Witaj
Widzę że wspaniale Ci idzie.
Oby tak dalej
A kapustkę z ananasem muszę wypróbować.......aż mi slinka leci :D
Wersja do druku
Witaj
Widzę że wspaniale Ci idzie.
Oby tak dalej
A kapustkę z ananasem muszę wypróbować.......aż mi slinka leci :D
Reenis- bardzo Ci dziękuję za miłe słowa :)
Dzisiaj przez cały dzień byłam nie tylko głodna, ale i straszliwie śpiąca... Jej, to chyba ma coś wspólnego z pogodą.
Ale byłam dzielna!
śniadanie: jogurt - 102 kcal
II śniadanie: jajko na twardo, kromka chrupkiego pieczywa z keczupem - 154 kcal
obiad: zupa pomidorowa z gotowaną marchewką, dwie kromki chrupkiego pieczywa z keczupem - 180 kcal
podwieczorek: kromka chleba "Kołodziej" z powidłami - 151 kcal
kolacja: jogurt naturalny z musli - 296 kcal
po drodze jeszcze łyżeczka miodu i szklanka soku jabłkowo-wiśniowego, razem 153 kcal
razem:
zjedzonych: 1036 kcal
spalonych: 192 kcal
Mama chce, żebym na jutro wykombinowała obiad z jednego bakłażana. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to podsmażyć go z czosnkiem i pomidorami i podać z pszennym makaronem razowym - takim ciemnobrązowym, jest bezpieczniejszy od białego ;)
Tylko, że nigdzie nie mogę znaleźć kaloryczności takiego makaronu... No niech, policzę jak za żytni razowy (372kcal/100g) :?
Jeśli okaże się zjadliwy, to niezwłocznie Was poinformuję :)
Pierwszy dzień "szóstki" za mną :D
Trzymajcie za mnie kciuki!
Już poniedziałek. Jejku, jak ja nie lubię poniedziałków...
W ogóle kiepsko się dziś czuję, cały dzień jakaś taka przymulona chodzę... "Ciężkie dni" przyszły, zawet na aerobik nie poszłam. Za to czuję, jak żołądek mi się obkurczył - już nie woła o takie porcje jedzenia jak kiedyś! :) Teraz najważniejsze - nauczyć się odróżniać głód od apetytu. I zapanować nad apetytem, a wtedy żadne jo-jo mi niestraszne!
Jestem dzielna - w lodówce ciągle jakieś przysmaki, ale ja jestem twarda i już nawet nie zwracam na nie uwagi - bo NIE JESTEM GŁODNA. A łakomstwo powstrzymuję. I tego chcę się nauczyć na całe życie! :D
dzisiaj elegancko.
śniadanie: jogurt musli Bakomy - 210 kcal
II śniadanie: dwa nieduże jabłka - 100 kcal
obiad: nieszczęsny makaron z bakłażanem... nie wiem, może po prostu ja jestem kiepską kucharką, ale nie polecam :? przynajmniej tyle, że makaron razowy jest przepyszny, to mi zrekompensowało niezbyt smaczne warzywka. No i najadłam się po uszy. - 430 kcal
podwieczorek - kilka kiszonych ogórków i reszta czerwonej kapusty ze słoika. mniam. - 200 kcal
no, jeszcze ze 100 kcal mi zostało do rozdysponowania, to może wszamam jeszcze na kolację jogurt light albo kromeczkę razowego chlebka :)
i wyjdzie około 1000 - 1050 zjedzonych.
spalonych: koszykówka na w-fie, trochę gimnastyki w domu - tak ze 250 (wstyyd, a aerobik sobie odpuściłam... :P)
Na jutro muszę sobie przypomnieć rekcję. I opracować jakiś inteligiętny monolog o ochronie środowiska na niemiecki. Ja nie chcę! Niemiecki jest okrrrropny! :cry:
No nic. Trzymajcie za mnie kciuki, kochane! :D
A w środę rano jadę na Mazury. Do niedzieli. A później może jeszcze zostanę aż do czwartku u rodziny w Poznaniu. To dopiero będzie sprawdzian woli... I zaradności, żeby wymigać się od "zakazanych" produktów i jeszcze utrzymać 1000 kcal! Ufff, już się boję ;)
Za to obiecałam sobie, że po powrocie do Koszalina wzmę się na odwagę i stanę na wadze. Bo jak na razie to jeszcze się obawiam ;)
Trzymajcie się ciepło, kobietki!
