Pris to sie nie waz :):)
fajnie z dzinsami :)
Wersja do druku
Pris to sie nie waz :):)
fajnie z dzinsami :)
eeh uwielbiam wszystko co toffi...
a co do spodni to niedługo wejdziesz w nie bez męczarni :) sama tak miałam... a teraz w kolejce na zmieszczenie się czekają prześliczne sztruksy rozmiar 38 :)
Xixa wiem że wyluzować trzeba, to podstawa, ja luzuję, tylko mam ciągle durne parcie: POWINNAM chudnąć. STALE. A jak coś stoi to źle jest. Za tydzień będą dwa miesiące jak dietuję, a dietuję naprawdę... sumiennie. Mówię to chyba po raz pierwszy w życiu szczerze, bo nie grzeszę ;)
Chciałabym zobaczyć jutro 72 na wadze... :roll: Tzn jak tak nie będzie to się nie załamię i nie zacznę jeść 8000kcal dziennie, ale morale letko upadnie.
No nic.
Julcyk gdzie w Krakowie te gorsety?
A ja sie ważę codziennie i morale mam niskie, generalnie to myślę o sobie źle, bo ostatnio non-stop grzeszę. Ważę się, żeby kontrolować sprawę. Jeśli zobaczę przyrost wagi, to (mam nadzieję) przeżyję szok, dostanę kopa i się opamiętam. Ale Pris, jeśli jesz jak trzeba, ruszasz się (? do you?), to odłóż ważenie np na połowę miesiąca, spróbuj zapomnieć - w końcu masz kontrolę nad swoim odżywianiem. Kto wie, może staniesz na wadze 15stego i ups, ważę 71kg. Fajnie by było, nie?
na Basztowej. miedzy Długą a Placem Matejki. jak sie idzie od placu po prawej stronie to przed przystankiem tramwajowym takie okienko nisko przy ziemi, w suterenie... [nie wiedzialam, ze w krk mamy sutereny...]
I co tam słychać?
Na wadze - jak przewidywałam - jakieś marne 72-z-hakiem. No cóż. Psychika jak widać chudnie mi szybciej niż ciało ;) Ale powiedzmy, że mnie to nie zdenerwowało. Powiedzmy.
Moje dzisiejszy obiad to idealny przykład jak jedząc pseudo-dietowo wcina się mnóstwo kalorii. No, ale było to z premedytacją, więc wliczam to w dzienni limit.
śniadanie: 2 kromki pumpernikla z szynką i warzywami, herbata z cukrem (350kcal)
II śniadanie: kawa z mlekiem i cukrem (80kcal)
obiad: sałatka z wędzonym indykiem (z dressingiem) + 2 drożdżowe paluchy z ciasta do pizzy (~500-600kcal).
Czyli jak dotąd mam "na oko" 900-1000kcal, a zjadłam ledwo co. Świetnie, nie? ;) Głupek ze mnie z tymi drożdżowymi paluchami, no ale niech tam. Do tego dziś dorzucę jogurt activia i 2 kiwi i będzie w sumie 1100-1200kcal.
Felicja ważenie się często źle wpływa na morale zdecydowanie ;) Bo waga sobie figle lubi płatać, albo stanie sobie, albo spuszcza marne gramy, z łaski tak. To wnerwia. Ważenie to forma uzależnienia i samoudręki :roll: U mnie przynajmniej.
Co do mojego ruchu to mam rower co 2-3 dni i nie mam czasu na więcej. Sorry Winetou, nie jestem sportowe zwierzę i nigdy nie będę ;) Mogę tylko podziwiać innych, ale ja nie mam zamiaru się zmuszać do codziennych siódmych potów. I nie piszcie, że powinnam, bo po prostu nie lubię i nie będę. Koniec i kropka. Będę por i flaczek, ale dla mnie rower 3x w tyg styka 8)
i tak zjadłaś dzisiaj o wiele lepiej niż ja :lol: bo ja do godziny 15 jechałam wyłącznie na mleku czekoladowym i wodzie mineralnej (a potem się dziwiłam że mi się słabo zrobiło :? ). A co do ważenia to najważniejsze to nie dać się zwariować chociaż wiem że to trudne. Najlepiej w ogóle nie przejmować się cyferkami na skali, ale to chyba za trudne...
