Fuck, fuck, fuck....
Zjadłam u koleżanki dwie mini muffiny oblane czekoladą
Wersja do druku
Fuck, fuck, fuck....
Zjadłam u koleżanki dwie mini muffiny oblane czekoladą
trzeba było zamiast zjeść koleżankę
ale teraz nie ma co się łamać, pomidora na kolację, popić wodą i jutro będzie lepiej
oj, nie dałabym rady zjeść koleżanki (a tak na marginesie też Jolka)
w domu, zjadłam 3/4 kalarepy, dwa kikuty od marchewki (tłumacze- nie kroje marchewki tylko obieraczką robię takie wstążki i zostają mi takie kikuty) i woda z cytryną.
Dzisiaj już grzecznie, rano jajecznica z dwóch jajek z łyżeczką parmezanu+ kawa z mlekiem. Teraz przegryzam sobie słonecznik.
a tak na marginesie jestem mega zmęczona, młody codziennie marudzi z tym przedszkolem (co jest dziwne, bo 2 lata chodził do żłobka, ale niestety ani jedno dziecko z jego grupy nie poszło do tego samego przedszkola), w nocy przeżywa, budzi się co chwilę, marudzi przez sen, ja śpię jak mysz pod miotłą. Małż chodzi na nocki, na 12h i mijamy się w drzwiach, młody po przedszkolu jeszcze ma sporo energii i trzeba z nim szaleć. eh.... ciężki żywot matek Polek.
No niestety, przy małym dziecku, ze zmęczeniem i stresem do tego niełatwo jest cokolwiek dla siebie zrobić. Ale będzie lepiej, naprawdę. Dziecię wyrośnie, trochę odpoczniesz i będzie łatwiej.
U ciotki, jak widać na załączonym suwaczku, kolejne kilo w dół.
Powoli idzie, ale idzie.
Wyrobione nawyki - śniadanie - zawsze, nieduże (bo co to są 2 kromki chleba), smarowane awokado albo olejem kokosowym, czasem z wędliną (jak jest), czasem z pomidorami itd.
Obiady - podstawa to warzywa. Warzywa na ciepło, warzywa na zimno, trochę białka w postaci chudego mięsa albo ryby. Czasem z dodatkiem kaszy albo ryżu pełnoziarnistego.
O włacha!!! Dlaczego ciotka nie może mm - bo ciotka nigdy w życiu nie nauczyła się jeść obiadów węglowych, no nie leży to ciotce bardzo, nie najadała się tym ciotka nigdy. Węglowodany czasami ciotka musi, jako dodatek - i wtedy jest ok. Ale bez sycącego mięsa - ciotka daleko nie pojedzie. Ciotka nie twierdzi, że jest normalna, ale kto normalny waży prawie 120 kilo, prawdaż. Znaczy, może i ktoś waży, ale to nie ta ciotka.
Zaczynamy nowy tydzień nową masą, jest szansa że do końca miesiąca zejdzie ciotka poniżej setki i to by było super! Trzymajcie kciuki, jako i ciotka za Was trzyma!
Aha, ciotka obmyśla nowy smalec wegański, z fasoli. Ciotka będzie pisać o postępach ;)
A ja nadal się nie zważyłam, siedzę rano w łazience, patrzę na tą wagę i jakos boję się wejść. Co tu dużo gadać, boję się cyfry którą zobaczę.
Dla mnie ważenie jest ważne, psychologicznie. Jest jak codzienne przyznanie się przed samą sobą do problemu. Wiem też po sobie, że w momencie kiedy przestaję móc się ważyć, to jest to oznaka czegoś złego, odpuszczania sobie i wpadania w otchłań tycia.
Waga mi skacze, czasami to jest pół kilo więcej niż dzień wcześniej - i wtedy się zastanawiam, czy to za mało wody, czy za dużo jedzenia, czy może nieodpowiednie jedzenie - takie półkilowe wahania są zupełnie niegroźne, a monitorowanie tego daje mi jakieś poczucie posiadania wpływu na to, co się z ciałem dzieje. No i jak spada, to taka moja prywatna mega radość i poczucie sukcesu ;)
Ale znowu - podobno należy ważyć się nie częściej niż raz w tygodniu, ale ciotka nadal nie uważa, żeby była normalna ;)
Jesień idzie, ciotka sama na placu boju walczy. I przegrywa czasem, bo zimno, bo chora, bo nic się nie chce.
Ale walczy i dziś znowu o pół kilo bliżej do dwucyfrowej.
Od dziś w menu sniadaniowym tzw wegański smalec ze skwarkami ze schabowych sojowych. Dramat nazewniczy, ale nie jest złe. Samo białko, bez tłuszczu. Do pieczywa.
