Jakoś tak przez ostatnie dni odchudzanie zeszło na dalszy plan. Pojadłam zupę trzy dni i koniec. Stoi w lodówce i dziś znów zaczynam. Po pierwsze to mój sprawszony sposób na odchudzanie, po drugie jak jej nie zjem to się zepsuje i będzie mi głupio przed mężem - on ją dla mnie ugotował a ja nie jem, po trzecie wakacje od diety znowu były, więc mój organizm najadł się tego, na co miał ochotę, bo nie odmawiałam sobie nawet słodyczy i kakaa i frytek.

Dziś (tak na wszelki wypadek) się nie ważyłam, bo trochę się obawiam wyniku.
Od dziś sumiennie zupka - no i dziś dzień owocowy. Mam zrobioną papkę z truskawek i mleka 0% - mniem, mniam, mniam.


W "Newsweek" - u jest artykuł na temat jedzenia jako choroby naszego wieku. Coś w tym musi być. Ciągle słychać o anoreksji, a na drugim biegunie o otyłości. Ale tak to już jest skoro jemy tak przetworzone pożywienie to nic dziwnego.

Jak pomyślę o tym ile hormonów odkłada się w niewinnych skrzydełkach (tak pysznych np. z grilla) to aż mnie cofa. Pewnie gdybym miała świadomość tego jak są wytwarzane inne produkty, które codziennie znajdują się na naszym stole, to też pewnie poradziłabym sobie z tym, aby ich nie tknąć.