No i jednak się zdecydowałam na tą kolacyjkę :P Kromka chleba WASA z powidłami, jakieś 90 kcal - razem dzisiaj 1030 kalorii. Będzie dobrze! :D
Jutro na Mazury... Z jednej strony cieszę się na ten wyjazd, a z drugiej obawiam się, że z dala od domu pękną hamulce :? Miejmy nadzieję, że moja słaba-silna wola wzmocniła się już na tyle, żeby oprzeć się wszystkim ewentualnym pokusom :) No i dodatkowy problem - liczenie kalorii. Będę musiała liczyć bardziej ogólnikowo, bo tabel nie mam jak ze sobą zabrać. No, ale orientuję się już na tyle, że potrafię w przybliżeniu określić ile czego jem i ile to ma kalorii :)
Dzisiaj było wesoło. W kaloriach też :)
śniadanie: jogurt Jogobella light - 90 kcal
II śniadanie: niecała bułka żytnia z ziarnami (mama urżnęła sobie kawałek ;)) - nigdzie takiej nie znalazłam, to liczę jak półtora grahamki - ok. 175 kcal
obiad: pięć gotowanych kotletów sojowych, surówka wielowarzywna z jogurtem naturalnym - 305 kcal
podwieczorek: zaszalałam! Big Milk! :D - 88 kcal
kolacja: piętka chleba razowego, reszta surówki z obiadu, kilka rzodkiewek - 253 kcal
zresztą, rzodkiewki podgryzałam przez cały dzień - szybko dają uczucie sytości, a poza tym w 100 gramach jest tylko 12 kcal!! :D
oprócz tego jeszcze szklanka soku pomarańczowego, żeby uzupełnić kalorie - 112
kcal
Razem zjedzonych: 1023 kcal
Spalonych: Niewiele, wstyd :P Tyle, co dziś po mieście z godzinkę pochodziłam.
A tego Big Milka nie żałuję - jak mówi moja znajoma (która schudła ze 104 kg na sześćdziesiąt parę), człowiek, który odmawia sobie wszystkich przyjemności związanych z jedzeniem, jest strasznie nieszczęśliwy. Poza tym lepiej, żebym co jakiś czas zjadła jakieś ciacho, loda czy łyżeczkę miodu (oczywiście w ramach dziennego bilansu), niż po zakończeniu diety rzuciła się na słodkości jak wygłodniała pirania. Mam rację? Pewnie, że mam! :) Bo tego najbardziej się boję - że skończę dietę, elegancko, powolutku z niej wyjdę... I będę musiała znowu wchodzić :? No, ale przecież dlatego chcę znormalnieć, żeby pozbyć się takiego chorego spojrzenia na jedzenie. JEDZENIE MA BYĆ MIŁYM DODATKIEM DO ŻYCIA, NIE JEGO SENSEM! I kiedy nauczę się tego na dobre, na stałe i na amen, będę wyleczona. I żadne jo-jo mi nie będzie straszne, a co! A jak! :D
Buźka!
I jeszcze coś: zauważyłam, że odkąd dietkuję, jedzenie nabrało jakiegoś takiego... lepszego smaku :) Zwłaszcza zdrowe jedzenie. Jakaś taka... czystsza się czuję w środku :)
Chyba sprawdza się porzekadło mówiące, że jest się tym, co się je.
:D
:D
Jak Ci ładnie idzie!
Trzymaj tak dalej!
milas, dziękuję za wsparcie :)
Już jestem w moim kochanym Koszalkowie, jednak - tak jak się tego obawiałam - wyjazd nie wyszedł mi na dobre :?