Zastanawia się ciotka, czy można upiec z tym coś w rodzaju pasztecików. Tzn upiec pewnie można, tylko czy to będzie jadalne.
Poza tym jest zimno i wody nie chce się pić a herbaty bez cukru ciotka nie znosi. Ugh. Ale może owocową jakąś.
Ciotka się stara. Waga się ciotce buja w okolicach setki, więc już lada dzień, lada tydzień będzie można ogłosić realizację celu nr jeden, czyli zejścia do dwucyfrowej!
Poza tym to ciotka się jakoś marnie czuje, jakoś tak bez sensu i bez energii. Gotowanie mniej więcej zdrowo to już ostatnio poważny wysiłek. Zdarza się ciotce, że zamiast zrobić sobie swoje jedzenie, podjada to ogólne, dobrze chociaż że mało.
Wczoraj się ciotce udało, było i mięso na parze i same warzywa do tego. Dzisiaj w sumie też, tyle że robiąc sos gulaszowy do ziemniaków mocno się ciotka zaangażowała w próbowanie.
Wiemy wszyscy, że nie tędy droga. Jest trudno, naprawdę. Ciotka aktualnie mocno, naprawdę mocno walczy żeby nie popłynąć, nie olać.
No nic to, jakoś pójdzie. Może zacznie ciotka wpisywać swoje menu, to się jakoś ogarnie porządnie znowu?
Zobaczymy.
No to ostatnia trzycyfrowa dzisiaj.
Następne ważenie (spadkowe, prawdaż) będzie już w dwucyfrowych!
Jadłospis dzisiaj:
śniadanie - jakieś kawałki warzyw
obiad - curry z szynki wp, warzyw i mleka kokosowego
kolacja - jeszcze nie wiem.
woda - za mało. iść się napić.
Wczorajsza kolacja - 2 jajka sadzone i surówka z kapusty kiszonej. Nie będzie ciotka kłamać, wyżarła też ciotka trochę mięsa z sosem. Błąd!
Dziś śniadanie - 2 kromki z domowym pasztetem (mięsa różne, gotowane warzywa, wątróbka, granulat sojowy zamiast bułki tartej) i plastrami rzodkwi.
Obiad: może ryż z warzywami albo kasza.
Kolacja: mięso na parze z warzywami
taki plan jest. i woda, pić tę wodę.
No i ciotka sobie wykrakała. Nie dość, że nie spada, to wzrosło o kilogram do dwóch.
Dramat.
Ciotka mogłaby udawać, że nie wiadomo skąd, ale prawda jest taka, że ciotka jest zmęczona. Zrzuciła 17 kilo i to jest dużo, to jest 3 miesiące stałego myślenia o jedzeniu, koszernego gotowania i się-pilnowania. I nie, żeby świadomie, ale tak podświadomie, to ciotka się trochę sabotuje. I a to kotlecik nieduży zarzuci, a to jakaś kanapka na obiad, bo 'jakoś nie ma nic innego', a to wody się nie chce pić bo jakby zimno i w zamian kolejne kawki z mlekiem, a to wyjątkowo dziś windą a nie schodami - i te wszystkie małe, malutkie decyzje kumulują się w zastoju wagi.
Wczoraj domownicy mieli ochotę na lody. Ile ciotkę kosztowało, żeby sobie nie nałożyć, to tylko ciotka wie. Stała ciotka nad tym pudełkiem a w głowie rozgrywała się znajoma pieśń lodu i ognia pt przecież to tylko kawałek, przecież nie zaszkodzi, a do tego przecież tyle dziś chodziłaś.
Tak było.
W końcu ugotowała sobie ciotka jajka w koszulkach, zrobiła wypasioną surówkę (z dodatkiem prażonych ziaren słonecznika) i jakoś tam rozeszło się po kościach. Ale jest trudno. Ciotka właśnie postawiła sobie butelkę z wodą koło biurka i ma zamiar wymęczyć te półtora litra.
Ciotka jeszcze nie wie, czy poradzi sobie z wieczornym głodem i jak. Ale może teraz ciotka spróbuje kolacji węglowodanowych - bulgur w pomidorach, z ciecierzycą? Albo coś.
Z tego co ciotka widzi, na forumie nikt nic nie pisze, co pewnie oznacza, że reszta jest zbyt zajęta natłokiem obowiązków (czytaj - też popłynęli i mają naprawdę dobre wymówki). Ciotka ma nadzieję, że wrócą z dobrą wagą i bez problemów.
Dziś:
trochę warzyw na śniadanie
kanapka z pasztetem (pasztet chudy, sama robiłam, z mięsem, soją i warzywami)
bulgur z warzywami z patelni i ciecierzycą
Woda - kończę półtora litra
Kawa - jedna... a nie, dwie. Dwie kawy.
