-
Ortoreksja
"- Uzależnienie od diety zaczyna się niepostrzeżenie - mówi Danuta Wieczorkiewicz. - Więcej myślimy o jedzeniu i o swoim wyglądzie. Po pewnym czasie cała nasza aktywność życiowa koncentruje się wokół działań zmierzających do zredukowania masy ciała. Samoocena zaczyna zależeć od wyników prowadzonej diety. "Udało się, więc jestem świetna". Albo: "Nie dałam rady". I pojawia się depresja.
Kiedy bycie na diecie staje się nałogiem? Wtedy, gdy wolisz zaszyć się w domu, by odważać swoją porcję własnoręcznie wyhodowanych kiełków, niż umówić się na pizzę z przyjaciółmi. O czym to świadczy? Że to nie Ty, ale dieta przejmuje kontrolę nad Twoim życiem." (Pełny artykuł :arrow: TUTAJ.)
Nie macie czasem wrażenia że za dużo myślicie o jedzeniu? Patrząc na kotleta widzi się tylko liczbę kalorii, nie będąc na diecie czuje się gorszą i ma się głupie uczucie utraty kontroli nad sobą, swoim życiem, panika, uaaa! :wink: To tak a propos innego mojego topiku - "Dzień Rozpusty" gdzie Lean napisała jakie to ma potworne wyrzuty sumienia po zjedzeniu czegoś bardziej kalorycznego, jak się źle czuła ze świadomością że wypełniają ją cukry i inne obrzydliwości.
Niczego absolutnie nie sugeruję, ale z niczym nie można przesadzać, a szkoda poświęcać 75% myśli na planowanie posiłków, rozważania rozkładu białka i innych bzdur w obiedzie, itepe itede.
Próbujecie na róznych rodzinnych fetach tłustych tortów żeby nie zrobić przykrości gospodyni?
let's face the truth! 8)
pozdrawiam
-
wiesz co ci powiem kochana że yyy... jeszcze nie zdążyłam przeczytać tego artukułu ale zaraz się za niego biorę...
poza tym wydaje mi się że ten topic zaraz bedzie wrzeć bo chyba nie tlyko ja ciągle planuję co zjem a jak gdzieś mam wyjść ze znajomymi to przeliczam co ma ile kcal, i na co sobie mogę pozwolić, a co odpuścić...
:shock:
-
ja mam tak samo...zanim coś zjem, liczę czy zmieszczę się w limicie, czy to mi czasem nie zaszkodzi w diecie itd...taki swego rodzaju obłęd... ;) mam jednak nadzieję, że z czasem mi to przejdzie (choć lepiej żeby nie do końca - jakaś kontrola musi byc :D)
-
noemcia :arrow: kocham Twój podpis w profilu towarzyskim o bransoletce i pasku :D :D :D Uśmiałam się jak dawno na tak dobitną i zwięzłą... prawdę 8)
Kontrola a obłęd - "cienka czerwona linia" że tak powiem :wink: Kontrolować się trzeba, w pewnym momencie bawi liczenie tych kaloryjek, potem cieszy własna biegłość i znajomość ich liczby w każdym produkcie, ale łatwo przegiąć :? Osobiście nie znoszę babskich spotkanek gdzie 3/4 się odchudza i kwęka na łyk soku jabłkowego, rozpowiada o wyimaginowanych fałdach tłuszczu i rankingu chlebków dietetycznych...
To czy tamto nie zaszkodzi w małej ilości (chyba że ktoś jedzie na jakiejś monodiecie i żywi się prosem czy innym paskudztwem :wink: ale to już sensu nie ma jak dla mnie)! Tym bardziej że gdy angażuje się otoczenie w swoje boje wagowe to już zaczyna śmierdzieć przesadą.
-
No..dobry temat Pris..
Napewno większość z nas najpierw kalkuluje sobie w głowie jak zobaczy cos na talerzu a dopiero pozniej zjada, ale żeby odrazu ortoreksja...
