Zejdzie w końcu, zejdzie ;) A wysoka ta szafa? :)
Wersja do druku
Zejdzie w końcu, zejdzie ;) A wysoka ta szafa? :)
Zieeeeeeeeeeewww... czyli czego się nie robi z miłości do forum ;) Ja na przykład wstałam dziś specjalnie o 6.30, żeby zdązyć coś do Was napisać, bo już koło 7 powinnam brać się za robotę... na szczęście wygląda na to, że popołudnie będę miała dziś luźniejsze.
No więc, Drogie Moje, ewidentnie weszłam w faze wagowego postoju. Ponieważ niby jestem na diecie 1200 kcal, ale z wrodzonego lenistwa liczyłam je sobie przez pierwszy tydzień, a potem - załapawszy, jak mniej więcej ma to wyglądać, czyli wielkość i skład porcji - dałam sobie spokój i to takie 1200 intuicyjne - wczoraj podliczyłam to co zjadłabym normalnie bez liczenia i wyszło... 1150 kcal. Czyli raczej przyczyną przestoju nie jest to, ze jem za dużo. Po prostu teraz akurat wypadło na mnie bęc i trzeba spokojnie przczekać. Jak joginka... Myszeczko, bardzo mi się podoba Twoje porównanie :lol: Masz rację, wcześniej było we mnie takie parcie na czas - chciałam teraz, już, zaraz, zresztą nie neguję, że do czegoś i się bardzo ale to bardzo spieszyło. Teraz? Właściwie mogłabym popełnić plagiat tytułu Pyzuli: "nigdzie się nie spieszę". Bo rzeczywiście, jeśli chodzi o dietę weszłam już w fazę takiego totalnego spokoju. Dla mnie te 17 kg to już właściwie szlifowanie wagi, choć wiem, że wiele z forumek zaczyna bój z taką, a nawet mniejszą nadwagą do zbicia. Ja natomiast... hmmm... w pewnym sensie umiem docenić to, co mam. Szczupła nie jestem, ale schudłam na tyle, że mi się żyje wygodnie. Że nie wzbudzam nadmiernego zainteresowania przechodniów (co jakkolwiek miałam w głebokim poważaniu - nie było przyjemne). Że mam do dyspozycji prawie całą zawartość mojej szafy, ubieram się ładnie, ciekawie i atrakcyjnie. Że kupuje rajstopy w rozmiarze "3", bo jak poprosiłam odruchowo o "4", to pani spojrzała na mnie z uśmiechem i powiedziała: "przecież za duże będą na panią..." Że non stop zbieram komplementy za to, jak ładnie wyglądam (a nie za to jak schudłam :!: ). Że w końcu czuję się wreszcie dobrze we własnej skórze i nie chcę tego zmieniać.
Powiem Wam coś jeszcze. Kiedy odchudzałam się 2 lata temu, już pod koniec kwietnia następiło gwałtowne wyhamowanie moich zapałów i zapędów i już wtedy zaczęły się ataki kompulsywnego żarcia. W maju (tym przed dwoma laty) była faza względnej stabilizacji, tzn. przez cały miesiąc waga spadła o ok. 3 kg, ale właściwie moje odchudzanie już wtedy przeplatane było falami żarcia, choć żarcia z nadzieją, że za tę zbrodnię kary nie będzie. I tak 1 czerwca waga pokazała 69 kg, a Kasia już definitywnie wypadła z rytmu diety i zaczęła się jazda w drugą stronę, o której już nie raz Wam pisałam. A ja mam taką dziwna naturę, że lubię porównywać się sama z sobą, niemal... konkurować ze sobą? Trudno to wytłumaczyć, ale myślę, że zrozumiecie. No więc teraz mamy 25 maja, ja nie zaliczyłam ani jednego kompulsa, wykluczając kupowania kolejnych okularów albo perfum :) Rzeczy niezdrowe i niedozwolone? Też mi się nie zdarzają, w ciągu całego miesiąca 2 razy w ramach objadu zjadłam Pocketa, raz skubnęłam do kawy ciastko Lu Petite i na poczatku troche dopychałam do limitu Ciniminisiami, dokąd Miriel kategorycznie nie zakazała. Poza tym - dieta nie sprawia mi najmniejszych problemów, wręcz przeciwnie. 1200 kcal nie jest tak męczące, a przede wszystkim monotonne jak DC, więc na takiej diecie to ja mogę być długo... aż do skutku :D
Jeni, bardzo mi miło, że do mnie zajrzałaś :) Widzisz, ja też przez lat kilka tułałam się po wynajmowanych mieszkaniach/akademikach, co wylkuczało posiadanie zwierzaka. Ale kiedy zamieszkałam z Piotrkiem, juz po pół roku był z nami Misio, bo ja po prostu nie umiem żyć bez zwierzęcia. Myślę, że i w Twoim zyciu przyjdzie ten moment, kiedy osiądziesz na stałe w jakimś miejscu i uznasz, że to już TEN moment. Czego serdecznie Ci życzę.
