No więc... Mam lat 15. Wzrostu około 168 cm. Ważyłam w czerwcu jeszcze 64 kg. Niby było w porządku. Przynajmniej wszyscy mówili "ty jeszcze grubych ludzi nie widziałaś". Ale ja się sobie w najmniejszym stopniu nie podobałam! Schudnąć postanowiłam, jak w lipcu w domu pojawiło się "cudowne" urządzenie, największa motywacja człowieka - WAGA. Niech będzie przeklęta :P.
Sama sobie doszłam do wniosku, na samym początku sierpnia, a może i pod koniec lipca, że za dużo jem. Przestałam. Z miejsca zaczęła mnie mama objeżdżać, że nie jem. Jadłam. Ale mało. A co najlepsze - wcale nie czułam się głodna. Z przerażeniem odkryłam, że mam "syndrom amerykański" - jem, bo w domu jest jedzenie, jem, bo się przyzwyczaiłam, jem, bo lubię, a przecież się nie zmarnuje!!! To był moment załamania nad własną osobą.
W trymigi zjechałam do 61,7. Bardzo się cieszyłam, mając nadzieję, że jak tak dalej nie będę jeść, to NAPRAWDĘ mi się uda.
Na tej swojej „diecie” wytrwałam jakieś... dwa tygodnie. Potem poszłam z koleżanką na siłownię. A potem ona nocowała u mnie i zrobiłyśmy sobie seans filmowy. Oczywiście w ruch poszły zastraszające ilości jedzenia. Następnego dnia z przerażeniem zobaczyłam, że waga podjechała do 63! Aktualnie opadła na 62,3 i nie chce drgnąć.
W najbliższym czasie wybieram się na siłownię. Mam nadzieję, że będę mogła ćwiczyć raz w tygodniu bez drastycznego nadwerężania mojego budżetu (jedna wizyta – 6 zł). Mam nadzieję, że to, jak i ograniczenie jedzenia, pomoże mi zjechać parę kilogramów w dół. Marzeniem jest 55 kg., ładne uda i bardziej płaski brzuch. No, bo na kaloryferek po siłce raz w tygodniu raczej nie mam co liczyć...

Od dziś, moje Drogie i moi Dordzy, jeśli jesteście, będę Was i siebie zamęczać moją dietą. Może kiedyś będę mogła się pochwalić „o tu wyglądałam jak pączuś. Ale za to tu jestem całkiem normalna!” Oczekuję wsparcia .