Wydaje mi się, że moim życiem nie kieruje jakieś maniakalne podejscie do diety. Licze - to fakt ale nie przesadzajmy. Jak mam na coś ochote to zjadam totylko w określonej ilości, staram się mieścić w moim limicie. Jeszcze nie zdziczałam do tego stopnia, żeby obsesyjnie rozmyślać nad tym czy opłaca mi sie daną rzecz zjeśc czy też nie. I mam nadzieję, że nigdy do tego stopnia nie zdziczeje :)
-
cześć kochane!!!
myślałam, że mam ortoreksję, ale nie wiem,,,chyba nie...chociaż...jak idę póznym wieczorem z przyjaciółkami do pizzerii, nie jem pizzy, tylko lody :? bo to zdrowsze. Albo na przyjęciach nic nie jem, tylko warzywka, bo jest już pózno, a wieczorem nie jadam (po prostu zle sie potem czuję). Codziennie liczę kcal, ile mogę i muszę zjeść (1800), bo inaczej straciłabym kontrolę, albo jadłabym za mało :P nie wiem, kiedyś omal nie wpadłam w bulimię, anoreksja mi raczej nie grozi, bo KOCHAM JEŚĆ :P 8) No a ortoreksja...chyba przesadzam z tym obliczaniem kcal i odmawianiem sobie "niedozwolonych" rzeczy typu słonina, bliny, pierogi, tłuste sosy, ogromniaste porcje frytek, hamburgery...ale przecież to jest niezdrowe...ale ale: NIE MARTWMY SIĘ, PRZECIEŻ KUSIMY SIĘ NA JAKIEŚ LODY, BATONIKI, BARDZIEJ KALORYCZNE RZECZY RAZ NA JAKIŚ CZAS, A TO JUŻ ŚWIADCZY O TYM, ŻE NIE MAMY ORTOREKSJI, JEDNAK NIE MUSIMY DOPUŚCIĆ, BY OGARNIAŁY NAS POTEM WYRZUTY SUMIENIA!!! JEDZENIE MA SPRAWIAĆ PRZYJEMNOŚĆ :wink:
p.s. a ja coraz dalej jestem od tematu ortareksja, bo codziennie się kuszę na coś słodkiego, bardziej kalorycznego itp. oczywiście, w limicie i rozsądnie :roll: w limicie - kurczę, czy zawsze mam liczyć kcal???
-
Miałam ortoreksje. Jadłam tylko jabłko (z mojego ogrodu) i serek wiejski light dziennie. Nie wyobrażałam sobie zjedzenia czegoś co ma jakieś podejrzane konserwanty itp.
-
No właśnie, do końca życia ma tak być z liczeniem tych kalorii i odgrywaniem świętoszki na rodzinnych wyżerkach? Niby po troszku jak się spróbuje to nie jest przesada, ale od próbowania kucharki tyją :wink:
Mnie to przyznam męczy, tzn myślenie wogóle o jedzeniu, ale niestety mój organizm nie jest na tyle mądry żeby go puścić samopas, bo kończy nad pieczoną kurą z ziemniakami i czekoladowym tortem :evil: Fizjologiczny hamulec "basta, jestem najedzona" u mnie nie istnieje :oops: Dlatego zostaje trzymanie się w ryzach NA ZAAAWSZEEEE... :shock:
:?: :?: :?:
-
wiecie co, to trzymanie się w ryzach...jakoś teraz coraz trudniej mi się to udaje...jak byłam na 1000, spoko, a teraz mam problemy z wmawianiem sobie, że nie jestem głodna :shock: więc staram się więcej pić, jak mam napady. Ale wiem, że mogę zjeść 1800 kcal, i ciągle chodzę szukam co by tu schrupać (w limicie, oczywiście, bo jem często a mało, no i wychodzi na to, że jem CIĄGLE) :wink:
-
ja niestety tez tak mam - jak jestem na diecie to jest ok, a jak przyjdzie co do czego, to trudno sobie czegoś odmówić... życie :?
-
ale jak sobie pomyślę, że miałabym teraz zjeść jakiegoś tłustego kotleta czy zupę...nie to, żebym nie chciała, ale nie jem tego ze względu na dolegliwości żołądkowe...chocia...kiedyś żarłam, nie jadłam, może dlatego po posiłku bolał mnie brzuch...poza tym jadłam za tłusto...teraz jest inaczej i CZUJĘ SIĘ WSPANIALE, NIE TYLKO PSYCHICZNIE, ALE PRZEDE WSZYSTKIM FIZYCZNIE, nic mnie nie boli. czuję się lekka i radosna :P więc jednak opłaca się wyrzekanie niektórych rzeczy :wink:
-
mnie przed zjedzeniem kotleta hamuje lęk przed ptasią grypą :D (bo zawsze robię z filetów z kurczaka ;) ) a zupa...mmmmm...mam teraz pomidorową, ale się wstrzymuję...;) może jutro sobie zjem ;) na obiadek ;-) (ale niezabielaną ;) )
-
noemcia, chodziło mi tylko o tłuste zupy 8) a takie pomidorowe to uwielbiam, ale robię ze świeżych pomidorków :lol: no i możesz przecież zabielić jogurtem naturalnym :wink: samo zdrowie 8)
-
no wiadomo chyba każda z nas liczy kcal i wogóle przejmuje się choć trochę tym co zje
ale żeby odmawiać sobie przyjemnośći?!?!?!!!!!