Ruchu brak, nie licząc schodów.
Waga stoi, ale ogólnie czuję się ogarnięta i nie odbija mi, chyba ciotka wraca na dobry tor.
Jak przeżyć jesień odchudzając się.
Bo kryzys ciotka raczej ma już za soba, odpukać.
Otóż, tu porada ciotki dobra rada- należy jesień zaakcetować i wziąć na klatę. Jesień to nie pora na lekkie sałatki z cytryną i odrobiną oliwy. Jesienią, żeby nie zwariować, należy jeść jedzenie jesienne - warzywa korzenne, bulwy, kapustę kiszoną.
Ostatnio ciotka zrobiła sobie puree z dyni, batata, marchewki i pietruszki. Warzywa gotowane na parze, zmiksowane blenderem na puree (z łyżeczką oleju kokosowego, solą i pieprzem). Jako, że to same warzywa (oprócz łyżeczki oleju, ale ciotka nie eliminuje jej bo witamina A z marchewki), to w zasadzie się do kalorii nie liczą. Jako dodatek do ryby na parze i surówki - bardzo smaczne i sycące i, ciotka ma nadzieję, nietuczące.
Gdzieś tam z tyłu głowy słyszy ciotka głosy o podejrzanie wysokim IG.
Sprawdźmy.
Batat - 50
Marchewka - 80!
korzeń pietruszki - ? pewnie też jakos wysoko
no i dynia - 75.
Ale z drugiej strony - obniżyła ciotka całość jedząc to z surówką o niskim IG. I do tego ten łosoś.
Hm, no dobra, umówmy się, że to puree to nie jest potrawa na codzień. Ale z trzeciej strony - lepsze takie, bardzo ogólnie zdrowe jednak puree i trzymanie ciotki w ryzach niż popłynięcie w kanapki po kolacji czy ciągłe dojadanie bo samą surówką z rybą się człowiek nie najada w takie zimno.
Waga jakby się waha, ale generalnie stoi. Ciotka bierze na klatę że postoi pewnie z tydzień albo i dwa, dopóki się ciotka nie przyzwyczai do jesieni.
Woda - wczoraj mało, dziś idzie super.
Reszta współosadzonych na forumie to się chyba na dobre wypisała. To sobie ciotka pogadała do siebie i robotów googla.
a ja polubiłam ciotkę bo widzę, że na tym samym etapie jesteśmy i z podobnego zaczynałyśmy ;)
Jak przeżyć jesień? hm kupiłam sobie rowerek stacjonarny bo nie będę sama sobie kitu wciskać, że w zimny, deszczowy dzień ruszę zad na siłownię, kupiłam skórzaną kurtkę ( używaną) bo nagradzać siebie trzeba ( nie jedzeniem!)
Poprawiać sobie humor nie jedząc, oczekiwać od siebie więcej, podziwiać zmniejszające się fałdki, oglądać motywujące programy i cieszyć się, że TYLE już się udało :). Ja dopiero teraz widzę jak żałosne były moje wymówki do tej pory więc rozumiesz nie mogę ich już użyć ;)
Nie daj się tłuszczowi, słabości i kaloriom!
Siema Fatslim! Wirtualna piąteczka!
U ciotki nadal idzie, powoli ale w dobrą stronę. Jeszcze kilka dni i ustabilizuje się na dobre ten mój pierwszy cel. Który na kilogramie przed metą postanowił zafundować ciotce zastój, kryzys i w ogóle. Ale już się wskazówka buja po lewej od setki więc naprawdę, lada chwila.
Ciotka grzecznie je. Po kryzysie (ale dajcie spokój, żadne tam fastfoody czy słodycze, ot nieogarnięcie i podjadanie, co to w ogóle za kryzys, gdyby nie to, że taki niepowstrzymany powoduje rzucenie diety na dobre to ten) najpierw poszła ciotka w bulwy i korzenie, nie patrząc specjalnie na ilości, ale jak już było dobrze, to się ciotka pozbierala na dobre i jedzie dalej.
I naprawdę, jakiś ruch więcej ciotka powinna, bo same schody to chyba za mało. Ale myśli sobie ciotka, że może jak jeszcze z dycha spadnie, żeby jednak tych stawów nie obciążać setką.
I tak to. Walka trwa. Zmiana trwa też, bo ciotka pracuje nad zmianą stylu odżywiania na dobre, żeby nie jojo itd.
I tak oto narzekając i marudząc osiągnęła dziś ciotka swój pierwszy duży cel wagowy. Jest minus osiemnaście, jest poniżej setki!
