No, no kobietki..w końcu mam z wolną chwilkę....

Powiem tak : podłamałam się...
Zdałam sobie sprawę z tego jak bardzo , ach jak bardzo, jestem uzależniona od jedzenia!!!!

To jakiś koszmar. Dopiero gdy człlowiek stara się sobie ograniczyć daną urzywke, zdaje sobie sprawę jak bardzo jest od niej uzależniony.

Powinno być jakieś okreslenie jak dla alkoholików, czy narkomanów, lekomanów... takie samo dla ludzi uzaleznionych od jedzenia.

Jedzenie pocieszycielem, zawsze na wyciągnięcie ręki, zawsze gdy mam zły chumor...

Przetrwałam ten tydzień na jakiś 1500 kcal dziennie. Nie jadłam słodyczy...czekałam aż mi się żołądek skurczy i psychika przestanie krzyczeć we mnie :"jedz, JeDz, JEDZZZZ...!!!!"

No ale chyba trzeba juz na poważnie.Matwie się czy mi starczy siły i ochoty, czy znowu nie pójdę n łatwiznę.

Chciałabym na sylwestra ważyć z 80 kg.

A następne wakacje to już laska 68 kilo i tyle. Realne no nie? Tylko nie moge tego odkładać w czasie.Trzeba zacząć tu i teraz.

Martwie się czy ścisk w żołądku nie będzie mi przeszkadzał w nauce. I nie wiem jak ja wytrzymam na uczelni .... musze chyba zabierać ze sobą pełno jabłek itp.... ma ktoś jakiś pomysł jak przetrwać na uczelni od 8 do 18 i nie kupować w bufecie zapiekanek, batoników etc? co jesć????