ODCINEK 1: Zimny prysznic.
Po wielu latach stosowania różnych diet, przeplatanych z efektem jojo i rozgoryczeniem a ostatecznie zwieńczonych kubełkiem lodów na pocieszenie, stwierdziłam, że mam już dość.
Miałam dość odchudzania, ciągłego życia w poczuciu winy gdy nie udawało mi się dotrzymać postanowień diety, ciągłych nakazów i zakazów i porównywania się ze szczupłymi koleżankami.
W pewnym momencie udało mi się uzyskać jakąś namiastkę samoakceptacji (no bo ile można żyć w stanie ciągłego samo-hejtu), aż podczas badań okresowych lekarz zadał mi to znienawidzone lecz nieuniknione pytanie – ile pani waży? A ja wtedy SKŁAMAŁAM, że 100 kilo. Doktorek spojrzał na mnie sceptycznie i bez komentarza zapisał coś w swoim notesiku, podczas gdy ja nerwowo przełknęłam ślinę. Jak już człowiek musi kłamać, że waży jedyne 100, to zapala się czerwona lampka. 100 kilo nie powinno być strefą komfortu - tą mniej drastyczną wersją, którą podaje się lekarzowi.
Tego dnia, z najciemniejszych czeluści mojej szafy wydobyłam stary, zapomniany i zakurzony już relikt – wagę elektroniczną.
Oto moja chwila prawdy – pomyślałam, z trzęsącymi łydkami stając na szklanej powierzchni, modląc się w duchu, żeby wskaźnik nie przekroczył 110 kilo. Waga wskazała 121! Czułam się jakby ktoś wziął szklany stolik i roztrzaskał mi go na głowie.
W sumie, sama nie wiem dlaczego byłam tak zaskoczona. Przecież widziałam się na zdjęciach, widziałam jak moje spodnie zajmują połowę powierzchni kanapy i dobrze wiedziałam, że zadyszka po wejściu na czwarte piętro nie jest spowodowana astmą. Potrzebowałam małego, głupiego, kwadratowego urządząnka aby powiedziało mi, że cierpię na skrajną otyłość i że czas aby się opamiętać.
Dobra, tylko bez paniki, nie panikuj! – powtarzałam sobie drżącym głosem, chodząc jak dzikie zwierzę w kółko po mieszkaniu, zostawiając po sobie koliste wgłębienia w panelach.
Rozpoczęły się negocjacje – jeśli zrzucę 20 kg to będę ważyć te upragnione 100 (dżizes krajst!), a potem jeszcze drugie 20 kg, żeby dobrnąć do 80…. a potem jeszcze z 5…. to w sumie daje… 45!
Boże, jak mam zwalić 45 kilo, czyli wagę solidnej ławki ogrodowej, skoro wcześniej potrafiłam w męczarniach zwalić najwyżej 20 kilo w pół roku i przytyć 25 w 4 miesiące?
No ale od czegoś trzeba zacząć i w moim przypadku, był to porządny rachunek sumienia.
Ale o tym w odc. 2
Zakładki