Następny cel ciotka ma w głowie, suwak zaktualizuje pewnie jutro. Dziś się ciotka napawa pierwszym (nie)małym zwycięstwem.
No!
============
Ciotka sobie dopisze, bo może.
Obiad dziś - jajecznica z 2 jajek z połową awokado, pomidor, pół czerw. cebuli, trochę sałaty. I kolacja - jakieś 200g fileta z indyka na parze, razem z 1/3 batata, marchewką, kawałkiem brokuła. Do tego surówka.
Normalnie wzorcowo!
Za to wody mało. Zimno jest, kurcze. Pić się nie chce.
GRATULACJE!!! ja czekam na te magiczne 99,9 na wadze, a jak już przyjdzie to przysięgłam sobie, że nigdy więcej się tak nie spasę i po latach odchudzania nareszcie przyszła ta determinacja i zawziętość o której niemal marzyłam. Jak przychodzi kryzys i zaczynam szukać jedzenia to przy otwartej lodówce potrafię sobie powiedzieć "zamknij te drzwi ty głupia ci...o" działa :D.
A na serio są dni kiedy jest cholernie ciężko i tylko te stracone kg ( i mniejsze portki na dupie) dają siłę, aby trwać.
Od rana u mnie leje, oczywiście zaraz przeszła ochota na siłownię, zjadłam grzecznie śniadanko, włączyłam tv, usadziłam zad na rowerku i grzecznie godzinkę machałam nogami
Damy radę! nigdy więcej setki!!!
Do forum się ciotka wbić nie mogła chyba z tydzień a tu kilo spadło kolejne. Walka trwa, czuj duch!
No cóż, pora się przyznać... waga 106
Ale, nie pisałam, bo ciężko przyznać się choć to dość częsta przypadłość...
Mam depresję od 3 lat, tj od urodzenia syna. Długo by pisać co i jak, ale problemy się nawarstwiają i jest coraz gorzej. Przeczytałam cały internet na ten temat i wszystko wskazuje na wysoki poziom kortyzolu, objawy w 99% takie jak przy zespole Cushinga. I chyba nigdy sobie z tym nie poradzę.
Nie umiem nie zajadać stresu, choć codziennie mam postanowienia. Masakra
3 lata w depresji to strasznie długo! Leczysz się? Jeśli nie, to gorąco polecam wizytę u psychiatry i dobranie odpowiednich leków! Ja brałam antydepresanty przez jakieś 2 lata i powiem, że wyprostowały mnie bardzo. Teraz nie biorę, miewam lepsze i gorsze dni ale generalnie funkcjonuję całkiem przyzwoicie. Pamiętam, że miałam wcześniej wrażenie, że jestem całkiem zaplątana, zasupłana w jakiś węzeł. Potem powoli zaczęłam wyciągać pojedyńcze nitki i jakoś poszło. Ale nie jest lekko.
U mnie ostatnie dni właśnie ciężkie są bardzo. Niby nic się nie dzieje, ale jakoś tak nieogarnięta jestem, jem bez sensu, w halloween nawet zjadłam 2 czekoladki. Ciągle mi zimno (albo jem za mało białka albo mam tu zimno w otoczeniu, heh), piję za mało wody, zamiast jeść w miarę regularnie co te 3 godziny, przesuwam sobie pory posiłków wydłużając przerwy (co na dłuższą metę powoduje ataki wieczornego głodu, które wprawdzie zaspokajam jakimiś serkami wiejskimi zwykle, ale i przedwczoraj np zjadłam 2 kromki świeżo upieczonego chleba), nie mam pomysłów na posiłki i ogólnie każdy dzień od rana to kolejny dzień walki. Jak się zmuszę do szklanki wody od rana, to jeszcze jest szansa, że te 1,5 - 2l wypiję. Jak nie dam rady rano przed śniadaniem, to już cały dzień będzie na sucho, bo 2 kawy czy 3 to się jakoś nie liczy.
I tak jest ze wszystkim. Teraz zbliża się 11, idę zrobić drugie śniadanie. Na samą myśl o warzywach gotowanych na parze i piersi z indyka jakoś mi dziwnie. Ale dam radę, kolejna mała bitwa wygrana.
Waga stoi i cieszę się, że nie rośnie.