Trusia zachowuje się coraz odważniej i coraz częściej schodzi z szafy. Sama szafa - to dość ciekawa konstrukcja i krująca się pod tą dość ogólna nazwą. W naszym olbrzymim przedpokoju (5 m. długości) stoi właściwie regał P, pełniący funkcję magazynu, na którym stacjonują paczki z książkami. Te paczki poukładane są tak, żeby kot wskakując na górę, wchodził jak po schodkach. A dalej, obok regału, jest jeszcze moja szafa (ta od perfum ;) ), na której znowu stoi pudło po monitorze od kompa - summa summarum - kot może sobie wybrać bezpieczny poziom - od ok. 2 m, po ok. 3 m. (przedwojenna kamienica, więc wysoko tu mamy :D ) Względnie, jeśli by kot potrzebował większej prywatności, może schować się w pudle, które też jest już do tego przystosowane :)
Pyza, widzisz, bo uspokaja mnie to, że waga i tak spadnie... musi spaść, bo ja wszystko robie tak, jak powinnam. A poza tym - jak pisałam wcześniej - już mnie nic nie goni. Owszem, dużo bym chciała, np. ważyć poniżej 77 kg, żeby na suwaczku po stronie straconych kilogramów mieć już pełne 40... ale to przyjdzie z czasem. Jak nie do 1 czerwca, to do 10 - i co, nic mi się od tego nie stanie. Poczekam. I się doczekam :D
Biglady, ja juz kiedyś pisałam, na czym polegaja mafijne sposoby dyskutowania z wagami o spadku - należy wziąć taka na stronę i powiedzieć, że albo to mnie spadnie waga, czyli ta łajza pokaże mniej kilosów, albo ona spadnie... z 5. piętra na przykład... :twisted: Czasami działa, choć tometoda drastycza i nie mozna jej naduzywać :lol:
Myszeczka, strasznie się cieszę, że do mnie zajrzałaś. I dziękuję za te wszystkie miłe i ciepłe słowa. Jak czytam takie rzeczy to rośnie we mnie przekonanie, że to, co robię, robie dobrze... dzięki, kochana!
Kotek... hmmmm... Myszko, widzisz, decyzja o kocie musi być totalnie przemyślana... albo totalnie spontaniczna. Tzn. albo rzeczywiście będziesz w tej chwili trawiła i trawiła myśl, czy kotka brać warto, czy możesz sobie na to w obecnym momencie pozwolić, czy podołasz zajmowaniu się nim, albo pójdziesz na totalny spontan, bo stanie na Twojej drodze jakieś parchate nieszczęście, któremu życie uratujesz... Mycha, z całego serca zyczę Ci kota :) (a moja biała Trusia-wypłoszek właśnie zeskoczyła z szafy i przygląda mi się z zainteresowaniem. Myślę, że ona też popiera Twoje kocie pomysły ;) )
Golciu, ale widzisz, Twój przestój jest w pełni usprawiedliwiony, bo jesteś przed @. Skończy się @ - waga pójdzie w dół. Ja natomiast jestem w połowie cyklu, pilnuję co i ile solę i nic - stoimy. Więc - jak już Ci pisałam - Ty poczekaj na efekty do końca @, a one nadejdą, ja natomiast... hmmm... też się doczekam. Tylko pewnie za parę dni ;)
ściskam Was mocno i idę do rrrrrroboty!
