Ale mnie wczoraj burza zrobiła w konia!
Jak wychodziłam na bieganie to słonko świeciła aż miło. Na trzecim kilometrze zaczęło padać. Zrobiło się ciemno i lunęło. Oberwanie chmury normalnie. Na szczęście byłam na stadionie to się schowałam w budce. Siedziałam jak matołek 20 minut i patrzyłam jak pieruny uderzają w płytę boiska. Cudny widok ale trochę straszny. W końcu przestało padać. Tylko odrobinkę mżyło. Ale bieżnia zalana to zabrałam doopę ze stadionu na ulicę. Jak tylko wybiegłam za bramkę znowu zaczęło padać. Stwierdziłam, że pierdzielę! Mam 1,5 km do domu to lecę. Padało coraz mocniej to ja coraz mocniej biegłam. Zmokłam jak szczur. 100 metrów od domu przestało padać i wyszło słonko! Ale byłam tak przemoczona, że poszłam do domu. Mówiłam, że jestem Panna Katastrofa? Raz na tydzień idę pobiegać i mam!

Micha z wczoraj:
- płatki z owocami, kawa
- serek wiejski, brzoskwinia
- makaron z pomidorami i rukolą i mozarellą
- bieg
- 2 kromki żytniego z żółtym serem i pomdorem