O NIE!!! co to to nie :D
jem to na co mam smaka ale w OGRANICZONYCH porcjach (no chyb aże napad mam ;) )
a co do zup.... :)
to ja codziennie obiadki jadam przecież szklanka zupy pomidorowej (co u mnie odpowiada 4 chochlom ;) ) ma TYLKO 88kcal!!!!!!!! ja do teog zawsze sobie dolewam WODY ---> tak poprostu wody :):) i jest tego 2x tyle a najedzona jestem do samego wieczora!!!!!!! (jem kolcaję- obiad ok 18tej ;) )
więc dziewczęta nie przesadzajmy :)
przecież 130g ziemniaków to TYLKO 75kcal!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! kaloryczność podobna jak u jabłka, a też zdrowe są!!!!!!!!!!! więc....
NIE PRZESADZAJMY :D!!!!!!!!!!!!!!!
powodzenia ! :*
-
Za czasów tej choroby inne jedzenie mnie nie ciągneło. Uważałam je za ohydne. Teraz nie potrafię sobie tego wyobrazić :).
-
Ja uważam, że może nam to liczenie kalorii i zwracanie uwagi na to co jemy spowszednieć - ja jak robię zakupy to kupuje prawie ciągle te same zdrowe rzeczy i mi się nie nudzą, liczę kalorie, bo uważam że to droga do osiągnięcia sukcesu zarówno w diecie jak i w sporcie. Poza tym przyzwyczaiłem się do myślenia o jedzeniu. Czy naprawdę tak wam to przeszkadza? A nawet jeśli to nie warto pocierpieć dla piękna fizycznego?
-
IMHO pomiędzy ortoreksją a dbałością o to, co się je i w jakiej ilości jest taka sama różnica, jak pomiędzy jadłowstrętem i dietą. Różnica taka sama, granica dość cienka. W pewnym momencie chęć zdrowego odżywiania zamienia się w obsesję, zaś samo odżywianie przestaje być zdrowe.
Nie chodzi o liczenie kalorii na diecie, chodzi o obsesyjne zmniejszanie liczby produktów dozwolonych do absolutnego minimum. W teorii zostają oczywiście te najzdrowsze. Z dietą ma to mało wspólnego, ortorektyk ma manię spożywania tych tylko pokarmów, które mają zapewnić jego organizmowi wspaniałe funkcjonowanie. Obok tego pojawia się strach, paniczny lęk przez wszelkimi "złymi" właściwościami produktów.
Zjem serek wiejski nie odtłuszczony i będę się toczyć, a mój przytruty organizm się nie podźwignie :twisted:
Piękno fizyczne jest ostatnią rzeczą, dla której warto systematycznie cierpieć. Jestem niestety ofiarą mediów, ale zdroworozsądkowo muszę przyznać, że daleko wartościowsze wydaje mi się cierpienie dla piękna umysłowego bądź piękna duszy. Warto jeszcze pocierpieć dla zdrowia. Albo żeby sprawić komuś bliskiemu przyjemność. Ale dla tego, żeby mieć 2 cm mniej w talii?
No, chyba, że mnie to niemożebnie uszczęśliwia.
Muskularny pan zbrojny w wiedzę na temat tego, ile białek winnam spożywać na kilogram masy mego bezkształtnego ciała wydaje mi się indywiduum raczej smutnym, zwłaszcza jeśli w w swym wzniosłym cierpieniu zapomina o innych wartościach.
-
Ja się z ortoreksji prawie wyleczyłam przez to że mam ważniejsze sprawy na głowie - nowa szkoła, nowi ludzie itd...
Ale nadal zwracam uwagę na kaloryczność , jednak nie pilnuję się znowu tak bardzo o to by wszystko co jem bylo naj najzdrowsze :) i nie grubne :wink:
-
Brawo Maladie :lol: Dobrze powiedziane.
Przesada w żadnym wypadku nie jest rzeczą dobrą, ale temat ortoreksji wydał mi się całkiem do rzeczy na forum gdzie toczą się miesiącami boje o kaloryczność np kebaba albo czy jogurt nie zaszkodzi w diecie :wink:
pozdrawiam
-
To świetny temat na to właśnie forum.