p.s. Trusia PRZESZŁA KOŁO MNIE!!!!! PRZEŁAMAŁA SIĘ!!! :lol: wprawdzie zaraz z powrotem zwiała na szafę, przerażona własną odwagę, niemniej jest to wielki krok małego kota ku naszej wspólnej, szcześliwej przyszłości! :D
Hej Hybrisku!
Z tego co pamiętam to macie dzisiaj spotkanie z Agulą więc pewnie będziesz miała fajny dzień, a przynajmniej takiego Wam życzę.
Masz świetne podejście do diety - podoba mi się to co napisałaś o tym, że nigdzie Ci się już nie śpieszy. Bo rzeczywiście pieknie Ci sie juz udało "zeszczuplić" swoje ciało. Brawo!
Cieszę się że Twoja Kicia zaczyna się przekonywać iż trafiła w dobre ręce, które nie pozwolą jej krzywdzić.
Pozdrawiam Cię gorąco!
Najważniejsze to zdać sobie sprawę, że najważniejsze mamy już za sobą... ja już czuję się lepiej ze sobą - chociaż nie idealnie... ale lepiej... nie wstydzę się założyć obcisłych spodni czy krótszej obcisłej bluzki, bo już nie podwija mi się na wałeczkach pod sam biust :) i z tym mi dobrze... Wiem że będzie coraz lepiej i czekam na to, ale już cierpliwie... nie popadam w depresję gdy zdaży mi się podjeść diecięcy serek podczas karmienia małej... :) Od przedwczoraj ćwiczę stepik i dywanowce - koło godzinki dziennie- wczoraj ze straszliwym migrenowym bólem głowy zaczęłam, a skończyłam w świetnym nastroju - aż dziwne... a waga wzrosła (hmmm - może ja mam jakieś nocne napady na lodówkę; lunatykowy żarłok :?:) Ale zdaję sobie sprawę że mam już taki cykl, że tydzień przed @ zatrzymuje się lub rośnie a najniższą wagę mam drugiego dnia :shock:
Teraz tylko czekam na ten drugi dzień czyli wtorek.. :)
Niestety spotkanie z przyczyn niezależnych od nas zupełnie, musiało zostać przesunięte na przyszły tydzień :( :( :( . A tak pięknie wybrałam termin jeszcze miesiąc temu i nie przypuszczałam, że w tym czasie moja wizyta w Stolicy zbiegnie się tak idealnie z wizytą papieską.Warszawa całkowicie zablokowana, zero szansy na dotarcie nawet na drugą stronę ulicy prawie przez cały dzień. Jako osoba posiadająca zdecydowanie mniejszą ochronę osobistą nie będę się przepychała i ustępuję z rozsądkiem. Uprzedzałam Hybris, że będę u niej codziennie tuptać ze zniecierpliwienia i przebierać nóżkami co niniejszym niecierpliwie czynię, paląc przy okazji nieco zbędnych kalorii.
Kasiu! Wreszcie mając troszkę czasu ,udało mi się pobuszować po Twoim wąteczku.Muszę powiedzieć , że jest niezwykły , bardzo budujący.Zaraziłam się Twoją konsekwencją i siłą.Mam nadzieję , że na długo.Z równowagi wyprowadza mnie stojąca od paru dni w miejscu waga , a widzę , że to nie tylko mój problem.Dobrze , że tak spokojnie o tym napisałaś , ja też będę spokojna.Tak ślicznie opisałaś siebie po schudnięciu , zatopiłam się w marzeniach , jak będę się czuła, gdy osiągnę to , co TY.Napewno będzie pięknie.