Pris, ale ja cię totalnie rozumiem. Ja to dopiero kaciała jestem. Totalne przeciwieństwo sportwoman. Taka parodia. Ale moje kompleksy odn. cellulitu i sflaczenia sięgają zenitu, dlatego zmuszam się do ćwiczeń, co mnie przynajmniej psychicznie odciąża. Dywanowe wygibasy są ok. Ale do biegania na zewnątrz się nie zmuszę. Bola nie ma. I ciebie tez nie będę zmuszać. A rower to genialna sprawa. Żałuję, że nie mam w krk roweru i że nie mam gdzie trzymać, bo bym sobie kupiła składaka na kleparzu.
72, to tak jak ja 52. Teraz musimy pilnować, żebyśmy równocześnie i szybciutko (w granicach normy) przeskoczyły na X1. Trzymam za nas kciuki.
Linkinka ja STARAM się nie przejmować, bo bym zwariowała. W tym momencie dzielnie piję butlę nałęczowianki, mimo że zawsze wagowe przestoje wpływają na mnie demotywująco i prawie leciałam do sklepu po colę (Zero co prawda, ale jednak kwas fosforowy z bąbelkami nie jest hiper-zdrowy ;) ).
Ale też znam na tyle swoje ciało, że nie zdziwiłabym się jakby w sobotę było nawet i 71. Także trzeba stoicko i pokornie podchodzić do cyferek, bo myśleniem magicznym się ich nie popędzi.
Felicja z tym rowerem na Kleparzu to bym tak nie twierdziła lekko, odpukaj ;) Rok temu niemal życiem przypłaciłam taki zakup, tzn kupiłam prześliczną, białą damkę, holenderkę. Cudo na dwóch kółkach. Latek sobie liczyła niemało, ale co tam. Okazja! Pojeździłam trochę i o mało się nie zabiłam, dobrze że wjechałam tylko pełną parą w bandę robotników z drabinami, a nie np. w tira. Okazało się że kierownica była dla wyglądu umieszczona w owym rowerze, bo po prostu wypadała sobie i nie było opcji jej przykręcić. Hamulce przestały działać ot tak. Także przez miesiąc miałam uroczo pół twarzy zdarte do żywego mięsa i podejrzenie wstrząsu mózgu, którego nie było dzięki Bogu.
Dlatego na używane rowery z niepewnego źródła patrzeć nie chcę, dlatego kupiłam nówkę na 2-letniej gwarancji i nie w hipermarkecie tylko w normalnym sklepie rowerowym za kwotę pewną. I tak mam uraz i cała podskakuję i hamuję jak mam wjechać na ulicę czy między ludzi, żeby mi ktoś nie wyskoczył pod koła, mimo że hamulce mam teraz aż za ostre ;)
Co do równoczesnego osiągania x1... nie pisz tak, bo jak osiągniesz 51 a ja nie, to ucieknę ;) Znam siebie na tyle. Zawody i mobilizacja tego typu w odchudzaniu nie pomaga, niestety, bo nie grzeszę i jem dobrze, ale niczego w tym momencie nie jestem pewna. Jakby mi ktoś powiedział że za tydzień będę ważyć 75 to bym uwierzyła. Bo: hormony, problemy z zaparciami, itd. Wszystko jest możliwe :cry:
Do siebie samej: trzeba się nauczyć pokory wobec swojego ciała i już. Tyłam sumiennie od kilku miesięcy to i te kilka miesięcy mogę chudnąć :roll: choć wcale mi to nie w smak. Przyjmijmy to za rodzaj pokuty za durne jedzenie przez ostatnią zimę. Najdurniejsze jakie może być.