Na początek witam wszystkich.
Mimo, że nie jest to zupełny początek mojego odchudzania to jeszcze długa droga przede mną. Ponieważ dopiero teraz trafiłem na to forum, więc zaczynam tam, gdzie jestem dziś
Nie wiem, czy będę się spowiadał codziennie,mam jednak nadzieję, że znajdę tu wsparcie. Postaram się zwłaszcza spowiadać ze wszystkich swoich grzeszków
A teraz do rzeczy...
----------------------------------
Nigdy nie należałem do chudych, a bycie szczupłym oznaczało zawsze wyrzeczenia. Przez wiele lat uprawiałem czynnie sport albo w inny sposób się ruszałem. Wtedy było lepiej. Wystarczyło, że jadłem rozsądnie i utrzymywałem przyzwoitą wagę. Mam w tej chwili 28 lat i 183 cm wzrostu. Pierwszy raz stwierdziłem, że zaczynam być za gruby jakoś w liceum. Wtedy moja waga po raz pierwszy przekroczyła 80 kg. A ja po prostu widziałem, że wyglądam nie tak. W rzeczywistości już wcześniej bywałem zdecydowanie grubszy niż powinienem, jednak wówczas to rodzice podejmowali odpowiednie kroki (miewałem np. wydzielane jadzenie, a zjeść potrafiłem...). Tym razem zauważyłem sam. Schudłem jednak niejako przypadkiem - z kolegą pojechaliśmy na tygodniowy wyjazd na narty. Bardzo intensywny wysiłek połączony z raczej marnymi racjami żywnościowymi podziałały rewelacyjnie i w ciągu 8 dni schudłem dokładnie 4 kilo. Później postanowiłem zadbać o osiągnięty sukces i kolejny miesiąc pozwolił mi zrzucić kolejne 4 kilo. Moja waga zatrzymała się na 74 kg, a ja byłem zadowolony.
Koniec liceum i początek studiów to był okres regularnych treningów - karate, siatkówka, zespół góralski, w którym między innymi tańczyłem. To dawało sporo i mimo, że zupełnie nie dbałem o ilość jedzenia utrzymywałem przyzwoitą wagę. Sam też ćwiczyłem nieco w domu.
Jednak w połowie studiów zaczęły się zmiany. Najpierw przestałem uczestniczyć w treningach - z braku czasu. Potem zarzuciłem ćwiczenia - niestety zabrakło silnej woli. Wreszcie skończyła się siatkówka (to były zajęcia najpierw w szkole, a potem przez pierwsze 2 lata studiów w ramach nauki) i rozsypał się zespół. Do tego wszystkiego całkowicie przerzuciłem się na jeżdżenie samochodem (wcześniej zwykle jeździłem komunikacją miejską, często ganiając za tramwajem czy autobusem). No i niepostrzeżenie zacząłem tyć.
Pierwszą granicą która powinna mnie zaalarmować powinno być 80 kg. Jednak jakoś wyjątkowo łatwo pogodziłem się z tym faktem mimo, ze coraz więcej osób sygnalizowało mi, że moje przybieranie na wadze nie przydaje mi atrakcyjności. Nieubłaganie z każdym ważeniem (a nie robiłem tego zbyt często) strzałka szła w górę. Mówiłem sobie, że coś z tym zrobię, ale ciągle odkładałem to na przyszłość. Raz nawet wróciłem do swoich ćwiczeń, ale motywacji starczyło mi tylko na jakieś 2 tygodnie. W końcu już i żona i rodzice zaczęli wyraźnie dawać mi znać, że robię się po prostu gruby. Ja też to widziałem - workowate spodnie, brzuch będący najbardziej do przodu wysuniętą częścią ciała, okrągła twarz. Pojawiły sie też inne, niepokojące sygnały. Zauważyłem, że ciśnienie, które do tej pory nie przekraczało u mnie 120/70 coraz częściej dochodzi do 130/80 i to z podwyższonym pulsem.
W końcu przekroczyłem kolejną granicę, którą uznawałem za nieprzekraczalną - 90kg. Nadal odkładałem jakąś zdecydowaną reakcję. Przy 94 kg zacząłem bardziej dbać o odżywianie, ale po początkowej euforii i zrzuceniu może 3-4 kilo znów się zapomniałem i waga natychmiast podskoczyła do 92 kg. To był stan w końcówce maja.
Wtedy zważyłem się, po raz pierwszy od dawna w asyście większej rodziny. Waga pokazała 92,4 kg. Podjąłem postanowienie - schudnę. Do końca czerwca o 4, a do końca lata o kolejne 4 kg. Razem na 23 września mam osiągnąć wagę 84 kg.
Zacząłem od zmian w żywieniu. Nie zamierzam się głodzić ani stosować jakichś magicznych diet - uważam, że muszę schudnąć ale w sposób, który pozwoli mi nadal cieszyć się życiem, a nie tylko myśleć o każdej zjedzonej kilokalorii. Poza tym takiej diety długo bym nie utrzymał, a ostatnie na czym mi zależy to efekt jo-jo. Jednak zmiany musiały nastąpić. Przede wszystkim wyeliminowałem niepotrzebne tłuszcze - majonez (oj, lubię...), masło. Ograniczyłem też słodycze, choć nadal raz w tygodniu na coś słodkiego sobie pozwalam. Do tego mniej "klasycznych" dań (na obiad jem prawie o połowę mniej niż dawniej), za to więcej warzyw i owoców. I nie jeść po 18. Powiem szczerze - tu mi sie zdarza przesuwać do 19 granicę, gdyż często kładę się spać bardzo późno, a wcześniej po prostu nie mam kiedy zjeść
Wróciłem też do siatkówki. Na koniec czerwca brałem udział w turnieju i wcześniej przez miesiąc regularnie odbywały się treningi (2 godz. w tygodniu, ale zawsze coś). Teraz niestety jest przestój z powodu wakacji, ale jakoś to przetrwam, a od września wracam do gry.
Efekty - jeszcze przed granicą końca czerwca zrzuciłem wagę do 88 kg. Niestety później znów zbyt łatwy sukces spowodował, że sobie pofolgowałem, ale opamiętałem się. Nie mam obsesji, nie ważę się codziennie, ale co jakiś czas sprawdzam aktualny stan. Ostatnie moje ważenie - dwa dni temu powiało znów optymizmem. Waga po raz kolejny minimalnie drgnęła w dół. Wprawdzie na razie tylko do 87 kg, ale przecież nie od razu Kraków zbudowano. A ja mam jeszcze 2 miesiące, żeby osiągnąć "przyzwoite" 84kg. Na tym jednak nie mam zamiaru poprzestać - chcę zejść do wagi, przy której czułem się dobrze, czyli w okolice 74 kg. Ale do tego na razie jeszcze droga daleka, a ja patrzę na cel najbliższy.
Ot, na razie cała historia...
-----------------------------
Dopingujcie mnie, a zwłaszcza rugnijcie, jeśli coś sobie tu na forum postanowię, a potem napiszę, że tego nie spełniłem. Wiadomo, ze własna motywacja jest najlepsza, ale każda dodatkowa się przyda.
Na razie - słodycze tylko raz w tygodniu (w niedzielę) w minimalnych ilościach.
Pozdrawiam wszystkich walczących z nadwagą!
Zakładki