-
Hybrys nie napisze nic co moglo by Cie pocieszyc,,po TAKIEJ stracie,,zadne slowa nie pomoga,,,zycie idzie dalej,,,tak jak pisalas,,,wiesz ja tez kiedys bylam zla na swiat,,wszystko mi sie walilo na glowe,,a dalej tak samo piekli chleb,,,pili wode,,jakby zadna z moichh porazek z moich problemow nikogo nie interesowal,,jakbym byla "spoza"tego swiata..ale racja swiat "bezczelnie"biegnie naprzod,,,My musimy go gonic,,bo jak zostaniemy w tyle nikt sie nie obejzy,,niczym jest idealna dieta,,,,posiadanie dobr materialnych,,w porownaniu z umiejetnoscia wylapywania tych dobrych chwil z zycia ,,nawet jesli cos bylo,,trzeba sie cieszyc ze nas to spotkalo,,ze ktos byl w naszym zyciu,,,, pozdrawiam
-
Nic nie jest w stanie zmniejszyć bólu poza czasem, który będzie płynął mimo wszystko...
Czas mija, rany się zasklepiają a wspomnienia zostają... i to by pamiętać dobre chwile jest najważniejsze :)
Ściskam mocno znad biurka zawalonego stertami papierów :) - waga u mnie znowu stoi (a raczej pół kg w górę i stoi)
-
Kasienko myslai jestem przy tobie .
-
Gdzies czytalam, ze placzac po czyjejs smierci tak naprawde placze sie nad samym soba - nad dojmujacym poczuciem straty, samotnoscia, nagla zmiana porzadku, nad swiadomoscia, ze juz nigdy nic nie bedzie tak samo...
-
W ŻYCIU NAJLEPSZE JEST TO,ŻE JEST ZMIENNE I NIGDY NIE MA TAK,ŻE JEST TYLKO I NA ZAWSZE I DO KOŃCA ŹLE.
NAWET BURZE SIE KOŃCZĄ I MOŻE NIE OD RAZU WYCHODZI SŁOŃCE,ALE PRZYNAJMNIEJ SIĘ PRZEJAŚNIA...
http://e2rd.piekielko.pl/foto/02_burza/56_04060830.jpg
POZDRAWIAM.
-
Witaj!!!!!!!!!
Gratuluje. Ślubu, wagi, samozaparcia. Życzę Wam abyście nigdy się sobą nie znudzili, żeby w książce, którą właśnie razem piszecie pozostały zawsze jakieś interesujące kartki, do których bedziecie z przyjemnością wracać. Z całego serca życzę Wam, abyście byli po prostu szczęśliwi.
A jeśli chodzi o kotka. Trudno mi powiedzieć co czuję, i nie mam zamiaru Ci wmawiać, że wiem co Ty czujesz. Bo nie wiem i mam nadzieję, że jeszcze długo się nie dowiem. Cieszę się, że ostatnie chwile Maciusia były takie dobre i spokojne.
Pozdrawiam!!!!!!!!!!!!!!!
-
Kasiu pozdrawiam serdecznie
-
Ja również mam nadzieję, że jednak nie tylko o diecie będziesz pisać :) Ale mam nadzieję też, że nie będziesz miała już powodów, żeby pisać cokolwiek nieoptymistycznego. Żeby wreszcie życie się do Ciebie porządnie uśmiechnęło :)
Buziaki!
-
A wiesz Hybris, że ja Ci zazdroszczę? Kochasz zwierzęta, więc masz je w domu, są Twoimi przyjaciółmi i towarzyszami, dzięki nim tobie jest dobrze a dzięki tobie jest dobrze im. A że odchodzą, częściej i szybciej niż my? Taka już jest natura i nikt ani nic tego nie zmieni, trzeba to zaakceptować ( niby ). Otóż ja tego nie potrafię. Miałam w przeszłości parę małych zwierzątek - papużki i chomika. Nie są to zwierzęta szczególnie związanie emocjonalnie z człowiekiem, ale po ich śmierci, która działa się na moich oczach, powiedziałam sobie: nie będę mieć żadnych zwierząt, bo nie chcę więcej takich przeżyć. Stchórzyłam po prostu i takim tchórzem jestem nadal.
Na naszą działkę przychodził często i zaprzyjaźnił się z nami kot, który miał na imię Maciek. Nie był bezdomny, należał do gospodarstwa blisko nas. Ale wiadomo, jak rolnicy dbają o koty – trochę mleka na spodek przy każdym udoju i tyle. Maciek był bardzo schorowanym kotem, ale radził sobie nieźle, był bardzo dzielny. Nie wiem dokładnie, co mu dolegało, ale był bardzo chudy na ciele miał takie jakby strupy, wypadły mu wszystkie zęby. Z tego powodu wiecznie chodził pogryziony do żywego mięsa przez inne koty, bo zachowywał się mimo to jak stuprocentowy samiec. Dawaliśmy mu lekarstwa od weterynarza, jedzenie kroiliśmy na drobne kawałki. Tej wiosny przestał przychodzić i dowiedziałam się, parę tygodni po, że już nie żyje. Pierwszą moją myślą było: całe szczęście , że nie był mój, że nie mieszkał ze mną, bo nie wiem, jak bym to zniosła.
