Witam, dziewczyny. Jestem raczej "drobnych kości" i żeby wyglądać jakoś w miarę mogę ważyć najwyżej 60. Ważyłam ok 70 kg przez kilka ostatnich lat. Nie znaczy to, że moja waga była ustabilizowana, tylko że wiecznie przybierałam 2-3 kg, potem głodówka, chudłam 2-3 kg i tak dalej, aż ta szarpanina stała się normą. Pod koniec lutego po ponad 20 latach rzuciłam palenie. Początkowo uważałam, że przytyć w tej sytuacji to normalne, chwilowe, czy też może usprawiedliwione. Od tej chwili przytyłam 10 kg i poczułam, że dopiero sie rozpędzam. Teraz przyszły upalne dni, a ja zostałam w jednych niedopinających się spodniach, w które jeszcze -choć z trudem -wchodzę, z depresją, złością, żalem do całego świata i poczuciem,że TO NIE JEST SPRAWIEDLIWE. Poczułam też, że waga mnie fizycznie przygniotła. Ani swobodnie zawiązać butów, ani wejść po schodach, koszmar. Nie mam chęci na nic. Powinno się chudnąć od samego noszenia tego ciężaru. Myślę o sobie jak o oklejonej 20 kilogramami tłustej słoniny.Myślę i mi wstyd nawet przed sobą powiedzieć całkiem serio: jestem grubasem. Najchętniej w ogóle czytałabym to forum i udawała, że ja to co innego, ot po prostu chcę trochę schudnąć. Tymczasem czas spojrzeć w duuże lustro - mam przed sobą babę, która jest gruba nie dlatego, że nie pali, że gotuje, że w rodzinie lubią sobie pojeść, że geny itd. jestem gruba bo sie objadam i zwykłych kotletów, bułek, czekolady czy majonezu sobie nie mogę odmówić.
Od kilku dni stosuję 1000 cal. i czytam to forum. Porównuję i analizuję własne uczucia i doświadczenia. Zaczęłam myśleć o wyjściu z otyłości tak jak o wyjściu z palenia, bo tego też sobie nie wyobrażałam. Mam nadzieję, że przy wsparciu dziewczyn doprowadzę ciało do zdrowia i urody i wyprostuję to coś co ze mną jest NIE TAK. Normalny człowiek je kiedy jest głodny. mózg powinien chyba dawać znać, że ciału czegoś trzeba wtedy kiedy tak jest. U mnie jakoś nie całkiem. Utrzymanie diety nie kosztowałoby mnie tyle gdybym wcale nie jadła. Wszystko jest dobrze póki nie zacznę. cokolwiek wezmę do ust dostaję jakiegoś dzikiego głodu, któremu naprawdę trudno się oprzeć. Zazdroszczę, ze ktoś spokojnie zjada ciastko do kawy, albo kostkę czekolady. Ja bym zaraz dostała szału i wrąbała całą tabliczkę. Czy ktoś tak ma? Czy to mija? Czy to jeszcze odzew "złych nawyków żywieniowych ", czy już z głową coś nie tak? Chcę być normalna . Szczupła i zjadać spokojnie 5 pierogów na obiad a nie 25. Jak sie to pisze i czyta to zupełnie inaczej brzmi, niż gdy sie o tym tylko myśli, więc juz nie czytam tylko wysyłam, bo sie jeszcze rozmyślę. Trzymajcie sie dziewczyny i odezwijcie sie chociaż słówkiem.
Zakładki