-
No ja też, chcąc nie chcąc (i poniekąd po ojcu rodzonym to mając) jestem purystką językową straszną. I równie strasznym redaktorem bym była, gdybym była. Ale co do zapętlonej (acz poprawnej, bo nie wpływającej ujemnie na sens) składni i różnistych neologizmów, to jestem bardzo ZA. Język jest ekonomiczny, jeżeli czegoś nie potrzebuje, to to wyrzuca, jeżeli czegoś łaknie, to sobie to stworzy. Ileż słów czyni uboższymi myśli nieuczesane, do wyrażenia których potrzebne są słowa nowe, fantastyczne, leśmianowskie... :)
-
ja tez uwielbiam wszystko co lesmianowskie :))) czasem mysle, ze sama jestem taki.... znikomek :D albo....dusiołek :twisted:
-
A ja niestety Topielec...
-
a ja się czuję głupia bo nie wiem o czym piszecie... :?
-
Linkinko, jakbyś mi zaczęła opowiadać o czymś związanym z Twoim kierunkiem studiów, to też bym oczami świeciła....
-
Linkinko, bo my takie male zboczenie mamy.... Jak kazdy gdzies w swojej profesji.....
Ale cos Ci podrzuce,
Dusiołek
Szedł po świecie Bajdała,
Co go wiosna zagrzała -
Oprócz siebie - wiódł szkapę, oprócz szkapy - wołu,
Tyleż tędy, co wszędy, szedł z nimi pospołu.
Zachciało się Bajdale
Przespać upał w upale,
Wypatrzył zezem ściółkę ze mchu popod lasem,
Czy dogodna dla karku - spróbował obcasem.
Poległ cielska tobołem
Między szkapą a wołem,
Skrzywił gębę na bakier i jęzorem mlasnął
I ziewnął wniebogłosy i splunął i zasnął.
Nie wiadomo dziś wcale,
Co się śniło Bajdale?
Lecz wiadomo, że szpecąc przystojność przestworza,
Wylazł z rowu Dusiołek, jak półbabek z łoża.
Pysk miał z żabia ślimaczy -
(Że też taki żyć raczy!) -
A zad tyli, co kwoka, kiedy znosi jajo.
Milcz, gębo nieposłuszna, bo dziewki wyłają!
Ogon miał ci z rzemyka,
Podogonie zaś z łyka,
Siadł Bajdale na piersi, jak ten kruk na snopie -
Póty dusił i dusił, aż coś warkło w chłopie!
Warkło, trzasło, spotniało!
Coś się stało, Bajdało?
Dmucha w wąsy ze zgrozy, jękiem złemu przeczy -
Słuchajta, wszystkie wierzby, jak chłop przez sen beczy!
Sterał we śnie Bajdała
Pół duszy i pół ciała,
Lecz po prawdzie niedługo ze zmorą marudził -
Wyparskał ją nozdrzami, zmarszczył się i zbudził.
Rzekł Bajdała do szkapy:
Czemu zwieszasz swe chrapy?
Trzebać było kopytem Dusiołka przetrącić,
Zanim zdążył mój spokój w całym polu zmącić!
Rzekł Bajdała do wołu:
Czemuś skąpił mozołu?
Trzebać było rogami Dusiołka postronić,
Gdy chciał na mnie swej duszy paskudę wyłonić!
Rzekł Bajdała do Boga:
O, rety - olaboga!
Nie dość ci, żeś potworzył mnie, szkapę i wołka,
Jeszcześ musiał takiego zmajstrować Dusiołka?
I jak??????
-
No to ja Topielca:
W zwiewnych nurtach kostrzewy, na leśnej polanie,
Gdzie się las upodabnia łące niespodzianie,
Leżą zwłoki wędrowca, zbędne sobie zwłoki.
Przewędrował świat cały z obłoków w obłoki,
Aż nagle w niecierpliwej zapragnął żałobie
Zwiedzić duchem na przełaj zieleń samą w sobie.
Wówczas demon zieleni wszechleśnym powiewem
Ogarnął go, gdy w drodze przystanął pod drzewem,
I wabił nieustannych rozkwitów pośpiechem,
I nęcił ust zdyszanych tajemnym bezśmiechem,
I czarował zniszczotą wonnych niedowcieleń,
I kusił coraz głębiej - w tę zieleń, w tę zieleń!
