Strona 2 z 3 PierwszyPierwszy 1 2 3 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 11 do 20 z 30

Wątek: Życie na diecie - czy naprawdę odchudza?

  1. #11
    malgosiaaa5 jest nieaktywny Nowy na forum
    Dołączył
    31-05-2004
    Posty
    0

    Domyślnie

    Na początku chcę napisać ,że bardzo się cieszę ,że to forum wreszcie działa .Bo od jakiś 2 miesiecy miałam problemy z odpisywaniem na wasze posty.Kiedy przeczytałam ten topic zdałam sobie sprawę, że u mnie problemy z wagą zaczęły się właśnie wtedy gdy chciałam schudnąć.W efekcie przytyłam ponad 13 kg.Przez 5 lat odchudzanie było numerem jeden w moim życiu ,to był koszmar ...Całe liceum zmarnowałam na ciągłe głodówki i diety cód .Ale to nie było najgorsze , najgorsze było to ,ze nigdzie nie chciałam wychodzić , nie chciałam sie z nikim spotykać.Całe dnie siedziełam w domu i urzalałam się nad sobą ,nie nawidziłam chodzić na zakupy ,nie mogłam oglądać swoich zdjęć...to był koszmar .Wszystko zmieniło się dopiero w tym roku .Mianowicie powróciłam do uprawiania sportów zaczęłam biegać ,pływać ,pogodziłam się z tym ,że nie da sie schudnąć w 7 dni ,dałam sobie na to więcej czasu...teraz przy wzroście 173 ważę 60kg. Jednak marzę o wadze 55 i wiem ,że niedługo to osiągnę. Bardzo się boję tego ,że w momencie kiedy osiągnę moją upragnioną wagę kalorie nadal będą mną rządziły i....

  2. #12
    kolez-anka jest nieaktywny Nowy na forum
    Dołączył
    09-04-2004
    Posty
    0

    Domyślnie

    Ech... jeni, przypomniałaś mi mój dzienniczek kalorii... hihi co to była za udręka. Kupiłam sobie mały (acz gruby) notes i podjęłam postanowienie że będę wszystko wypisywać dokladnie co jem na kazdy posiłek, pomiędzy i ile ma co kalorii, potem ile w sumie dziennie kalorii zjadłam, czy zmieściłam się w granicy 1000-1200. Przez pierwsze dni jakoś mi to szło chociaż ciągle musiałam latać pomiędzy kuchnią a moim pokojem gdzie ów dzienniczek się znajdował. Nie miescił mi się w kieszeni więc nie nosiłam go ze sobą i to moje bieganie (które oczywiście tylko na zdrowie mi wyszło ) doprowadziło mnie leniwą do tego ze zrezygnowałam. Dzisiaj się z tego ciesze. Aż strach pomyśleć w jaką obsesję to mogłoby się przerodzić...

