Wątek zaniedbałam dawno, dawno temu. W między czasie podjęłam walkę z nadprogramowymi kilogramami w kwietniu 2007, z zadowalającymi efektami - niestety po lipcowym urlopie wróciłam do starych nawyków, a ćwiczenia ze względu na brak pilatesu w klubie fitness zarzuciłam czego do dziś bardzo żałuję. Pocieszające jest to, że nie przekroczyłam jakiejś tam magicznej wagi i w dalszym ciągu mieszczę się we wszystkie swoje ubrania... ale marna to pociecha, gdy pomyślę, że kiedyś ważyłam 60 km, a i tak wydawało mi się, że jestem gruba...

Tym razem się nie poddam. Wczoraj kolejny raz usłyszałam "niewinny" żarcik, który spowodował, że przepłakałam cały wieczór, a noc miałam z głowy. Dziś wyglądam jakbym nie spała tydzień... kto raz zetknął się z bulimią, nigdy się od niej nie uwolni i choć wielokrotnie mówiłam, że to mnie już nie dotyczy, że mam ten etap za sobą, mam świadomość tego, że to się będzie za mną ciągnęło już zawsze...

Muszę się najpierw rozruszać, a od marca wracam na pilates. Może w końcu zacznę pływać. Słodyczom i KFC`owskim twisterom mówię zdecydowanie nie.

Przechodzimy na 1000 (może 1200) kalorii, ale najpierw oczyszczanie organizmu - zalega w nim sporo toksyn...