no dobrze, słonik jeszcze 100 kilu nie osiągnął ale jest tak blisko tego wątpliwego "sukcesu", jak jeszcze nigdy w życiu....
jestem na diecie, nie ma mnie, jestem, nie ma mnie i tak w kółko....odchodzę i wracam
ostatnio odeszłam z dwóch powodów: miałam wrażenie, że tak naprawdę każda z nas pisze dla samej siebie. nikogo przecież nie interesują moje zmagania, tym bardziej, że są one bezowocne. i tak naprawdę jestem z tym sama. okazuje się jednak właśnie, że w tej chwili tego mi brakuje. mam w sobie nadmiar emocji, które tłamszę i szukam ujścia. myślałam, żeby w blogu umieszczać, ale blog czytają znajomi, a ja się wstydzę siebie, tego, kim i jaka jestem. a szczególnie tego, jak mi źle, że jestem spasła. na zewnątrz śmieję się z tego, a w środku powoli umieram z nienawiści do samej siebie....
i drugi powód to ciężka choroba Taty. od czerwca zmagał się z rakiem. miesiąc temu przegrał walkę, ale wszyscy troje walczyliśmy do ostatniej chwili kopiąc i wierzgając. teraz już mi została tylko Mama. a ja, jak mam jakikolwiek problem wędruję prostą drogą do lodówki i w niej szukam pocieszenia. ale to Tata był ze mnie dumny jak trochę schudłam, to Jemu zależało, żebym nie była gruba i potencjalnie chora (wiadomo, otyłość to cała lista, od nadciśnienia, przez cukrzycę po raka). i to On był dumny jak sobie poradziłam po śmierci męża, kiedy miałam 35 lat. z moim rakiem umarła szansa na dziecko, ze śmiercią męża umarła szansa na normalność. podniosłam się. i bardzo chcę żyć. wiem, że mam już tylko Mamę i jest dla mnie najważniejsza na świecie, tym bardziej, że zawsze była moją największą przyjaciółką, nigdy nie miałyśmy sporów. ale chcę znów spróbować powalczyć o to, żebym sama też była swoim przyjacielem i żebym przestała się nienawidzić.
ważę okropne 94,3 kg.
dzień dobry tym, którzy mnie nie znają, ponownie witam się z tymi, którzy już mnie poznali
Zakładki