Dobra, impas przełamany. Dopieściłam się smakowo, ale ZDROWO.
200g warzywek z patelni z łyżką oliwy, na pikantnie, z kupą ziół, do tego pomidor z rzodkiewą, czosnkiem i kefirkiem. Cudo. Kalorii tyle co nic, a jakie pyszne i jakieś letnie w smaku.
Zrobiłam wreszcie większe zakupy (bo ostatnio posucha w lodówce), zdobyłam ulubiony czarny chleb ze śwlikami, mnóstwo warzyw, jakoś mnie to podniosło też na duchu.
Mam 200kcal do "odbębnienia" do końca dnia, ale jakoś nie mam ochoty.

Wnioski z kiepskiego weekendu i pierwszego dziś lepszego dnia: obiad najlepiej zmieścić w 400kcal, a nawet i 350. Jakaś wegańska zupka i sałatka do tego doskonale się nadają. A wtedy można sobie zjeść wczesną kolację, też całkiem pożywną...

Czuję, że wróciłam na dietowy ring