Wszędzie jej pełno. Dynamiczna, szalona – to najczęściej używane słowa do jej opisania. No i oczywiście: no… taka duża…

I wszystko było by fajnie i cieszyło – gdyby nie ten dodatek, często bardziej krępujący mówiącego niż ją samą. Ją czyli mnie

Myślę, że moja historia nie jest wyjątkowa, ale może mój sposób patrzenia na świat – spisany – pomoże innym i mnie samej. Nie lubię faktu bycia dużą. Ale lubię siebie i to właśnie dla siebie się obudziłam z marazmu i zaczęłam ciężką pracę.
Cel: uratowanie kręgosłupa poprzez zrzucenie kilogramów.

Całe życie sport był moją pasją. A nawet więcej – stylem życia. Zaczęłam trenować w wieku 4 lat. W wieku 9 wpadłam jak śliwka w kompot – zakochałam się w judo. I chyba ze wzajemnością skro przez następne prawie 16 lat byliśmy nierozłączni. Szkoła, życie prywatne, nawet miasto w którym mieszkałam – wszystko zostało temu podporządkowane. I to wcale nie było wyrzeczenie – tak jak patetycznie to brzmi – to był świadomy wybór drogi życia. Ale ta droga nie kończy się happy end’em. W najważniejszym dniu życia – na zawodach, które miały zadecydować o wejściu do kadry narodowej i rozpoczęciu przygotowań do startu na Olimpiadzie, sen się skończył. Głupia sprawa – po zawodach organizatorzy poprosili kilkoro zawodników o pokaz walk aby publiczność się nie nudziła w czasie sprawdzania wyników i wypisywania dyplomów. Ten występ skończył się dla mnie urazem kręgosłupa (pęknięcie 2 wyrostków, zmasakrowanie dysku w odcinku c4c5). Zaczęła się walka o możliwość chodzenia. W ramach leczenia podawano mi sterydy. Moja waga w błyskawicznym tempie wzrosła o 150%.

Od tego dnia minęło już parę lat. Chodzę i to całkiem nieżle, i co ważniejsze wreszcie sterydy zostały wypłukane z organizmu. Pozostały ich skutki uboczne: ogólnie hocki – klocki z jedzeniem no i nadwaga… otyłość olbrzymia. I bardzo słaby kręgosłup.

Pojawiła się kwadratura koła: aby odciążyć kręgosłup muszę schudnąć. Aby schudnąć muszę ćwiczyć. Aby ćwiczyć – muszę mieć zdrowy kręgosłup.

Nie chcę nawet na chwilkę wracać myślami, do tych wszystkich samodzielnych prób odchudzania. Każdy kto trafił na to forum doskonale je zna. W końcu uśmiechnęło się do mnie szczęście: w połowie lutego trafiłam do lekarza, [/b]który nie owija w bawełnę, wymaga, wspomaga i … goni do pracy

W lutym na liczniku było: 114 kg. Podczas ostatniej wizyty: 98kg. Waga docelowa: 70kg.

Więc jest postęp. Ale zaczęłam się czuć strasznie zmęczona i samotna. Dlatego pojawiam się na forum już w roli nie tylko czytelnika, ale osoby piszącej i proszącej o wsparcie na następne 28 kg. A także nim służącej. W końcu 16 kg to nie w kij dmuchał :P