Kochane laseczki!
Witajcie po wielkiej majówce! Ja przeżyłam komunię w rodzince, byłam w moich pięknych spodenkach, wyglądałam szczupło, tak orzekli wszyscy. Jadłam rosołek (pół porcji), pieczony schabik - bez sosu, udko z surówkami (wzięłam sobie bez majonezu, co wszyscy musieli skomentować, ale miałam wrazenie że trochę z zazdrości hihi), kawkę bez ciasta, zero tortu komunijnego. Owoce (winogron, pomarańcze, mandarynki) też podjadałam. U teściowej na obiad nie jadłam mocno przysmażonej wieprzowiny (swąd spalenizny ) co się nazywało gulaszem, tylko wzięłam sobie kawalek gotowanej wołowinki z rosołu. Haha. A innym razem podziękowałam za pomidorową i zjadłam tylko rybkę (smażoną niestety), bez ziemniaków, ale za to morze kapustki kiszonej z odrobiną oleju. Po komunii jednak coś we mnie pękło i pozwoliłam sobie na kilka kawałków ciasta. To była moja porażka, ale już to przetrawiłam (w żołądku i w mózgu) i jakoś przeszlam nad tym do porządku dziennego. Teraz znowu ładnie dietkuję. Wczoraj zakończyłam jedzenie na godz. 18-tej. Potem były tylko herbatki zielone i czerwone. I tak jesteśmy tylko ludźmi, czasem się zdarzy coś podjeść, byleby to nie było zbyt często, no nie?
Buziaki dla Was kochane bo bez Was nic bym nie osiągnęła.