No właśnie. Podejrzewam, że gdybym miała odrobinę choć czasu tak tylko dla siebie to ogarnęła bym sie jakoś. Ja tak w większości czasu jestem: 8-16 w pracy (wstaje o 6 bo muszę siebie i małego wyszykować) potem do przedszkola, do pracy. Spowrotem jakies szybkie zakupy (pieczywo) i do domu, bo jak mój pożal sie Boże mąż za długo siedzi z małym to zaraz dzwoni, kiedy będę itp. Wiec wszystko na łeb na szyje. Wpadam do domu, obiad jem w biegu bo mały marudzi żeby sie z nim bawić (moj mąż caly wolny czas siedzi w sieci- od momentu zmian w rządzie teraz tylko to go interesuje, patriotyzm, historia, żołnierze wyklęci itp). Wiec bawię sie z młodym, jak jest pogoda to ide z nim na dwór. Potem jakaś kolacja dla dziecka, którą często gęsto kończę bo syn to niejadek, no i sie zaczyna - poczuje smak to potem co chwile do lodówki. A że nie mam czasu zrobic porządnych zakupów (nie chodzę z dzieckiem bo to jest masakra w sklepie z 3 latkiem) to zajadam byle co. I tak leci. Moj mąż nie akceptuje dietetycznych potraw, w życiu nie zje np sałaty z kurczakiem, na ryż z warzywami kręci nosem, wogóle zaczyna byc jak jego ojciec- zupy z ogonów, boczek, wszystko okraszone skwarkami itp.
Ja gotuje po nocach, żeby zjeść ten obiad po powrocie z pracy, wiec też tu skubne, tam skosztuje. I mam 106kg żywej wagi
No więc właśnie.
Mój mąż też woli jedzenie niekoniecznie dietetyczne, do tego jest szczupły, ale jak marudzi, to mu mówię, że wie gdzie jest kuchnia, proszę bardzo. I mówię to absolutnie serio. Ja ze swojej strony staram się robić obiady jak najprościej. Więc jeśli gotuję dla siebie kurczaka na parze, to dla nich zrobię te kotlety panierowane z kurczaka. Surówkę zjemy wspólnie, ziemniaki robię tylko dla nich (a dla siebie np batata i marchewkę - też na parze). Czasami, w weekendy, robię jakieś ich ulubione jedzenie kaloryczne typu pizza - tylko wtedy muszę też wcześniej zrobić coś porządnego dla siebie, żebym nie łapała się z głodu za pizzę, bo to się dobrze nie skończy.
Ale zwykle zasadę mam taką, że mięso i surówkę dostajemy te same, tylko mięso przyrządzam sobie inaczej. Co akurat jest całkiem proste, bo wrzucenie go do garnka na parę nie jest czasochłonne.
Jeśli chodzi o dojadanie po dziecku - kto tego nie zna??? Ja przestałam, kiedy uświadomiłam sobie, że nie jestem śmietnikiem w który można wrzucać resztki. Ty też nie jesteś! Niezjedzone resztki po dziecku wywalaj! Chociaż wszystko będzie się w Tobie buntowało, bo przecież całe życie uczono nas żeby nie wyrzucać jedzenia, prawda?
Ciotko, a gdzież to?? Nie chwalisz się nic, a ja nadal szukam kopa do działania. Pogoda mnie na dodatek dobija. No i zobaczyłam się na zdjęciach z wesela z sierpnia i umarłam. Coś okropnego.
Od paru dni,albo i tygodni co ciotka próbuje wbić na forum, to jakieś błędy lecą i się nie da się. Ale może to i lepiej, bo i nie ma się czym chwalić.
Waga spadła od startowej -20kg. Tyle pozytywów. Teraz dopadł ciotkę listopad i się ciotka zastanawia, jak żyć drogie bravo.
Plusy dodatnie. Ciotka osiągnęła ostatnio takie raczej głębsze dno. Dietetycznie bardzo marnie, jedzone byle co, pite byle co, bez sensu. Ale - bez słodyczy, opychania się zbytnio. Ale bez sensu, tucząco ciotkę i źle. Do tego kompletny brak energii. O 18 już ciotka ziewa, zasypia na siedząco. Zmęczenie straszliwe, normalnie jakby ciotka wagon węgla przerzuciła. I tak to trwało tygodnie całe, aż dotarło do ciotki z całą mocą, że nie jest dobrze. A nawet jest raczej źle.
Więc się ciotka zaczęła zastanawiać i wyszło ciotce, że listopad dopadł i nie odpuszcza i że od ciotki tylko zależą kolejne kroki. Więc ciotka postanowiła na początek, że skoro jest zmęczona, to przynajmniej sobie na to zapracuje uczciwie i dziś rano, po odprowadzeniu dziecięcia do placówki, odpaliła buty zamiast w stronę domu i biurka, to w stronę przeciwną. Zrobiła ciotka szybkim marszem 5 km, w wichurę i zacinający śnieg - ale widzicie to? ta groza, ta determinacja, te łzy zamarzające na policzkach? Dobra, przesadzam. Ale ciotka wróciła do domu bardzo rozgrzana, dotleniona, lekko spocona i zadowolona. I tak sobie ciotka myśli, że skoro i tak wychodzi rano na zewnątrz, to będzie tak robić. Te 5 km 5 razy w tygodniu do wiosny powinny przełożyć się na stałe podniesienie endorfin, poprawę kondycji, ogólne samopoczucie. I jak dobrze pójdzie, to może ciotka nawet wiosną przebiegnie tę trasę.