Pozdrawiam i dziękuję , wykonujesz dobrą robotę i to nie tylko dla siebie.
Hybris Droga, ja sie przełamuję z tym myśleniem, że @, że woda, bo kiedy indziej wpadałamw szał i jadłam i oczywiście dieta się kończyła co miesiąc :lol:
z głupoty...oczywiście.
teraz też nie najlepiej mi idzie, muszę więcej ćwiczyć, bo czuję się oklapnięta i całkowicie pozbawiona energii.
co do kociaka- widzisz, przemógł się- nareszcie! Już niedługo będzie zasypiał blisko Ciebie:)
pozdrawiam
Cześc Hybrisku!!
Nie mam swojego wątku ale forum przeglądam regularnie juz od października i właściwie tylko to dało mi siłę wygrac moją odwieczną walkę z nadwagą, a przede wszystkim Twój właśnie wątek. Schudłam już 20 kg ( wiem, że dla niektórych to nie dużo ale niestety przy moim niskim wzroście to bardzo wiele), zostało mi jeszcze 5 ale to już traktuje jak dobijanie do mety :)Przeczytałam Twój wątek od deski do deski i postanowiłam tu napisac żeby podziękowac Ci za mądrośc i siłę bijącą z twich postów. Wiem, że brzmi to górnolotnie ale dzięki temu forum właśnie udało mi się zmienic podejście do jedzenia. Z rozumiałam, że jedzenie nie jest panaceum na wszelakie problemy i nauczyłam się MĄDRZE jeśc. Nie rzucam się jak głodny niedźwiedż na jedzenie, a zastawiony stół nie robi już na mnie najmniejszego wrażenia, NIE MUSZĘ już jeśc na zapas, a zaliczając w czasie diety wpadki przestałam traktowac to jako niewybaczalne przestępstwo i biczowac się z tego powodu ( co niegdyś kończyło się wielkim żarciem). Właściwie sama nie wiem jak to napisac żebyś mnie dobrze zrozumiała, po prostu bardzo nam trudno spojrzec na siebie obiektywnie, oceniając siebie popadamy w jednej skrajności w drugą i właśnie Twój zdrowy rozsądek i logiczne myślenie pomogły mi się zdystansowac do wielu spraw (zwłaszcza do siebie samej) , a to myślę było już połową sukcesu.Nauczyłam się tu jak kochac i akceptowac samą siebie, bo w końcu to ze sobą spędzę całe życie :) Nie chcę się rozpisywac ale mam nadziję, że nawet jeżeli osiągniesz już swoją wymażoną wagę to nie zrezygnujesz z forum, bo taka siła, samozaparcie i ciepło bijące z Twoich postów mogą zdziałac cuda :D
Chciałam też napisac coś o kotkach - są w moim życiu od zawsze. Większośc to były znajdy wyratowane ze śmietników, piwnic czy po prostu z ulicy.Teraz z mężem mieszkamy w bloku więc mam tylko 2 kotki Rumcajsa i Pchełkę. Rumka znaleźliśmy na ulicy jak był maleńkim kotkiem - cały sparszywiały i tak zagłodzony, że nikt nie dawał mu szans na przeżycie, był też bardzo dziki i tu właśnie nie wytrzymałam i oswajałam go metodą "gwałtu" :twisted: Chował się jak Twoja Trusia ale ja łapałam go brałam na ręce i zaczynałam głaskac, sama operacja łapania kończyła się i owszem podrapanymi rękami ale co ciekawe to głaskanie sprawiało mu ogromną przyjemnośc, po jakiejś minucie zapominał, że jestem intruzem zaczynał mruczec i zasypiał mi na kolanach. Czytałam, że głaskanie właśnie kojarzy się kotu z lizaniem futerka przez matkę i daje mu to ogromne