Dawno sobie z Wami nie rozmawiałam, to już następna jesień, a dopiero była ta poprzednia... kiedyś uwielbiałam jesień, nie wiem dlaczego, a może wiem, może dlatego, że ona taka kolorowa.... szeleszcząca, pachnąca dobrym domem, zapachem suszonych grzybów, które zbierali rodzice... miałam wtedy czas przystanąć, zobaczyć to, poczuć, docenić albo nie , a teraz - ciągle w biegu, i w moim domu nie ma zapachu grzybów, moje dziecko czeka na mnie do nocy, albo i nie, bo nie daje rady i zasypia, obiad ma od święta, jak mam czas go zrobić ( głównie w niedzielę jeśli już). Marnie to wszystko wygląda, pracuję, bo mam rodzinkę, więc mam dla kogo, lubię swoją pracę, bo jest ciekawa, tylko tak strasznie tęsknię za domem każdego dnia.....
Wczoraj o 22.30 byłam jeszcze w pracy, niby obiad jadłam o 12.30, koleżanka siedziała ze mną, aż wreszcie przyniosła z kuchni talerzyk małych ptysiów i..... wiecie co się stało, prawda?