Hej!
Mam nadzieję, że chociaż część z Was będzie mnie jako tako kojarzyla (w końcu widzę wiele znajomych postów i nicków). Otóż moi Drodzy. Wkopałam się z jedzeniem. Ponownie. Widać historia lubi się powtarzać. Wystarczył mi jeden miesiąc, trochę nerwów i odkrycie faktu, że moja waga myli sie o 5 (!) kg. No katorga.
Tak więc postanowiłam się odchudzać. Będę musiała znowu powrócić do tych wszystkich zasad rozsądnego jedzenia, przy których trzymałam się na diecie i po niej. A już mi się wydawało, że będzie tak dobrze... Odchudzałam się moim zdaniem naprawdę racjonalnie, tak że w 4 miesiące ubyło mnie okolo 7 kg. Chciałam, aby to było zdrowo, powoli, no i tak mi też to wyszło. Na początku roku szkolnego wychodzilam z tej diety (o ile tu mozna mowic o jakims meczacym wychodzeniu, skoro sama dieta byla lagodna), jechalam elegancko na jednym limicie kalorii i waga sie stabilnie przez nastepne 3 miechy utrzymywala i bylam z tego zadowolona. Ale szkola, ten brak wysypiania sie, praktycznie zero sportu (juz nie chodze na sks-y i inne zajecia sportowe), jedzenie byle jakie, na szybko. Przestalam sie przejmowac, ze na wyrzezbionym na wakacjach brzuchu powraca tluszczyk, a niektore spodnie okazuja sie za male. A teraz, co? - 64 kg wagi przy 165 cm wzrostu. A idealna? 52 - 55. Mnie zadowoli 57. Ale to i tak jest 8 kg do zgubienia.
Pozniej postarams ie zapodac moze jakies wymiarki, czy cus. Dziewczyny, prosze wesprzyjcie mnie choc troszke, bo doslownie krew mnie zalewa, gdy widze, jak kolejne ulubione ciuchy musze (mam nadzieje chwilowo) odstawic na inne polki, ogolnie ze sie tak zaniedbalam. I pomyslec, ze chcialam na sylwestrze ze znajomymi wygladac raz w zyciu naprawde spox. A tak, ani ciuchow, ani figury. I ta pewnosc siebie mam wrazenie, ze troche ze mnie uleciala.
pzdr, Kochane! :*:*:*