Chowam głowę w piasek po prostu.
Dlatego zazdroszczę Ci , bo masz tyle codziennej radości, jaką niosą zwierzaki, godząc się jednocześnie na cenę rzadkich chwil cierpienia, związanego z ich odejściem...
Pozdrawiam :) i przepraszam, że pisałam tylko o sobie. :oops:
-
Kefa, napisałas to tak pięknie, że aż mi świeczki w oczach stanęły. Widzisz... ja doskonale znam to, o czym piszesz: kiedy byłam między I i II rokiem studiów - odszedł mój pies, Tops. Wychowałam się z nim, był dla mnie jak brat. Sama jestem jedynaczką, mieszkałam tylko z matką, która sporo pracowała - to właśnie Tops zawsze na mnie czekał, zawsze witał mnie w domu. Z nim gadałam, ale wiedziałam, że nie mogę płakac, bo to go zawsze wyprowadzało z równowagi - nie wiedział, co się dzieje. Zachorował nagle, okazało się, że to rak wątroby. Choroba ujawniła się już w momencie, kiedy nic nie można było zrobić. Odszedł 12 dni później. Po jego śmierci po raz pierwszy i ostatni w życiu upiłam się do nieprzytomności - nie umiałam sobie wtedy w żaden sposób poradzić z moją rozpaczą.
Przez następne 3 lata zaklinałam sie, że nigdy więcej żadnego psa, że Tops był pierwszy i ostatni, że tylko on jest moim psem. Ale potem związałam się z Piotrkiem, mieliśmy warunki na zwierzę i spadł nam z nieba Misiek. Decyzja o jego wzięciu to była chwila, ale bynajmniej nie kaprys: po prostu uznałam, ze temu psiakowi chcę dac dom. W takich momentach nie myśli sie o tym, że on kiedyś umrze. Tak samo koty - też przygarniete pod wpływem chwili, bo akurat była taka życiowa konieczność - odwdzięczyły mi się morzem miłości. I wiesz - to prawda - wolę radość, jaką daje mi ich życie z konieczności połaczona ze smutkiem, jaki niesie ich odejście, niż martwą ciszę, panującą zazwyczaj w domach, gdzie nie ma zwierzaków.
I wiesz, co jeszcze dla mnie jest bardzo ważne? Że nawet, jesli zwierzę u mnie odchodzi, odchodzi w godnych warunkach, leczone zawsze dopóty, dopóki można mu coś pomóc. Niuni nasza wet podała zastrzyk w domu. Maciuś zgasł sam, spokojnie, wbijając paruzki w moją rekę, przez ostatnie 3 godziny życia on po prostu trzymał mnie w ten sposób przy sobie, żebym niegdzie nie odeszła. Nie był sam i chyba miał tego świadomość.
A powiedzieć Wam coś "śmiesznego"? Mamut w międzyczasie, kiedy byłam zupełnie pochlonięta opieką nad Mackiem, łapnęła infekcję, którą własnie teraz leczymy, natomiast Mańcię czeka operacja na przepuklinę: niestety przepuklina jest za duża, żeby kicia mogła z nią bezpiecznie i spokojnie żyć. Ta przepuklina to "pamiatka" po źle przeprowadzonej starylizacji - pardon, z tego, co wiem, w przypadku Mańki to była również aborcja. Trzeba to teraz naprawić, i zrobimy to, kiedy skończą sie upały - najpewniej we wrześniu. Dobrze przynajmniej, że Truśce nic nie dolega, bo hmmm... chyba już mi wystarczy.
I znowu się rozgadałam w tematach kocich. Ze spraw pozakotkowych - chudne sobie, ale bardzo powoli. Na realizację moich postanowień urodzinowych szans nie mam żadnych, bo nie pozwoli mi na to tempo chudnięcia, ale coś postanowiłam w tej materii zrobić. Kiedy Piotrek przystąpił do dość niumiejętnego sondowania mnie, jakie chciałabym perfumy dostać ;) odpowiedziałam, że perfum mi wystarczy i poprosze steperek :) I mam go dostać :) Chyba jednak trzeba będzie się trochę ruszyć, bo wozić się przez następne pół roku z 13-toma kilogramami nie zamierzam. Chcę skończyć z dietą jak najszybciej i potem tylko pracować nad utrzymaniem wagi. Poniekąd odchudzanie trochę mnie już znudziło - więc trzeba doprowadzić rzecz do końca i iść dalej naprzód.
Pisałam wczoraj przydługiego posta, ale niestety - szlag go trafił, bo system był łaskaw mnie wylogowac samodzielnie. Mam nadzieję, że tym razem uda mi się wysłac tę moją pisaninę ;)