Shin, kurde, sama nie wiem... Jestem trochę psowata w stosunku do najbliższych. I wcale nie uważam tego za słabość. Już nie. Wiesz dlaczego? Bo już nauczyłam się rozpoznawać kto jest ze stada a kto nie. I troska o watahę jest moją siłą. A reszta się nie bardzo liczy. Mogę być nawet jeżem. Mam to gdzieśNa pewno nie jestem osłem. Już nie.
---------------------------------
Wczoraj postanowiłam. Do wyjazdu mam 8 tygodni. Cudu nie bedzie, ale nie podam się bez walki.
I mam propozycję. Frey pewnie jest zbyt zajeta, ale może się mylę? Bo ja bym chciała nas zmotywować do pilnowania michy jak dawniej. Shin, chcesz? Chciej! Walcz z arbuzem.
To ja zaczynam.
Micha z dziś:
- musli lidlowe (powywalałam rodzynki bo teraz świeżych-owoców-czas!) z mlekiem sojowym i owocami (po kawałku melona i brzoskiwni, borówki, maliny), kawa z mlekiem
- koktajl z truskawek na mleku sojowym z łyżką jogurtu naturalnego i ciutką ksylitolu
- makaron razowy z zielonymi szparagami i cukinią na łyżeczce oleju spod pomidorów suszonych
- bułka razowa z pastą z czerownej fasoli i słonecznika, pomidor i sałata, micha truskawek
BIEGANKO
- więcej truskawek
Zasada druga - nie ważymy się! Wywalamy szklaną jedzę i nie ważymy się przez te 8 tygodni! Zero ważenia. Ok? Bo nie chemy chuść dla cyferek na wadze tylko dla nowej sukienki albo dla kostiumu plażowego, albo dla lżejszego biegania, albo dla czegokolwiek co nas uszczęśliwi. Nie dla cyferek. A cyferki nas stresują.
To ma być po prostu dobre 8 tygodni. I już. Bez celu wagowego. A potem w górach zrobimy sobie wiedźmową ucztę. My, Jusi i Dziewczyna.
To jak?
Zakładki