam pierwsze 15kg czując radość z mojego odchudzania! :P Zmierzałam przecież do celu, który sama sobie postawiłam, o kórym marzyłam przez wiele lat - schudnąć i być szczupłą.
Jako dziecko, nastolatka i młoda dziewczyna zawsze byłam otyła. Dlatego odchudzanie i gubione klilogramy dodawały mi skrzydeł.
Mimo, że nie jadłam wtedy ŻADNYCH słodyczy ani pieczywa! Wcześniej bez tego nie wyobrażałam sobie życia. I pewnie nigdy nie udało by mi się schudnąć, gdybym wtedy myślała o tym czego się pozbawiam, zamiast o tym do czego dążę.
W kłopoty wpędziłam się właściwie na końcu mojej drogi. Chciałam doszlifować swoje rezultaty o kolejne parę kilo. Ale to było odchudzanie się na siłę. Parę dni ostrej diety a potem rzucanie się na jedzenie.
Kiedy teraz o tym myślę zdaję sobie sprawę, że schudnąć można tylko na spokojnie. Po wolutku, z radością i małymi nagrodami po drodze (nie koniecznie w formie jedzenia ale i takich nie należy wykluczać), bo na końcu czeka prawdziwa nagroda - spełnienie naszych marzeń!
Z otoczeniem także musimy sobie radzić. Pasuje tu powiedzenie: "Syty głodnego nie zrozumie". Nie mają prawa przeszkadzać nam w osiąganiu celu a my, wiedząc czego chcemy, nie musimy im ulegać.
Moje hasło brzmi: CHCĘ SCHUDNĄĆ!!! a nie: musze schudnąć.
-
Mamy dziś pierwszy dzień nowego miesiąca. I to nie byle jakiego. Nareszcie nastanie wiosenne ciepełko. Nowy miesiąc i wiosna zawsze mobilizują i ułatwiwają gubienie kilogramów.
Za parę godzin rozpocznę weekend. Generalnie lubię weekendy, choć niestety piątek wieczór to najczęstrza pora, kiedy nie potrafię zapanować nad apetytem.
Potem mam wyrzuty sumienia przez całą sobotę , a w niedzielę próbuję doprowadzić się do stanu używalności.
Wierzę, że to się już nie powtórzy. Chciałabym w pełni móc cieszyć się weekendową swobodą, nie zatruwając sobie pogody ducha tematem jedzenia.
Dzisiaj jadę z moim chłopakiem na zakupy, wrócimy późno ale to dobrze, bo nie będę miała czasu na krążenie wokół tematu jedzenia. A jak uda mi się ładnie przetrwać wieczór, to sobota też będzie OK. Ważne aby dobrze zacząć, potem pójdzie gładko.
Życzę Wam i sobie mile spędzonego czasu oraz oczywiście wytrwania w postanowieniach.
-
Rozmowa ze sobą.
Odkopałam swój temacik.
Potrzebna mi jest pomoc (od biedy może byc samopomoc)
Znowu szaleję, robię głupoty, pogrążam się, cierpię, czuję się fatalnie .
I dlaczego? Po co tyle męki, stresów i marnowania życia.
Bez mojej winy waga poszła w górę.
Ale co z tego? Przecież 58kg to nie tragedia Przecież ja ważyłam tyle mając 13lat a po maturze było 87kg! Wtedy była tragedia ale nie teraz! Teraz to ja jestem prawie na szczycie. Tyle osiągnłam w życiu, nie tylko na polu odchudzania.
Jestem zdrowa, skończyłam studia, od 4lat mam fajną pracę, od 4lat jestem szczupła, od prawie roku mam kochającego chłopaka, z którym jadę w góry na urlop itd......
CZEGO JA CHCĘ???? JAKIM PRAWEM CZUJĘ SIĘ NIESZCZĘŚLIWA?????
DLACZEGO ZATRUWAM SOBIE ŻYCIE Z POWODU PARU KILOGRAMÓW????
Czasami myślę, że powinno mnie spotkać prawdziwe nieszczęście, abym wreszcie się otrząsnłą i doceniła to, co mam.
Muszę odnaleźć moją właściwą drogę. Może doprowadzi mnie na szczyt 54kg. A może nie. Może mój organizm nie chce ważyć mniej niż 57-58kg i będę musiała się z tym pogodzić. Inaczej, narzucając mu moją wizję wagową, zmarnuję kolejne 4 lata życia na wegetację w obłędzie jedzeniowym. A najlepsze lata życia miną, przejdę obok nich skupiona na swojej wadze i wtedy będę miała prawdziwy powód do wyrzutów sumienia.
Dlatego mówię do siebie:
PRZEJRZYJ WRESZCIE NA OCZY OTRZĄŚNIJ SIĘ Z LETARGU NIE ŻYJESZ DLA SIEBIE PRZENEŚ WZROK Z WŁASNEGO EGO NA POTRZEBY INNYCH LUDZI ZACZNIJ NORMALNIE ŻYĆ
-
Dzisiaj piątek
Po kiepskim poniedziałku, kolejne dni były bardzo pomyślne. Racjonalne odżywianie, z którym nie miałm problemu, poudzielałam się towarzysko, serwowałam sobie trochę ruchu.
Odżyłam psychicznie i fizycznie. Nabrałam chęci do życia, pojawił się entuzjazm, nie dotyczacy wyłącznie odchudzania, ale i ubrania jakoś swobodniej się układają (zgubiłam kilogram, nie ważne czy wody, czy czegokolwiek).
Uwielbiam uczucie lekkości w duchu i ciele .
W ostatinich latach PIĄTKI były dla mnie mało przyjemne. Zamiast cieszyć się weekendem, bawić i odpoczywać, cały wieczór spędzałam w kuchni na obżarstwie. Po tygodniu pracy i pilnowaniu diety - w piątki puszczały mi nerwy, folgowałam słabościom, poprostu żarłam. Od soboty rano próbowałam doprowadzić się do względnej używalności - znowu kilkudniowa dieta, ruch. Beznadziejna przeplatanka: obżeranie się przez 1-klika dni a potem znowu dieta.
Dzisiaj jestem spokojna. Wierzę, że to będzie kolejny udany dzień. Mimo tego, że przed południem zostałm nieźle zdołowana.
Ale cóż, życie nie jest bajką. Nie zawsze jest dobrze. A kłopoty nie muszą przenosić się na odżywianie - "Co ma piernik do wiatraka?"
Po niezbyt przyjemnej rozmowie, która jeszcze szumi mi w głowie nie pojawiła się u mnie chęć odreagowania za pośrednictwem jedzenia. I o to chodzi Tak trzymać
Nie zamierzam się pogrążąć
Chcę tu wrócić po weekendzie i napisać, że udało mi się. Że pomimo zawirowań nie uciekłam w "zażeranie smutków".
Trzymajcie za mnie kciuki.
[link widoczny dla zalogowanych Użytkowników]
Uprawnienia umieszczania postów
- Nie możesz zakładać nowych tematów
- Nie możesz pisać wiadomości
- Nie możesz dodawać załączników
- Nie możesz edytować swoich postów
-
Zasady na forum
Zakładki