Bo tak, chodzenie jest za darmo. Rano i tak ciotka wychodzi bo wyjść musi. Jak siądzie ciotka do roboty godzinę później ale za to efektywnie to i tak lepiej, niż jak godzinę wcześniej, a potem nie może się zebrać i robota leży. Więc ten.
Ciotka szła dziś drugie pięć km. Ok 45 minut to zajmuje. Przed wyjściem z domu pije ciotka wodę, łyka magnez. Po powrocie jest zgrzana i od razu 2 szklanki wciąga. Potem można śniadanie i kawę dopiero.
Ciotka ma taką teorię że najłatwiej jest nam doradzać innym co mają robić, pewnie dlatego, że nie mamy w głowie tych ograniczeń, które innych blokują. Za to mamy własne i dlatego utykamy i nie wiemy co dalej.
To może ciotka opowie, jak do tego doszło, że wymyśliła te spacery, Amerykę odkryła normalnie.
Otóż ma ciotka taką dalszą znajomą, którą poznała kiedy tamta była gruba. Na oko jakieś 100-110 kilo. I kiedyś ktoś ciotkę zaczepił w sklepie, dzień dobry. Okazało się, że to ona, tyle że całkiem zupełnie kwitnąco szczupła. Widać że zadowolona, dumna z siebie, inspirująca wręcz.
Minęły kolejne 2 lata, widujemy się teraz regularnie odprowadzając dzieci do szkoły. Koleżankę dopadło jojo. Jeszcze nie osiągnęła wagi startowej, ale niewiele brakuje.
Ciotka tę znajomą bardzo lubi i wymyśliła sobie, że chciałaby jej pomóc i że może zaproponuje jej, żeby co rano właśnie razem szły na ten spacer 5 km. Pomysł upadł bo jednak różne godziny i ciotka nie jest obecnie w stanie zobowiązywać się do czegokolwiek innym ludziom. Ale myśl została.
No i tak się obracała w głowie, że w końcu do ciotki z całą mocą dotarło pytanie 'ale czemuż ach czemuż moja droga nie możesz chodzić sama?'
Przecież 5km dziennie, 5 x w tygodniu to nie wymaga ani nakładów finansowych ani czasowych za dużo. To nie jest chodzenie na fitnesy, gdzie trzeba pamiętać o spakowaniu się, pójść, przebierać, wchodzić w interakcje z innymi ludźmi. To nie joga, gdzie jak wyżej ale jeszcze trzeba mieć matę. To nie jogging którego jak na razie ciotka nie może bo kolana nie zniosą. To tylko zwykły spacerek. Człowiek nawet nie wygląda, jakby coś uprawiał. Po prostu idzie.
Tak więc jak na razie ciotka dała kolejny pierwszy krok ku faktycznej zmianie swojego stylu życia.
Bo przecież wszyscy wiemy, że żeby stracić nadwagę na dobre, to trzeba żyć tak, by to było możliwe. Oczywiście że boję się efektu jojo - dlatego też ta moja dieta jest bardzo powolna i dlatego okresy jedzenia mniej restrykcyjnego uważam wręcz za potrzebne.
A zmęczenie? wczoraj wieczorem było jakby nieco mniejsze niż wcześniej. Zobaczymy, co będzie dalej.
Aha, przestałam się ważyć codziennie.
Idzie. Chodziłam we wtorek i środę, w czwartek leczyłam odciski i zakwasy, dzisiaj chodziłam znowu. W topiącym się śniegu i błocie pośniegowym, bleh. Ogólnie plusy jak na razie - spacery pomagają mi się dobrze nastawić do pilnowania diety codziennie od nowa, czuję się szczupło, wysportowanie i elastycznie ;) Wszystko jest w głowie.
Dieta - przyzwyczaiłam się, w 80%. Nadal muszę pomyśleć codziennie jak dopasować te nieszczęsne podwójne obiady - dzisiaj np - dla rodziny ziemniaki puree - dla mnie pół batata, pieczonego. Dla nich kotlety panierowane z kurczaka - dla mnie duszony kurczak z pieczarkami i szpinakiem. Surówka wspólna. Niestety o ile dziecko jest raczej wszystkożerne, o tyle lubi te wszystkie ziemniaki, panierki, sosy z mąką, makarony z mięsem itd. A batatów i awokado odmawia zdecydowanie. Co ma swoje plusy, bo na żywienie CAŁEJ rodziny batatami i awokado to mnie akurat nie stać ;)
Ciągle muszę przypominać sobie o wodzie i nadal piję jej za mało ale nie jest źle.
