-
No wiesz, Yastko, tylko 1/3 drogi? :shock: To przecież olbrzymi szmat drogi, który jest za Tobą.
U mnie z wagą to jest tak, ze 2 tygodnie ładnie spada, a potem przez 2 tygodnie stoi lub spada bardzo mało. Może u Ciebie to też coś podobnego? Jestem pewna, że wkrótce ruszy :)
Usciski :)
-
dzięki za wsparcie - wiem że mam już tyle za sobą i nie odpuszcze już na krok. Będę dalej dietkować...
ale dziś dół jest u mnie jeszcze większy...zdechł mój kochany piesek, wilczur. Lider. Okazało się że chorował od roku ale wogóle nie dawał po sobie znać...zasłabł w niedzielę, przeszedł operację ale już z niej się nie obudził....ryczę dziś cały dzień jak głupia...
[/img]
-
-
Jak tam Yastko, troszkę lepiej
-
Dzięki dziewczyny za to że wpadłyście do mnie...
dołek już powoli się zapełnia ... nadal smucę się stratą mojego psa, no ale co poradzę, nic się już nie zmieni..tak to z psami jest, żyją krócej niż my i jak się człowiek tak bardzo zżyje ze zwierzakiem to ciężko mu potem przeboleć stratę...
dobija mnie ogólnie pogoda i ten permanentny brak światła. byle do wiosny, powtarzam sobie, byle do wiosny!
Pocieszająco wypadła dla mnie wczorajsza wizyta u dietetyczki. Oficjalnie już mogę powitać 9 z przodu. Coś czuję też że waga byłaby mniejsza gydby nie to że ważyłam się wieczorem i tuż przed okresem, który dopadl mnie dziś rano...no ale to nic. I tak cieszę się że coś się lekko ruszyło po tym chwilowym przestoju. Cieszę się na weekend. Na pewno odpocznę i pobawię się przynajmniej w sobotę w gronie znajomych osób. Może też lamka wina wprawi mnie w lepsze samopoczucie...albo i dwie ;)
ech...marudzę, wiem, taki czas....
-
-
Witam w ten zimowy, szary poranek... za oknem śnieg pada a ja w pracy dziś sama, bo koleżanka chora...
nagrzeszyłam ostatnio dietkowo że hej...
w piątek piłam wódeczkę z koleżanką...
w sobotę trochę wina i...whisky...niedzielę całą przechorowałam bo miałam mega kaca. Człowiek całe zycie się uczy że nie wolno mieszać alkoholu ale w przypływie fantastycznych rozmów, emocji i uniesień, zapomina o tym co zakazane! Poranek niedzielny przebolałam, ale popołudniu włączył się we mnie odkurzacz straszny. Zjadłam chyba z kilogram mandarynek, paczkę laskowych orzechów, makaron z kurczakiem i michę pomidorówki i pestki z dyni...jezzaaa....mój żołądek ledwo to przetrzymał. Na szczęscie nie rzucilam się na słodkie, ale miałam straszną ochotę. Polizałam jedynie łyżeczkę zanurzoną w miodzie i się opanowałam. To było straaaszne! Nie chcę tak więcej. Na szczęście dziś rano moja waga wskazała o dziwo kilogram mniej. Dziękuję ci moja przemiano że wybaczyłaś mi grzeszki i przepuściłaś wszystko przeze mnie bez większego uszczerbku na moich osiągnięciach :)
zła ze mnie dziewczyna, oj zła :) chociacż niektórym wydawać by się mogło że jest inaczej.... :twisted: :twisted:
-
Yastko, dopiero teraz dotarłam do Twojego wątku i przeczytałam o Twoim piesiu. Strasznie mi przykro :( Miałam psa przez 16 lat i nigdy nie zapomnę, jak czułam się, gdy musiałam się z nim pożegnać. Mocno Cie ściskam.
A dwucyfróweczki gratuluję, choć wcale a wcale mnie ona nie zaskakuje, bo idzie Ci tak super, że trudno byłoby spodziewać się innych rezultatów. Nawet potknięcia dietowe potrafisz przemienić w cenne lekcje i wyciągać z nich pomocne wnioski :)
Kiedy masz kolejną wizytę u dietetyczki? I co powiedziała tym razem, była zadowolona z Twoich postępów?
Uściski :)
-
Witam
Dzięki Triss za słowa otuchy. Naprawdę ciężko przeżyłam odejście mojego psiaka i ciągle jak o nim myślę to mi smutno. Akurat na dni mojego dołka przypadła ostatnia wizyta u dietetyczki, która nawet zaczęła podejrzewać że ja się wcale nie cieszę z utraty kilogramów tylko martwię się ich utratą ... ale kiepski miałam wtedy tydzień i w dodatku przed okresem więc mój nastrój miał tak jakby podwójne dno...
kolejną wizytę mam 31 stycznia. Pani dietetyk jest ze mnie bardzo zadowolona. Ona początkowo zakładała że ja te swoje 15 kilo zrzucę mniej więcej przez pół roku, a tymczasem ja jej plan wykonałam w 3 miesiące :) zmniejszył mi się poziom tłuszczu ale ciągle jest go duużo z 49% zeszło mi 10 % więc jest teraz 39%. Ale też i do zrzucenia mam jeszcze sporo. Ale to nic, muszę być cierpliwa. Właściwie dietkowanie już naturalnie weszło mi w krew i nie ma problemu że czegoś mi nie wolno..po cichu zakładam sobie, że jak już będę utrzymywać tylko wagę to od czasu do czasu będę mogła pozwolić sobie na jakiś przysmaczek, więc jest na co czekać i lepiej mówić sobie, że nic nie jest zakazane, tylko po prostu na dzień dzisiejszy pewne przysmaki mi nie dobrze poslużą więc odkładam je na później, później... Mam oczywiście nadzieję,że do złuch nawyków już nie powrócę nigdy: braku śniadania, zagryzania głodu słodyczami, pożerania fast foodów nawet w największym przypływie głodu. Szkoda mi życia i zdrowia i moich nowych rozmiarów :)
powinnam nieco zwiększyć aktywność fizyczną. Ciągle chodzę na TBC 3 razy w tygodniu i raz w tygodniu gramy po pracy w siatkówkę, ale coś czuję że gdybym jeszcze więcej robiła, chudłabym szybciej. Ale niestety zima nie nastraja zbyt energetycznie i czuję się mocno zdominowana przez ciągłe niewyspanie, brak światła, krótkie dni...i po prostu nie chce mi sie... a dywanowce to już tak odległa sprawa....ech, muszę się pozbierać żeby coś więcej dla siebie zrobić...żeby chociaż te dywanowce...no nic, nie ma co narzekać,
Jest dobrze i będzie lepiej!
-
Yastko masz całkiem dobre tempo, gratuluję