Dzień z życia dietetyka
Jak wygląda praca typowego dietetyka, który studiował dietetykę, aby w ogóle „coś” studiować? Otóż taka osoba albo nie pracuje w zawodzie, albo pracuje, wymyślając posiłki dla zabieganych biznesmenów składające się z pieczonej dziczyzny, ryżu dzikiego i surówki z najrzadszych odmian warzyw (bo tak się zgadza w tabelach). Na prośby klienta o zmianę jadłospisu na mniej skomplikowany nie reaguje, bo… sam nigdy nie był na „diecie”, nie wspominając o tym, że pewnie nie wie, jak ugotować makaron al dente. Potem czytam na pierwszych lepszych forach internetowych: „Zapłaciłam masę pieniążków za dietę nie dającą rezultatów”, „Miałam wrażenie, że jadłospis był skopiowany z jakiegoś czasopisma”, „Koszt mojej diety jest równoważny moim miesięcznym zarobkom – brutto!”. A taki dietetyk żyje sobie w swoim niedowartościowanym świecie, zrażając pacjentów do oddania się podczas leczenia żywieniowego w fachowe ręce.
Istnieje jeszcze drugi typ dietetyka. Dietetyk, który był otyłym dzieckiem, z którego się śmiało całe podwórko i szkoła. Dietetyk, którego nazywano: klocem, muminkiem, grubasem. Dietetyk, który ma za sobą masę diet odchudzających oraz zaburzeń żywienia. Na końcu dietetyk, który problemy związane z „reżimem dietetycznym” zna na własnej skórze. Czemu o tym piszę? Niedawno pacjentka po szkoleniu dietetycznym powiedziała do mnie tak: „Pani to nigdy nie musiała się odchudzać - jak może mnie pani zrozumieć?”.
Praca dietetyka to nie tylko zabawa w programie komputerowym w układanie jadłospisów. Do tej pory pamiętam, jak na studiach uczono nas, że lepiej dać 2,5 g masła na kromkę niż 3 g, bo pierwsza wersja wyjdzie co do kalorii w podsumowaniu diety. Co z tego, że całość się będzie zgadzać, jeśli na 100 pacjentów tylko jeden kupi wagę kuchenną i odważy masło? Reszta klientów stwierdzi, że dieta zalecona przez lekarza oraz wiedza Pani dietetyczki jest jak opowieść science-fiction.
Dopiero po czasie dietetyk odkrywa, że jego praca to przede wszystkim psychologiczne podejście do pacjenta. Praca dietetyka łączy w sobie zagadnienia psychologii, medycyny oraz marketingu. Odpowiednią dietę, która niejednokrotnie jest jedyną drogą do zdrowia, trzeba zareklamować pacjentowi w taki sposób, aby on uwierzył, że dobrze skomponowany jadłospis rzeczywiście mu pomoże. Dopiero gdzieś z boku znajduje się to, czy pierś z indyka ma 99 czy może 98 kcal w 100 g produktu jadalnego. Z tego względu pacjent powinien zaufać swojemu dietetykowi, nie traktować go jak wroga i swoich niepowodzeń nie zrzucać na jego barki. Dietetyk ma być osobą nadzorującą i przyjacielem w jednym. Niestety niektórzy pacjenci mają inne podejście do tego tematu… ale o tym następnym razem...
Komentarze