Kryzysy. Dziś piekarnia rozdawała pączki do każdego zakupu. No mogłam odmówić, ale nie odmawia się darmowego pączka! No więc wracam do domu z tym pączkiem i tak sobie myślę, że przecież mogłabym zjeść nic nikomu nie mówiąc. Serio, taka myśl, że przecież jak się chłopu nie przyznam to nikt się nie dowie. Ale ogarnęłam, pączka zjadło dziecko :)
Więc wprawdzie świat by się od pączka nie skończył, wyspacerowane miałam te prawie 400kcal więc wyszłoby na zero, ale! wtf w ogóle żeby wciągać ciastka w ukryciu, jak nie przymierzając pijaczyna wódkę w garażu? Słabo.
Kupiłam sobie spodnie. W rozmiarze 50. Nie w rozmiarze na za dwa miesiące, nie w rozmiarze na za pół roku. W upokarzająco namiotowym rozmiarze na dziś i mam szczerą nadzieję, że ponoszę je jak najkrócej.
Z drugiej strony ja przecieram spodnie w kilka miesięcy, więc w sumie to jak mi się zaczną przecierać w kroku, to mam nadzieję że następne kupię sobie w rozmiarze 46 ;)
Ale nie pchajcie się tak z tymi komentarzami, nie nadążam odpisywać!
A serio, to co tu się dzieje, że mam wrażenie że jestem jedynym użytkownikiem forum? Bo jak się zwija na amen to może trzeba założyć bloga?
Dziś z pomysłem przychodzę do Was na przekąskę na słodko. Bo jogurt za mną chodził, jak nie przepadam za jogurtami, tak chodził. Chciałam jakiś z owocami, bez cukru, niech już nawet słodzony słodzikiem będzie - ale otóż w pobliskim lidlu nie występuje coś takiego w przyrodzie. Wszystkie, WSZYSTKIE jogurty z owocami mają w składzie cukier na trzecim albo i na drugim miejscu, czujecie?
Więc pomyślałam, że mogę zrobić sobie sama. Tyle że borówki czy maliny w grudniu to kosztują trochę jak za kawior. Więc uprażyłam pokrojone w kawałki jabłko z cynamonem, normalnie na patelni. Dodałam do tego trochę ksylitolu - pewnie z łyżkę. Zblendowałam, wymieszałam z jogurtem i wyszedł bardzo przyjemny zimowy deser jogurtowy. Proporcje u mnie - jedno jabłko na jeden jogurt, duży jogurt bo co się będę. Jogurt 0% tłuszczu ma 160 kcal w 400g. Więc to przekąska taka nie byle jaka, ale jak za człowiekiem chodzi, to lepsza taka niż gotowa z cukrem, cnie?
Grudzień. Grudzień wita nas z 98 na wadze. Czasem jak lepiej ciotka stanie, to 97. Ale nie oszukujmy się :)
Drugi tydzień ze spacerami rozpoczęty, może ciotka powinna zamontować kolejny suwak, żeby wiedzieć ile tych km ma za sobą, albo chociaż endomondo zainstalować ale jakoś tak meh.
330 kcal dziennie oznacza że 1kg ciotki ciotka spali po 3 tygodniach. Umówmy się, nie ma szału. Ale. Ale! Ciotka diety pilnuje znowu coraz lepiej, co oznacza że te 3 - 4 kilo w miesiącu powinny zacząć znowu lecieć. Oby. Niedługo święta. Ciotka nie wie, jak ma je przeżyć. Pewnie upiecze łososia bez żadnych sosów śmietanowych itd. Ciotka zastanawia się czy istnieje sposób na zrobienie dietetycznych czegoś w rodzaju pierogów. Może zawijane w papier ryżowy się sprawdzą? Ciotka musi poszukać. Ale wigilia i tak w dużej rodzinie, więc tego jedzenia będzie naprawdę obfitość i tylko od ciotki zależy, co i ile zje. Ale trzeba zaplanować.
dobra, zmieniła ciotka suwak, niech już będzie że oficjalnie minus dwadzieścia.
spacer zaliczony, chociaż dzisiaj ciotce było iść cieżko, ciotka wini zjedzonego przed wyjściem kotleta. Jednak trzeba nie jeść przed wyjściem, a jeśli już, to nie kotleta.
Kotlet.
Na obiad pewnie indyk z warzywami.
Na kolację nie wie ciotka, więc albo awaryjna puszka tunczyka albo się coś wymyśli.
a w ogóle to hop hop! czy ktoś tu jeszcze zagląda?
