Witam.
Wczoraj uzmysłowiłam sobie, że od 5 lat dołuję się moim giga 35kilowym jojem....5 zmarnowanych lat. Mam 33 lata... ile czasu mogę jeszcze zmarnować? Już teraz mam wrażenie, że życie się skończyło.... co będzie za kolejne 5 lat?
Ciuchy w rozmiarze 38 wiszą w szafie.... a ja wierzyłam.... nie osiągałam nic...załamywałam się.... szukałam winnych.... usprawiedliwiałam się.... przecież tak mi ciężko.... potem przyszedł krótki czas kiedy nie myślałam o tym zupełnie. Byłam skupiona na życiu codziennym - rodzina, dzieci, praca dom.... ale prawdy nie da się długo ignorować. Dobiłam do 105 kg. Moje największe ciuchy są już... powiedzmy dopasowane.
Jestem jabłkiem. Wiecie co to oznacza? Mam olbrzymi brzuch. Olbrzymi. Pierwsze co rano widzę po przebudzeniu i spuszczeniu nóg na podłogę jest ten brzuch. Zaczynam dzień z bardzo negatywnym nastawieniem.
OK. Ale chyba już nakreśliłam obraz tego co złe... skoro tu jestem, skoro to piszę to znaczy, że chcę coś zrobić. Podjąć działanie. Nie ma we mnie super motywacji. Nie ma super siły. Ale chcę zacząć. Powoli. Nie chcę rzucać się na głęboką wodę bo nie dopłynę do brzegu. Plan jest taki. Na początek fitness 2 razy w tygodniu… plus wprowadzenie pewnych zasad EAT CLEAN… muszę się skupić na wieczorach…. To wtedy dzieją się złe rzeczy… bardzo złe kompulsy.
Tak. Taki jest plan. Fitness 2 razy w tygodniu i opanować wieczorne kompulsy. To będzie powiedzmy 75% sukcesu. Reszta przyjdzie z czasem. Wszak apetyt rośnie w miarę jedzenia… jak wytrwam parę tygodni to będę chciała jeść jeszcze lepiej, ćwiczyć więcej…
To by było chyba na tyle.
Wiem jak wielkie znaczenie ma wsparcie. Wiem bo już raz doświadczyłam jego mocy. Liczę że znowu tego doświadczę. Wsparcia, satysfakcji z walki i z sukcesu, z bycia kobietą… i z tego, że otwarcie szafy nie będzie już gorzko-dramatycznym przeżyciem.
Zakładki