w weekend wpadłam na szalony pomysł...zaczne biegać rano...będę dużo ćwiczyć wieczorami...silownia raz w tygodniu (bo mam w-f) a i moze na basen sie uda w koncu wybrac...plany piękne....ale trzeba je realizowac
dzis nastąpił ten wielki dzien....zajecia zaczynam wcześnie ale dla chcącego nic trudnego nastawiłam budzik na 7.00....ubrałam dres, wypiłam szklanke wody i do parku. O tej porze to tylko zmarzluchy z psem wyłaża no i szaleńcy tacy jak ja
ale skoro juz sie tam wybralam to postanowilam pobiegac nie przebieglam 5 metrow kiedy minąl mnie jakis "profesjonalista" leginsy, super kondycja
ale jestem twarda...przeciez ja dopiero zaczynam...biegne dalej....i za chwile myslalam ze wyzione ducha, serce mi skakalo, wyrywalo sie z piersi....uuuu kochana, Twoja kondycja jest w oplakanym stanie...czyli wszystko jest jak na najlepszej drodze do zmiany
zobaczylam po szybkim chodzie wielkie schody i od razu w glowie pojawil mi sie kadr z filmu Rocky,...kiedy Balboa wbiegal na takie wielkie schody przygotowując sie do walki
Będę jak Rocky!!wbieglam raz drugi...trzeci juz bylo bardzo ciezko....
pozniej polazilam jeszcze troche po parku...przebieglam troche i wrocilam do domku pod prysznic...
podsumowując....najwazniejsze ze w koncu sie przemoglam, ruszylam z miejsca i zaangazowalam....jutro drugi dzien...potem kolejne...no musi byc juz tylko lepiej
jeszcze musze wdrozyc w zycie te wieczorne cwiczenia bo mi dzisiaj cosik nie wyszly
pozdrawiam