Byłam już kilka razy na forum... ale po raz pierwszy w innej roli... cały czas dążę do wymarzonej wagi... ale przekroczyłam granicę do której od dawna zmierzałam, granicy, która pozwoli mi na normalne życie. Teraz mogę cieszyć się z każdego straconego kilograma, ale nie jest to już priorytet, sprawa która zajmuje każda moją myśl... wiem może brzmi nieco żałośnie, ale cóż takie życie... Przeszłam przez piekło z tym związane – zaburzenia jedzenia, bardzo ciężka depresja, ostatecznie szereg problemów hm... nazwijmy to społecznych, interpersonalnych... jak zwał tak zwał.
2 lata temu, zaczęłam swoją przygodę z odchudzaniem – wówczas szło to bardzo opornie... w rezultacie wróciłam do punktu wyjścia. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, że najpierw muszę zacząć od swojej psychiki – warto zrobić sobie taki solidny rachunek sumienia
Wkrótce po pierwszy podejściu miejsce miało drugie, oby ostatnie. Startowałam z wagi bliskiej 100kg, nieco ponad 20 lat, 160 cm, przerażające ilości rozstępów, wypadające włosy, zły stan zdrowia – nadciśnienie, żylaki, zły stan skóry... krótko rzecz ujmując beznadziejna sytuacja!
Dzisiaj ważę 58 kg, mam 22 lata i nadal 160cm utrzymuję wagę, jeszcze trochę chudnę, choć bardzo wolno – jako cel ostateczny wyznaczyłam sobie 53kg – nie mam chorych ambicji. Dlaczego 53kg? A no dlatego, że to byłoby domknięcie pewnego kręgu. Z takiej wagi startowałam jeszcze przed całą tą depresją, izolacją... jednak najistotniejsze było dla mnie przekraczanie kolejnych progów – 90...80...70...60... i upragniona 5 z przodu.
Jakby na to nie spojrzeć to ponad 40kg zrzucone... całe 40kg kompleksów, braku akceptacji i innego świństwa! Wiem, że jest sporo osób, które straciły więcej niż ja i może nawet lepiej wyglądają, a mimo to jestem cholernie z siebie dumna. Już nie pamiętałam jak to jest iść do pierwszego lepszego sklepu i kupić ciuch w rozmiarze 38
Dzisiaj zastanawiam się jak to możliwe, że wcześniej przytyłam prawie 50 kg w 3 lata, jak to się działo, że tego nie zauważałam, że zajadałam każdy dodatkowy kilogram.
Chciałam wam wstawić fotki dla porównania, ale uzmysłowiłam sobie, że tak bardzo bałam się swojego wyglądu, że przez kilka lat niszczyłam każde swoje zdjęcie. Jedyne co znalazłam to fotki, kiedy ważyłam ok. 87-88kg... to był okres kiedy po raz pierwszy odważyłam się zważyć, zmierzyć... wcześniej omijałam wagę, chyba to i dobrze, bo ten przyrząd jest źródłem wielu frustracji.
Tak dla porównania wymiary (88 kg – 58kg)
Biust 116 – 89 (-27cm)
Talia 94 – 69 (-25cm)
Biodra 122 – 94 (-28cm)
Łydka 42 – 36 (-6cm)
Ramię 36 – 28 (-8cm)
Udo 70 – 54 (-16cm)
Łącznie minus 110 cm teraz żałuję, że nie zmierzyłam się kiedy ważyłam jeszcze 100kg.
Ja tu gadu – gadu... a na celu miałam wcisnąć wam coś oczywistego o czym niby każdy z nas wie, tylko jakoś nie stosuje w praktyce.
Nigdy, przenigdy nie zaczynajcie od jutra
Nigdy, przenigdy nie mówcie, że nie możecie schudnąć – każdy może, tylko trzeba do tego ocean cierpliwości i morze wiedzy
Nigdy też nie mówcie, że zaczniecie się odchudzać, jak przekroczycie jakaś tam granicę – zapamiętajcie, że bez względu na to, ile schudniecie, wasze ciało nigdy już nie będzie takie, jak kiedyś
Ćwiczcie od samego początku diety... ja tego nie robiłam, ze względu na przeszywający wstyd... i mam tego rezultaty... teraz staram się to nadrobić... ale hm... wiadomo
Aaaa i jeszcze jedno – to, że zdarzy się wam kilka wpadek – trudno, trzeba wyciągać wnioski z tego, ale nie rzucać diety – bo to najgłupsza rzecz jaką można zrobić, nawet z wpadkami można schudnąć – wiem, że bywa różnie i że czasami przestajemy się kontrolować, jednak dopóty - dopóki nie staje się to normą – można wiele zdziałać
I tak oto kończę te patetyczne wywody.
Gdyby ktoś, kiedyś miał jakieś pytania – śmiało pytajcie – chętnie podzielę się z wami swoimi doświadczeniami, wiedzą i jak trzeba będzie dam solidnego kopa
Pooozdrawiam mocno!
Zakładki