Witam ciepło.
Gdy byłam w liceum marzyłam o tym, żeby wskazówka mojej wagi łazienkowej nie przekroczyła 60 kg. Kiedy pokazywała 61 kg byłam wściekła i robiłam wszystko by pozbyć się nadprogramowego kilograma. Jakoś się udawało. Ale z tą wagą bywało różnie. Raz było lepiej, raz gorzej, ale cały czas w normie. Moja mama, choć jest wspaniałą osobą, na każdym kroku przypomina mi, że mam gruby tyłek, wielkie uda itd... tak było odkąd pamiętam. Nieważne ile ważyłam - zawsze byłam za gruba. Później związałam się z facetem, który na każdym kroku wypominał mi moją wagę. I takim sposobem wpędziłam się w chorobę. Facet odszedł, choroba została. A ja po prostu bardzo chciałam schudnąć.
Od pięciu lat cierpię na bulimię. Z porady psychologa korzystałam kilka razy w życiu. Później nie miałam z kim o tym rozmawiać, więc od czterech lat walczę sama. Z różnym skutkiem. O mojej chorobie do dzisiaj nie wie nikt z rodziny. Wtajemniczyłam w ten okropny świat wyłącznie mojego mężczyznę, który kocha mnie mimo wszystko i jako jedyny dodaje mi otuchy.
Od maja 2004 do października 2004 stosowałam dietę. Ważyłam wówczas 75 kg. Nie jadłam słodyczy, chleba oraz ziemniaków. Całkowicie zrezygnowałam z alkoholu. W serwisie dieta.pl - notowałam pochłonięte kalorie i ilość spalonych kalorii w ciągu dnia. Notowałam spadek wagi i byłam dumna ze swoich osiągnięć. Wątki wielu z Was dodawały mi sił i motywowały do działania. Udało mi się wówczas stracić 10 kg. A kiedy wydawało mi się, że już zawsze tak będzie - nastąpił nawrót choroby.
Jadłam i zwracałam. Jadłam i zwracałam. Pochłaniałam wszystko co miałam pod ręką i nie potrafiłam nad sobą zapanować. To był koszmar. Poczucie winy przy zjadaniu kolejnej czekolady urastało do rangi katastrofy. Nie dawałam sobie z tym rady. Sama nie byłam w stanie nic zdziałać.
W chwili obecnej ważę 80 kg i na myśl o tym, że kiedyś ważyłam 60 kg (i wciąż uważałam, że to za dużo), stukam się w głowę. Wiele bym dała by znowu móc tyle ważyć. I mam nadzieję, że uda mi się to osiągnąć.
Z Waszą pomocą będzie mi dużo łatwiej, mam nadzieję.
Mój największy problem polega na tym, że cały dzień mogłabym nie jeść nic, a głodna robię się późnym wieczorem i nocą. Lodówkę mijam za każdym razem gdy idę do łazienki. Potrafię jeść z nudów, głównie wtedy gdy jestem w domu sama (bo mężczyzna pływa). W te dni, kiedy jestem w pracy (pracuję w sklepie odzieżowym) jest dużo łatwiej bo zjadam tylko to, co sobie przygotowałam lub po prostu piję dużo wody. Dla samej siebie nie opłaca mi się gotować, dlatego często jem byle co i byle jak.
W tym tygodniu podjęłam ważną decyzję. Pożegnałam się ze słodyczami, chlebem i alkoholem (kolejny już raz). Codziennie rano wychodzę z moim psem na godzinny spacer po plaży - biegam sobie z sunią, wygłupiam się, a potem wracam do codziennych spraw. Dziś w trakcie spaceru sprawdziłam godziny, w których miejska pływalnia jest zarezerwowana, żebym mogła zaplanować sobie basen.
Chciałabym także pójść do klubu fitness, ale czuję lęk przed tym, że trafię tam na setki szuplaków, które uważają, że ciągle są za grube i tylko wpędzę się w jakąś depresję i poczucie winy. Nie potrafię się przełamać i pójść tam sama.
Nie wyobrażam sobie życia bez różnego rodzaju serków (topionych, twarożków typu Almette), jogurtów, warzyw, niektórych owoców i kawy z mlekiem. Cała reszta może nie istnieć.
Pomóżcie, doradźcie... proszę i z góry dziękuję :*
PS. Dodatkową motywacją jest dla mnie ślub planowany na koniec października 2006.
Zakładki