Uffff... w końcu się znalazłam na końcu trzeciej strony...
Weekend prawie minął... trzy dni w pięknym 3mieście... czterogodzinne spacerki dwa razy dziennie... i mimo mnóstwa słodyczy, innych zakazanych pyszności i drugiego dnia @ waga... stoi
Dzisiaj rano pokazała tyle samo co w dniu wyjazdu...
Mogłam co nieco dać jej w kość ale nie żałuję żadnego kęska który wzięłam do ust...
Odpoczęłam (przeziębiłam się bo wczoraj na deptaku strasznie wiało) i po wygadaniu się w czarownicowych klimatach... odkryłam część siebie, którą zagubiłam... pod obowiązkami.
Odkryłam że umiem się jeszcze śmiać i traktować każdy dzień jak błogosławieństwo..
Od dzisiaj powrót na drogę cnoty - 1200 - bo jednak 1000 to nie dla mnie... i bierzemy się za zrzucanie zbędnych kilogramów...