poczucie bezpieczeństwa. Teraz kocio ma prawie 6 lat, waży 6 kilo (zero tłuszczu same mięśnie- jest ogromny :D ), łazi za mną wszędzie nawet do łazienki czy kibelka. Na początku był z nim taki problem, że spowodu wcześniejszego głodzenia buszował w nocy po kuchni i kradł co się tylko dało zjeśc np. potarafił zjeśc kawał chleba ktory sam wyciągał z worka itp. :twisted: tak rze wyciągał z miski to czego nie mógł zjeśc i np. chował do butów, do łóżka i naprawdę w różne pomysłowe miejsca, także trzeba było sprawdzac buty i uważac gdzie się siada coby nie wdepnąc w kawałek wątróbki na przykład :twisted: Na szczęście szybko z tego wyrósł, aha a mój mąż był wychowany w bezzwierzęcej rodzinie i chociaz lubi zwierzęta był przeciwny wzięciu kota ale mi uległ bo ja sobie nie wyobrażałam życia bez kota i w niecały rok później sam chciał drugiego i dba o nie lepiej niż niektórzy o dzieci :twisted:
P.S.Mam nadzieję, że nie pogniewasz się, że tak się rozpisałam ale jak dostanę słowotoku to nie umiem przestac :twisted: i tak starałam się zstreścic jak mogłam. Sorki również za ortografię :oops:
Jeszcze raz przepraszam za ortografię. Jak zobaczyłam teraz tego swojego posta to się za głowę złapałam :oops: Niestety jestem dyslektykiem :oops: i mimo, że czytam książki na tony znam wszystkie zasady pisowni to nie potrafię poprawnie pisac, mój mózg po prostu nie rejestruje tych błędów chociaż bardzo się staram bo to jednak wstyd :oops:
Przeczytałam Twojego ostatniego posta, przeczytałam posta kasimajki i zaczęłam myśleć. Zastanawiać się nad tym czy również mi uda się kiedyś taką stabilizację psychiczną (pod względem diety) osiągnąć.
Dotychczas mam za sobą wiele diet, jedne lepsze inne gorsze. Moja pierwsza w życiu dieta zaczęła się w wieku 13 lat. I właśnie ta była chyba najrozsądniejsza. O diecie wtedy nie miałam pojęcia. Pamiętam jak po długiej, wieczornej rozmowie z mamą o tym, że dzieciaki się ze mnie śmieją, obie podjęłyśmy decyzję o moim odchudzaniu. Problem w tym, że ja za bardzo nawet nie wiedziałam co to to odchudzanie właściwie jest. Na następny dzień przeglądałam jakąś mamy gazetę. Znalazłam dietę- 7kg w tydzień. I spytałam mamy- dlaczego tak wolno? Mama uświadomiła mi wtedy, że to bardzo dużo. Przyjęłam. Nie odchudzałam się żadną konkretną dietą. Jadłam wszystko co mama ugotowała na obiad, dla wszystkich. A więc i był kotlet schabowy i ziemniaki. Tylko, że w małych ilościach. Na śniadanie pamiętam, że robiłam sobie "kanapki" piętrowce- szynka, ser, keczup albo jakieś inne dodatki. Bez żadnego chleba, to były takie ruloniki. Na kolację jadłam zazwyczaj jogurt z płatkami. Duży jogurt z dużą ilością płatków. Więcej szczegółów tej diety nie pamiętam. Średnio raz w tygodniu pozwalałam sobie na coś extra, np ciacho w mcdonaldzie. Wiedziałam, że to sposób na życie a nie tylko na schudnięcie i że i mi czasem się coś innego, dobrego nalezy. Wiem, że zaczęłam jakoś przed wakacjami, do szkoły wróciłam szczupła. Nie wiem też ile dokładnie schudłam, po