właśnie jestem na niemalże półmetku - radosna i rozświergolona - i stwierdzam że najważniejszy jest pierwszy krok który wreszcie po długich podchodach wykonałam (przytyk dalekiego kumpla - "no zapuściłaś się nieco" wypowiedziany głośno, na chama w towarzystwie na co zaregowałam taką cegłą, bo wszyscy tylko spuścili oczy i zero odpowiedzi. Kumpla chciałam zabić, bo co chamstwo to chamstwo, ale jednak kopa mi dało).

Teraz jestem w czystej euforii, wiem że zaraz waga stanie i nie będzie już tak łatwo i euforycznie, ale tymczasowo korzystam z tego że ciało olewa słodycze, toleruje tylko warzywa, wodę i różne zdrowe całkiem rzeczy nie poznaję siebie, ale boję się że prędko dostanę "żrały" zobaczymy do kiedy starczy mi motywacji..? łatwiej osiagnąć, trudniej utrzymać. Ponoć.