Witam was wszystkie/stkich

strasznie długo zastanawiałam się czy zacząć taki temat.
Wydaje mi się, że on jest potrzebny - nie wiem czy jest wiele dziewczyn, które przez to przeszły, a może przechodzą - ale pomyślałam, że zacznę, bo może to komuś pomoże.

Wkurzył mnie ostatnio kolega, który powiedział coś o cywilizacji słabeuszy :"obżarstwo nazywa się bulimią a lenistwo depresją" -cytuję.

Odchudzałam się zawsze. Kiedy byłam mała byłam szczupła - potem zaczęłam brać lek przeciwalergiczny i przytyłam - ja uważałam że jak smok. Nigdy nie byłam bardzo gruba ale zawsze było 2, -5 kg nadwagi. Ja uważałam, że jestem najbrzydszą i najgrubszą dziewczyną świata, że nikt mnie nigdy nie pokocha. Nie zawsze tak myślałam ale często.

W szkole średniej zaczęłam sie opychać i wymiotować. Być może początek takich zachowań tlił się w tragedii, którą przeżyłam (zmarł mi ktoś bardzo bliski). Poczucie odrazy do samej siebie, pogardy i poniżenia było straszne. To był koszmar. Trwał trzy lata. Kiedy rzucałam się na jedzenie nie było we mnie siły, która mogłaby to zatrzymać. to tak jakby ktoś obcy siedział w mojej głowie. Nie usprawiedliwiam się tylko piszę jak było. Potem przerażenie, że przytyję, że jestem słaba i do niczego się nie nadaję. Potem wymioty - ulga, i straszna pogarda.

DZiewczyny. Piszę to z prośbą do Was. Jeżeli któraś przechodzi to co ja wtedy to niech napisze. Dla mnie pierwszym krokiem skończenia tego koszmarnego koła było przyznanie się najpierw przed samą sobą a później rozmowa z rodziną. Bardzo was proszę. Napiszcie. Mi się udało - teraz chudnę bez problemu - w domu może być czekolada, której nie tknę (bez bólu i zaciskania zębów). Ale to był długi proces pracy nad sobą. Bo wszystko tak na prawdę mamy w głowie. Nie w żołądku, nie w biodrach, nie na udach a w głowie.

Pozdrawiam