Dzisiaj wróciłam na weekend do domu. To ogromny sprawdzian, bo jak mieszkam sama we Wrocławiu to nie mam w domu ani masła ani białego pieczywa, lodówka to pusta w zasadzie same jogurty i warzywa.
A w domu jak to w domu - lodówka pełna pysznych rzeczy, a to Mama jakieś ciasto upiecze, a tu Babcia obiad pyszny zrobi a Ty człowieku patrz jak inni pałaszują

Śniadanko
- dwa średnie banany

II śniadanie
- Kubuś z marakują

Obiad
- pół miseczki babcinej fasolki po bretońsku (tu już w domu) -- ale zjadłam bez chleba!

Kolacja (normalnie mi się nie zdarza takie coś jak kolacja)
- kubek kakako
- pół kromeczki chleba posmarowanej cienko masłem z plasterkiem żółtego sera

Tiaaa.. a siłownia dopiero w poniedziałek.. Trudno, wezmę jutro pchlarza na długi spacer I odkurzę mieszkanie - Mama się ucieszy.
Myślałam o tym, żeby pójść na imprezkę. Ale znowu jak tu nie napić się piwa?! Mam dylemat, ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie nie chodzić do knajpy na piwko ze znajomymi. Przecię znie mogę z siebie zrobić społecznego odludka, tylko dla tego, że jestem na diecie! Ani siedzieć godziny przy soku pomidorowym...

Jak sobie z tym radzicie? W ogóle zero alkoholu? Yhhh