diecie ważyłam 57kg przy 174cm wzrostu. Codziennie ćwiczyłam, weszło mi to w krew i nie wyobrażałam sobie bez tego życia. Jednak po kilku miesiącach ćwiczyć przestałam. Schudłam i nikt mi nie powiedział, że ćwiczyć dalej trzeba, żeby wagę utrzymać. Dalej jadłam jogurt z płatkami na kolację. Później, przez następne dwa lata trzymałam tą wagę, po dwóch latach pamiętam, że ważyłam 63kg, nie wiem czy trochę nie urosłam, ale już wtedy wydawało mi się, że PRZYTYŁAM. Jednak nic konkretnego w tym kierunku nie zrobiłam, tyłam dalej. Po kilku latach oprzytomniałam. Na liczniku miałam 78kg, odchudzałam się, tyłam. Zobaczyłam 84kg, odchudzałam się i tyłam. Tak dwa razy. Następny próg to 87, ostatnio 89. Każde następne diety odbywały się pod znakiem 1000 i wiecznego głodu. Ta pierwsza dieta po tej udanej i po jojo nawet 800. Wtedy byłam młoda i głupia, chciałam jak najszybciej i jak najwięcej. Nadal mam czasem ochotę, żeby było JAK NAJSZYBCIEJ, ale wiem, że to nie jest rozwiązanie. Więc walczę sama ze sobą i swoją ochotą. Odchudzam się rozsądnie. 1000-1200kcal, ćwiczę. Ale ciągle chodzę głodna. Mam ochotę na coś słodkiego (czasem, więc jeszcze nie jest źle), ale mam też czasem myśli, żeby ZJEŚĆ coś DUŻEGO. Boje się, że tak jak przy poprzednich razach w pewnym momencie stracę zapał i zacznę tyć. Tym razem pewnie jeszcze więcej. Do tego, mimo że zjem sporo- mam pełny żołądek- często czuję głód. To siedzi gdzieś w umyśle, zdaje sobie z tego sprawę. Ale nie wiem jak z tym walczyć. Co zrobić, żeby mój mózg czuł się najedzony wtedy kiedy tak czuć się powinien. Tak jak teraz. Zjadłam obiad - mięsko pieczone, ryż, szpinak. Normalny czlowiek by się tym najadł. A ja wstałam od stołu głodna. Minełam godzina a do mojego mózgu nie dotarła nadal informacja- jestem najedzona. To jest problem, bo jak wtedy nie myśleć o jedzeniu?
Moja obecna dieta jest trochę inna niż poprzednie. Jem bardziej zdrowo, nie załamuje się, że zjadłam więcej niż 1000kcal (przy poprzednich tak miałam), nie waże się codziennie (bo i nie mam takiej możliwości), ćwiczę regularnie. Ale dalej traktuję to jako dietę. W bardziej dojrzały sposób, ale jednak dietę. Boje się, że jak tylko pokazę się okazja i wytłumaczenie to ją rzucę, nawet na dzień czy dwa, ale powroty są zawsze trudne. Że znowu nie dojdę do celu.
Też się rozpisałam. Jeśli ktoś dobrnął do końca to się cieszę. Ale troszke mi lżej. Może to źle powiedziane. Cieszę się, że to napisałam.
Tobie Kasiumajko gratuluję tych 20kg. To jest naprawdę ogrom Twojej pracy. I gratuluję zmiany podejścia do życia i do diety. To jest najważniejsze. Mam nadzieję, że i ja dojdę w końcu do tego.
I Ciebie hybris podziwiam. Tak jak i Kasiamajka napisała- za mądrość życiową. I za podejście, do życia.
A ta konstrukcja na Twojej szafie to faktycznie idealnie stworzona dla kociaka :) Ale już zrobił jeden krok. Niedługo będzie drugi. Maluch nauczy się, że nie musi się Ciebie bać. Jeszcze dużo czasu przed Wami i Waszą przyjaźnią :)
Pozdrawiam!