zbyt wiele było tych porażek, a może zbyt wiele obietnic złożyłam Wam i sobie? wyciągnęłam dziś album z 2003 roku. to nie do wiary, jaka byłam piękna, jaka powabna i naturalna. powiecie, że to narcyzm, ale nie. czy nie wszystkie tutaj dążymy do tego, aby w końcu powiedzieć o sobie, że jesteśmy piękne? ja już taka dla siebie byłam i jeśli śledziłyście mój poprzedni wątek, wiecie, że od tamtej filigranowej dziewczyny dzieli mnie 16 kilogramów. nie, już nie 15, ale 16 kilogramów zyskanych m.in. za sprawą kompulsów.

założyłam nowy temat, bo chcę się odciąć od okresu, w którym moja dieta przypominała błądzenie we mgle i chwytanie się każdej napotkanej ławki. ja chcę iść prosto do celu, bez odpoczynku i bez najdrobniejszych nawet porażek. to od nich zawsze się zaczynało - kilka paluszków sprawiało, że cały wysiłek rozsypywał się jak domek z kart po wyciągnięciu dziesiątki pik. taki paluszek pociągał za sobą ciastko, może nie od razu, ale następnego dnia już na pewno i tak w dół. dzisiaj dobrałam się nawet do sproszkowanej śmietanki do kawy, z braku innych słodkości w domu. to się nazywa kompuls. kiedy, żołądek boli tak, jakby jego ścianki miały porwać się na małe kawałeczki, a przynajmniej zrobić porządną wyrwę.

Boże, gdzie ja jestem z własnym życiem? gdzie mnie zaprowadziło ED? chciałam się odchudzać racjonalnie, chciałam wierzyć, że to na mnie zadziała i co zyskałam prócz kilogramów?

zdecydowałam się postąpić w sposób, jaki przed laty doprowadził mnie do idealnej wagi - kiedy pierwszy raz w życiu, po latach bycia pulchnym dzieckiem i grubą nastolatką, przekonałam się, że ja też mogę być piękna - z wagi 72 zeszłam do 58, później do 56, ale wtedy byłam już za szczupła, mało kobieca.

sposób może nie najbezpieczniejszy, ale od początku do końca usystematyzowany, nie przewidujący nawet najmniejszych nagięć planu, najmniejszych grzeszków.

zaczęłam od 13nastki (dostarcza ok. 700kcal)
później 800kcal i co tydzień więcej o 100kcal.
tak po miesiącu jadłam już 1000kcal dziennie.
na tysiaku zostałam przez półtora miesiąca,
potem przez 2 tygodnie na 1200
i stabilizacja wagi +100 co tydzień. (wtedy schudłam jeszcze te 2kg do 56, które w miarę jak dodawałam kcal wróciły.)

utrzymałam wagę przez ponad pół roku.

wiele można temu planowi zarzucić, ale nie brak skuteczności. tak schudłam wtedy, tak schudnę i teraz. może nie uda mi się zrzucić tak dużo - metabolizm już nie ten sam, ale doprowadzę go do końca. powiecie, że ryzykuję własne zdrowie. odpowiem: ryzykuję własne życie, jeśli nie opanuję kompulsów - i nie mówię tu o nadciśnieniu i innych chorobach grubasów (chociaż zaparcia już mam), ale o depresji i myślach samobójczych. zdałam sobie sprawę, że mimo iż sama się do tego przed sobą nie przyznawałam, od jakiegoś czasu mnie to także dotyczy.

wasze wsparcie jest dla mnie bezcenne, pozdrawiam