Mimo wszystkich moich odchyłów dietowych, o dziwo, chudnę.
0,6 kg od niedzieli - czyli w normie.
Wczoraj kolejny odparty napad, i to ok. 23 - cholernie głodna i z poczuciem klęski poszłam do kuchni, wyjęłam z lodówki pierogi i kocie jedzenie, to drugie nałożyłam do kociej miseczki, to pierwsze schowałam do lodówki i wróciłam do siebie.
Tyle już schrzaniłam, że jakbym zwaliła jeszcze to, to bym nie przeżyła chyba.


Dzisiaj nie mam lekcji, idziemy na "Katyń"...
Potem znowu dzień_jedzenia_śmieci, bo do domu wrócę najwcześniej o 19. Cholernie jestem tym zmęczona, ale to nic, może od jutra coś się zmieni.