A on biegł wybrzeżami coraz innych światów,
Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów,
Aż zabrnął w takich jagód rozdzwonione dzbany,
W taką zamrocz paproci, w takich cisz kurhany,
W taki bezświat zarośli, w taki bezbrzask głuchy,
W takich szumów ostatnie kędyś zawieruchy,
Że leży oto martwy w stu wiosen bezdeni,
Cienisty, jak bór w borze - topielec zieleni.
A TAK SZCZERZE MÓWIĄC, TO Z LEŚMIANOWSKICH BARDZIEJ O MNIE JEST TEN:
BOLESŁAW LEŚMIAN, POETA
Zaroiło się w sadach od łez tęczowych i zawieruch --
Z drogi! -- Idzie poeta -- niebieski wycieruch!
Zbój obłoczny, co z światem jest -- wspak i na noże!
Baczność! -- Nic się przed takim uchronić nie może!
Słońce -- w cebrze, dal -- w szybie, świt -- w studni, a zwłaszcza
Wszelkie dziwy zza jarów -- prawem snu przywłaszcza
Rad Boga między żuki wmodlić -- do zielnika,
Gdzie się z listem miłosnym sam jelonek styka!...
świetniejąc łachmanami -- tym żwawszy, im golszy --
Nie bez wróżb się uśmiecha do grabu i olszy --
I widziano w dzień biały tego obłąkańca,
Jak wierzbę sponad rzeki porywał do tańca!
A tak zgubnie porywać, mimo drwin i zniewag --
Zdoła tylko z otchłanią sprzysiężony śpiewak.
Żona jego, żegnając swój los znakiem krzyża,
Na palcach -- pełna lęku do niego się zbliża.
Stoi... Nie smie przeszkadzać... On słowa nawleka
Na sznur rytmu, a ona płochliwie narzeka:
"Giniemy... Córki nasze - w nędzy i rozpaczy...
A wiadomo, że jutro nie będzie inaczej...
Wleczesz nas w nieokreślność... Spójrz -- my tu pod płotem
Mrzemy z głodu bez jutra, a ty nie wiesz o tem!" --
Wie i wiedział zawczasu!... I ze łzami w gardle
Wiersz układa pokutnie -- złociście - umarle
Za pan brat ze zmorami... Treść, gdy w rytm się stacza,
Póty w nim się kołysze, aż się przeistacza.
Chętnie łowi treść, w której łzy prawdziwe płoną --
Ale kocha naprawdę tę -- przeinaczoną...
I z zachłanną radością mąci mu się głowa,
Gdy ujmie niepochwytność w dwa przyległe słowa!
A słowa się po niebie włóczą i łajdaczą --
I udają, że znaczą coś więcej, niż znaczą!...
I po tym samym niebie -- za tamtej ułud strony --
Znawca słowa -- Bóg płynie -- w poetę wpatrzony.
Widzi jego niezdolność do zarobkowania
I to, że się za snami tak pilnie ugania!
Stwierdza z zgrozą, że w chacie -- nędza i zagłada --
A on w szale występnym wiersz śpiewny układa!
I Bóg, wsparty wędrownie o srebrzystą krawędź
Obłoku, co się wzburzył skrzydłami, jak łabędź --
Z łabędzia -- do poety, zbłąkanego we śnie --
Uśmiecha się i pięścią grozi jednocześnie!
No i tym sposobem wiersze są nie tylko na moim wątku :D :D :D :D
-
lubię wiersze :D a ten ostatni nawet kiedyś czytałam :D uff to nie czuję się już głupia :D
-
-
A ja niepopularnie jak na tutaj i dziś powiem, że wolę prozę, ale gdyby mnie ktoś w środku nocy zapytał o poetę, który robi na mnie wrażenie, to byłby to Krzysztof Kamil Baczyński.
Tym się zachwycałam słuchając jako młodsze dziewczę Grzegorza Turnaua :) :
Hymn wieczorów miejskich
Miasto tańczy drżącego kankana
w barwnym mleku świateł rozproszone
dyszy niebo jak zgaszony dywan
namarszczony z flandryjskich koronek
asfalt ślisko ucieka przed światłem
w łuk
w umarłym kadłubie ulicy
można bardzo głośno mówić
można... bardzo cicho krzyczeć.
Latarniami miasto zgasi gwiazdy
i dźwięk zacznie w banię nieba wnikać
sam zostanę na czarnym asfalcie
balansując krawędzią chodnika.
II.39r.