Wczoraj naszła mnie refleksja (o, widzicie, refleksja :lol: ). Od najwcześniejszego dzieciństwa byłam grubaskiem i właścwie od zawsze ktoś chciał mnie odchudzić. Ale kiedyś nie było produktów "light", nie było tylu warzyw, owoców, takiej różnorodności towarów - ogólnym założeniem było: jeść wszystko, ale mniej.
Wydaje mi się, że to było zdrowe założenie.
A teraz? Ile białka procentowo w diecie, ile węgli, ile tłuszczy? Niektórzy w pogoni za prawidłowo zbilansowaną dietą przechodzą przez życie z kalkulatorem pod pachą. Musiałabym chyba naprawdę nie mieć żadnych innych zainteresowań, żeby z uporem maniaka rozliczać się z każdego spożytego grama i niczym najlepszą powieść pochłaniać kolejną etykietkę.
Ogólnie - jestem za pewną orientacją i zdroworozsądkowym podejściem do tego, co ma się na talerzu. Za jakąś świadomością - to jest zdrowe, tamto nie, nie wolno się opychać, przesadzać z tym, czy z tamtym. Ludzie od przez wieki nie dokonywali obliczeń do paru miejsc po przecinku i nie oglądali podejrzliwie każdego liścia sałaty a jeszcze nie wymarli.
Czy to dobrze, to inne pytanie :twisted:
A na boku mam drugą refleksję. Nie na marginesie ortoreksji, ale i anoreksji. Otóż przeraża mnie konsekwencja wykreowania przez media wizerunku kobiety. Dużo osób się odchudza - i dobrze. Jeśli ktoś ma nadwagę powinien schudnąć dla zdrowia. Ale kilogramy zrzucają również osoby, które robić tego nie powinny, które nie widzą, że owe "inspiracje" i "ideały" to sztucznie wykreowane stworzonka, któe nie mają wiele wspólnego z kobietami. Tyle osób pyta, dlaczego nie mają okresu, jak go przywrócić i pojawiają się odpowiedzi, że "nie można gwałtownie się odchudzać". Ale przecież do produkcji hormonów potrzebny jest tłuszcz, nic nie da łagodne odchudzanie, odchudzanie zdroworozsądkowe, jeśli wymarzona waga zdroworozsądkowa nie jest.
Aż mi się czasem chce klnąć - przecież zdrowa, normalna kobieta wygląda inaczej :evil:
-
Maladie :arrow: może się powtarzam, ale naprawdę bardzo rozsądnie prawisz i miło Cię poczytać, zgadzam się w 100%!
Żyjemy w czasach gdy karierę robi takie indywiduum jak Paris Hilton, więc dziś nie powinno dziwić nic... Dietowanie dla zdrowia czyli zwalczenia nadwagi jest jak najbardziej w porządku, ale liczenie PRZEZ CAŁE ŻYCIE kalorii i katowanie ćwiczeniami żeby mieć sylwetkę nastolatki nawet po pięćdziesiątce i za wszelką cenę czy to już nie jest masochizm..? Może komuś to sprawia osobliwą przyjemność, ale nigdy nie rozumiałam jak można z pasją maniaka kłócić się ile jest w żółtku kalorii i "czy powinnam", jak można funkcjonować z kalkulatorem pod pachą i płakać że raz zdarzyło się 100kal ponad normę i och i ach tragedia i jak od tego nie przytyję. Brak tutaj profesjonalnego dietetyka na tym forum żeby sprowadzić na ziemię co niektórych fanatyków nowej religii zwanej DIETA.
A, no i wydumany anorektyczny cel wagowy można osiągnąć, tyle że organizm się broni, dlatego albo się przydusi skurczybyka dietą 600kal albo morderczymi ćwiczeniami. Po co na Boga, potem przez jak długo trzeba będzie się trzymać w tak przerąbanych karbach i na oświęcimskich dawkach jedzenia? Potem można napisać doktorat o zjedzeniu durnego jablka czy o określonej porze, czy po czy przed wysilkiem, ile procent zaspokaja bialka, węglowodanów itepe. Nie lepiej się nauczyć czegoś przydatnego, wyjść do ludzi i wypić z nimi bez drżenia o MALTOZĘ jeden kufel piwa raz na jakiś czas, zajać się hobby, a nie dumaniem nad rozkladem procentowym posilków? Poza dietą też jest życie.