No humor to mi dopisuje od paru tygodni Oczywiście moje ukochane huśtawki nastrojów mnie dalej nie opuszczają, wrosły na amen, ale nie trzymają za długo i walczę z nimi.
Na siłowni byłam dwa razy, zgodnie z planem, wypiłam morze wody. Co prawda zjadłam dziś nie tak, jak powinnam, ale olać, jutro też dwarazy siłownia/aerobik. Nie ma co się przejmować. Odkryłam własne tempo. Może i wolne, ale nie żałuję i nie cierpię z powodu diety. Waże że idę w dobrym kierunku i wiem, że tam dojdę. Oczywiście wolałabym iść bez wpadek, ale wcześniej po każdej się załamywałam, a teraz nie, więc liczę to in plus.

Z nowości: na siłowni wlazłam najpierw na bieżnię. 2 minuty marszu, potem 2 minuty biegu. Ale po tych dwóch minutach biegłam jeszcze dwie i nie czułam zmęczenia ani zadyszki i w końcu biegłam przez 8 minut. Dla mnie to istny cud. Kiedyś tego nie znosiłam, męczyłam się od razu, a bieg na 600 m w szkole to była przeprawa z piekła rodem. A teraz proszę, jaki ze mnie maratończyk

Idę spać. Pozdrawiam, jutro powpadam do was :*