Jak chcę się rozwinąć na kompie to mi forum non stop krzyczy, że mam się zalogować, grrrrrrrr
A w komórce pisać swój wywód nie bardzo. Ale jestem, czytam i podziwiam
O, człowiek!!! Jupi!
Też miałam takie jazdy z logowaniem się do forum na początku, ale nie pamiętam, co zrobiłam żeby się naprawiło.
dziś na wadze (tak, ciotka znowu waży się codziennie) pokazało się oczko! -21 od wagi maksymalnej!
Koleżanka ciotki, która biega maratony i ciotce kibicuje, zaproponowała że będzie z ciotką razem chodzić te 5 km co rano - pogadamy sobie, ona będzie miała rozgrzewkę przed swoim rozbieganiem się a ciotka swoje 5km spacerku.
Poza tym - znowu jest ciężko z dietą. Mama była u ciotki na tydzień - gotowała trochę i ciotka przy mamie jakoś wymięka i tylko by jadła. Drugą garść orzechów, kotleta, łyżkę masła orzechowego bez cukru i soli takie rzeczy - nie żeby zaraz tabliczkę czekolady czy ciasto.
Jak jest ciężko z dietą, to i ciężko się chodzi i wszystko. Wczoraj na przykład ciotka odpuściła z lenistwa. Ale dzisiaj w tym mrozie 43 minuty były, więc ok.
W ogóle ciotka ma nieustający problem z gotowaniem. Ciotka ma tego dość. Dość gotowania dla rodziny (całe szczęście, że dziecko je w szkole chociaż) i dla siebie. Planowania, zakupów, ciągłego wstawiania i wyjmowania ze zmywarki, marnowania w kuchni całych długich godzin życia. Najchętniej wykupiłaby ciotka pakiety diet pudełkowych dla całej rodziny. Gdyby nie cena.
Dziś zapowiada się całkiem dobry dzień, niech tego nie schrzani ;)
Waga pokazała zdecydowane 96 z wahnięciami w lewo, co oznacza, że spada. Spacer był. Na śniadanie jajecznica z cukinią i 2 minikromki z szynką. Normalnie byłyby 2 kanapki, ale chleb kupiony wczoraj po południu po kolacji chłopa i jego kanapkach do pracy i śniadaniu dziecka i jego kanapkach do pracy skurczył się do 2 maleńkich kromek przy piętce, która jest niejadalna przecież. Do tego szklanka wody, poranna porcja magnezu, kawa i można żyć.
Wczorajsza kolacja - dla nich penne bolognese - makaron pełnoziarnisty, a co, dla mnie odłożony kawałek mięsa przed zmieleniem (udziec z indyka) duszony z fasolką szparagową i warzywami z mieszanki chińskiej. Samo się robi, tylko trzeba mieć garnek z grubym dnem. W ogóle garnek i patelnia ceramiczna z grubym dnem to podstawa obecnego mojego gotowania. Nie przypalają się rzeczy, ładnie za to wytapiają i gotują we własnym sosie. No i garnek do gotowania na parze! Ale nie urządzenie, tylko garnek. Parowar elektryczny miałam, oddałam - był kompletnie niepraktyczny, durną szparagową gotował godzinę (na parze na gazie może z 10 minut?), zajmował pół blatu i żarł prąd jak opętany. Jedno, do czego się nadawał doskonale i do czego faktycznie go używaliśmy, to sterylizacja butelek młodego, dopóki nie zaczęliśmy ich normalnie prać w zmywarce.
Dobra, wystarczy tych wspomnień kombatanckich, robota czeka. Miłego dnia!
To dwa lata temu było, nie rok? O rany. No oczywiście ciotka padła. Przytyła prawie wszystko to co straciła. W depresję znowu wpadła. A wszystko przez to że głupie hormony głodu zaatakowały i ciotka cierpiała.
W tym roku znowu podjęła ciotka próbę. Już poszło 7 w dół. Ciotka dużo kardio uprawia, pilnuje kalorii, pije wodę i czyta o tym, co zrobić żeby dociągnąć do celu i utrzymać.
To dwa lata temu było, nie rok? O rany. No oczywiście ciotka padła. Przytyła prawie wszystko to co straciła. W depresję znowu wpadła. A wszystko przez to że głupie hormony głodu zaatakowały i ciotka cierpiała.
W tym roku znowu podjęła ciotka próbę. Już poszło 7 w dół. Ciotka dużo kardio uprawia, pilnuje kalorii, pije wodę i czyta o tym, co zrobić żeby dociągnąć do celu i utrzymać.
Hej. Czytam twój wątek z zainteresowaniem. Od jutra zaczynam dietę. Mało słodyczy i mało węgli. Patrzę na indeks glikiemiczny.