... czyli wracam.

A wszystko przez poranne sobotnie zakupy.
Między półkami spotkałam koleżankę. Rok starsza, 2 tygodnie po porodzie. Wyglądała olśniewająco: szczupła, zadbana, uczesana, umalowana i porządnie ubrana.

A ja przy niej jak kocmołuch. Tłuste, nieuczesane włosy, pryszcze, brak makijażu, byle jakie ubrania, jakieś 10 kg za dużo, no i ten wylewający się brzuch. Obraz nędzy i rozpaczy.

Doszłam do wniosku, że zaniedbana jestem strasznie. Jak stare nieposprzątanie mieszkanie, pełne gratów.
Czas się zatem odgruzować. Pomału i systematycznie.

Koniec z odpuszczaniem sobie, bo dziś wtorek, bo wakacje, bo wyjazd, bo obiad u teściów, bo czekam na to o czym marzę, bo to o czym marzę nigdy się nie stanie Głupie wymówki już nie dla mnie.

Plan na razie wygląda tak, że wracam na MM, zaczynam ćwiczyć (jak na razie 2-3 razy w tygodniu), smaruję się antycellulitami i koniecznie codziennie robie coś dla siebie.

Wiem, że łatwo nie będzie bo nie pierwszy raz zaczynam. Mam nadzieję, że poranny kop był dość silny.