Cytat:
KONIEC GŁODZENIA
Uwaga, odchudzający się. Do historii przechodzą diety niskokaloryczne. Ich niedoskonałość wyjaśnia tzw. teoria indeksów glikemicznych.
Ile wysiłku kosztuje odchudzanie wie każdy, kto próbował zrzucić choć parę kilogramów. Obowiązuje prosta reguła: im mniej jedzenia, tym lepsze efekty. Dietetycy dołączyli do niej zasadę kaloryczności, według której każdy produkt spożywczy dostarcza pewną ilość energii mierzonej w kaloriach. Jej nadmiar zostaje zmagazynowany przez organizm w postaci znienawidzonego tłuszczyku. Powstały tabele kalorii, a w oparciu o nie rozmaite diety, których efekt jest wypadkową ilości i wartości energetycznej spożywanych produktów. Suma kalorii dostarczonych w ciągu dnia nie powinna przekroczyć narzuconego sobie maksimum.
Zastępstwem kalorycznych ograniczeń jest wysiłek fizyczny. Hamburger z frytkami pochłonięte w chwili słabości można "spalić" przez godzinę na basenie. Zamiast odmawiać sobie słodyczy, wystarczy zapisać się na aerobik. Cała idea odchudzania opiera się na utrzymaniu prawidłowego dziennego bilansu energetycznego, co przy odrobinie silnej woli powinno gwarantować sukces.
Ale nie gwarantuje. Pisma kobiece, portale internetowe i nasze zwykłe towarzyskie pogawędki pełne są skarg i narzekania typu: "Próbowałam już wszystkiego i nic". Powstają kolejne diety-cud, które biją rekordy popularności, dopóki nie okaże się, że mimo ich stosowania schudnięcie graniczy z cudem.
Co najdziwniejsze, efektów nie gwarantuje nawet żelazna dyscyplina w przestrzeganiu dietetycznych rygorów.
Monika, 23-letnia studentka, od czterech miesięcy ogranicza się do 800 kalorii dziennie. Na śniadanie je kromkę razowego chleba z wędliną, do tego herbata bez cukru. Na obiad gotowana marchewka i brokuły, do tego gotowane mięso. Czasami ryż na słodko. Kolacja składa się z banana i soku owocowego. - Odżywiam się jak niemowlę i przez cztery miesiące schudłam tylko trzy kilo. Czasami myślę, żeby dać sobie spokój i wreszcie porządnie się najeść - mówi.
30-letni Mariusz na odchudzanie poświęca większość swojego wolnego czasu. - Jem jak ptaszek, aż koledzy się ze mnie śmieją. Po powrocie z pracy przyrządzam sobie rozmaite sałatki dietetyczne, potem idę na siłownię albo biegam. Nie daje to wielkich efektów, nie wiem dlaczego. Ostatnio nawet kilogram utyłem - żali się.
Takie przypadki nie należą do rzadkości. Medycyna dość oględnie tłumaczyła je uwarunkowaniami genetycznymi albo zaburzeniami hormonalnymi.
Trzy lata temu amerykańscy i francuscy naukowcy trafili na trop, który doprowadził ich do przyczyny niepowodzeń w odchudzaniu. Jest nim insulina - hormon trzustki odpowiedzialny za magazynowanie substancji zapasowych. Im więcej insuliny wydzieli trzustka, tym więcej substancji odżywczych wchłaniają komórki organizmu. Ich nadmiar zostaje zmagazynowany między innymi w postaci tkanki tłuszczowej. Naukowcy dowiedli, że ilość wydzielonej insuliny zależy przede wszystkim od rodzaju spożywanego pokarmu, w małym stopniu od jego ilości i kaloryczności. Różne produkty spożywcze w różnym stopniu pobudzają trzustkę do produkcji insuliny. Miarą stopnia tego pobudzenia jest indeks glikemiczny. Im większy indeks produktu, tym większa jego zdolność do pobudzania trzustki.
To tłumaczy niedoskonałość diet opartych o zmniejszanie liczby kalorii. Można jeść mało, spożywać posiłki ubogoenergetyczne - i dalej tyć. Efektywność diety i tak zależy od tego, z jakich produktów będzie składać się ten minimalistyczny jadłospis. Kluczem do sukcesu jest spożywanie tego, co w małym stopniu pobudza trzustkę do produkcji insuliny. Można wówczas nie zważać na obfitość posiłków, a tabele kalorii schować na pamiątkę.
Gazeta Wyborcza