Na Mazurach dałam sobie radę wzorowo, nie nęciło jedzonko z grilla, jakoś radziłam sobie bez komputera, skrobiąc kalorie w zeszyciku i usiłowałam wśród typowo biwakowego jedzeniowego miszmaszu wyszukać rzeczy mniej kaloryczne - i wychodziło pięknie. Zresztą, organizacja w stylu: pobudka o ósmej rano, śniadanie według uznania, całodniowe zwiedzanko, podczas którego nikt nie myślał o jedzeniu i powrót między dziewiętnastą a dwudziestą drugą sprzyjała dietkowaniu.
W niedzielę jednak zamiast wracać do Koszalina, jak było postanowione na początku, dowiedziałam się, że ciotka z wujem przygarną mnie na następny tydzień i jednak pojadę na Wielkopolskę. Nie powiem, ucieszyłam się bardzo - jednak w Środzie czekały już na mnie dwie bliskie koleżanki, które z miejsca pochwaliły moją figurę (fakt, zdążyłam już troszkę zrzucić), po czym zabrały się za kuszenie... I okazało się, że nawet najgłębsze pokłady mojej silnej woli nie wystarczą w starciu z wariatkami, które bardzo kocham, a które widzę jakiś raz w roku - i mamą jednej z nich... No i zaczął się Tydzień Małej Świnki, podczas którego jadłam rzeczywiście jak prosię - wszystko na co właśnie przyszła mi ochota, a na co normalnie nawet przelotnie nie spoglądam. I nadszedł wczoraj po powrocie dzień sądu i dzień kary, gdy stanęłam na wadze - bo mogłam już z dumą odhaczać kolejne dwa kilogramy, ale co zgubiłam przed wyjazdem, nadrobiłam - więc jestem w tym samym miejscu co przed tygodniem. Chyba i tak mi się upiekło, nie? :P No, ale co się stało, to się nie odstanie, teraz już jestem w domu i znów sama mogę układać sobie dietkę. Ech, ciężki jest żywot szesnastolatki...
Z rozpędu dzisiaj jeszcze wyszło tak trochę śmieciowato, ale myślę, że szybko się wdrożę w stary rytm. Horror - w lodówce salami, żółty ser, kilka konserw i kiszone ogórki :shock: - jak po tsunami! Na czym ja mam biedna żyć!? :o
śniadanie: jogurt Jogobella musli - 210 kcal
II śniadanie: jabłko - 75 kcal
obiad: zupa pomidorowa z paczki :?- 330 kcal
poza tym po obiedzie dopchnęłam trzema nieszczęsnymi ogórkami, zamrożonym jogurtem light, który z niemałym zaskoczeniem odkryłam w zamrażalniku, i - o zgrozo - kawałkiem placka drożdżowego z kruszonką i truskawkami produkcji mojej mamy, który absolutnie przeuwielbiam - 397 kcal
razem: 1094 kcal - koniec na dziś :!: :evil:
Jej, rozpuściłam się jak dziadowski bicz.
Za to wyszalałam się na Wielkopolsce, w ciągu trzech dni załapałam się na koncert Myslovitz, gdzie wariowałam pod samą sceną, i na PRL Festiwal w Jarocinie - ałała, wyszalałam się za wszystkie czasy - dochodzę do wniosku, że pogo to dobry sposób na spalanie kalorii - i rozładowanie stresu :D - choć dość bolesny. Moę teraz podziwiać na ciele całą gamę siniaków, w tym jeden szczególny: pamiątka po czyimś glanie, który jakimś cudem wylądował na moim... czole :shock: Chociaż podejrzewam, że przy moim metrze sześćdziesiąt kopniak w czoło nie jest szczególnym wyczynem, zwłaszcza dla dwumetrowego draba :D
Rozpisałam się... Ciekawe, czy komuś będzie się chciało to czytać :)
No nic, jak by nie było, pozdrawiam Was serdecznie- rozbujana w jedzonku Prudence :P
o, matko, glan na czole?!? :D :D :shock: Chyba faktycznie byłaś w transie ;)
Witam :)
Mi sie chcialo :)
Widze mnostwo podobnych cech u nas... i tez mialam weekend jak to nazwalas... Malej Swinki ;) no,nie wiem czy takiej malej... :lol: i tez od dzis zaczynam grzecznego tysiaka :D
wpadne czasem,trzymam kciuki -za nas :)
buzka