  3. #13
    jagcia Guest

    Domyślnie

    Cześć Wam!
    Jestem jedną z najmłodszych uczestniczek tego forum (14 lat). Moja historia wygląda tak:
    Urodziłam się, mając 4,680 kg :/ Jako dziecko bywałam niejadkiem, choć słodycze zawsze lubiłam Odkąd pamiętam, zawsze miałam wypukły brzuszek... Gdzieś w 1-2 klasie podstawówki koleżanki zaczęly dokuczać mi, że jestem gruba. Rodzinka skutecznie wmówiła mi, że to one są zbyt chude (no, rzeczywiście były baaardzo chude...). W 3-4 klasie zaczęłam sobie zdawać sprawę z tego, że jestem dość pulchna, ale nie robiłam nic, aby to zmienić, przeciwnie: jadłam mnóstwo pyszności typu drożdżówka z serem, z budyniem... (dziś jest mi niedobrze, gdy pomyślę o jakiejś słodkiej bułce, choć czasem zjadłoby sie cosik tuczącego - ale troszeczkę!!!) W 5-6 klasie "odkryłam", że jednak znaczna większość osób jest szczupła, a ja nie W 1 klasie zauważyłam, że większość osób jest bardzo, czasem nawet przeraźliwie szczupła... Pierwsze, nieudolne próby odchudzania podjęłam w wakacje między 4 a 5 klasą. Znalazłam w "Filipince" ogromny temat Nowa figura w dwa miesiące, a w innej babskiej gazecie Nowa figura w tydzień(!). Oczywiście nie stosowałam żadnych diet ani zabiegów upiększających, ale postanowiłam ćwiczyć. Jednak szybko przestałam, ponieważ pewnych ćwiczeń po prostu nie byłam w stanie wykonać W 6 klasie w myśl zasady "Należy jeść niskokaloryczne posiłki" zapychałam się pysznościami typu przekąski pieczywo WASA( + dżem, Nutella, czy inne rzeczy!), jogury, serki ... Od Nowego Roku 2003(6 klasa) postanowiłam codziennie rano(!) ćwiczyć, ale przestałam po dwóch tygodniach. Przez "Zieloną szkołę" w maju cały czas nie jadłam mięsa i w ogóle ograniczałam żarełko, ale ostaniego dnia... szkoda gadać... No i po powrocie miałam niezły apetyt W połowie czerwca znowu zaczęłam codziennie ćwiczyć i - naprawdę!- ciągnęło się to aż do marca! Wtedy jednak kierowałam się twierdzeniem, że "należy ćwiczyć, nie ważne, co i ile". No i bardzo często ćwiczyłam baaardzo krótko, ale codziennie(oprócz tzw. "tych dni" i pewnego tygodnia, kiedy byłam nieludzko chora). W wakacje zaczęłam jeść "wczesne kolacje" (tzn. nie koło 22:30, ale ok.17-20, sporadycznie o 21!). No i tak jest do dziś: jadam kolację przeważnie koło 19. Niestety, te "sztuczki" nie przyniosły korzyści - przeciwnie, nawet przytyłam!!! Jednak tej wiosny zaczęłam na poważnie ćwiczyć- ćwiczenia na brzuch ze specjalnej książki, rower, zastępowanie jazdy tramwajem naokoło Rynku miłym spacerkiem, ostatnio nawet włażenie po 2 stopnie po schodach - No i mniej więcej od Wielkiej Nocy zaczęły pojawiać się wstępne efekty, przez ostatni miesiąc jeszcze większe i bez powrotu do poprzednich wymiarów Niestety, jakieś dwa tygodnie temu zaczęłam liczyć kalorie (wcześniej jadłam "na oko" kilka stosunkowo małych posiłków ziennie) no i... załamka! Zdaję sobie sprawę, że jem dużo mniej, niż wynosi moje dzienne zapotrzebowanie, ale i tak wydaje mi się, że to za dużo! Okropność!
    Teraz (żeby nikt nie miał żadnych wątpliwości co do konieczności mojego odchudzania) podaję swój stan: wzrost: 168 cm, waga(w lutym):67 kg, wymiary: 96(ok. 1/3 to tłuszczyk na pleckach)/78-80/93.
    Jeśli chodzi o jakieś wnioski, to myślę, że największym marzeniem większości grubasków jest to, żeby mogły sobie beztrosko jeść wysokokaloryczne słodycze, fast foody itp... i cały czas zachowywać idealną sylwetkę...Pozdrawiam!

  4. #14
    kolez-anka jest nieaktywny Nowy na forum
    Dołączył
    09-04-2004
    Posty
    0

    Domyślnie

    No jak wszyscy piszą swoje historie odchudzania, to ja też napisze swoją, a co mi tam :P Od urodzenia, do wieku dojrzewania byłam normalna - szupła. Kiedy weszłam w ten cholerny okres "pokwitania" jak to się mówi ładnie to zaczęły się tzw. schody, mianowicie zaczęłam dużo jeść. Szczerze mówiąc zajadałam stresy No ale na początku jeszcze mi jakoś to uchodziło na sucho, dopóki równocześnie rosłam. Ostatnie zdjęcie na którym widziano mnie jeszcze z boską sylwetką pochodzi sprzed wakacji 4 lata temu - miałam wtedy 11 lat. Potem nie wiem co się działo, bo kolejne zdjecie pochodzi z wakacji z następnego roku - wtedy już sadełka przybyło, oj, przybyło. Pewnie dlatego, że proces wzrostu znacznie zwolnił, znaczy zamiast 7 cm rocznie rosłam 1 cm/rok. No więc w kolejne wakacje, mając 13 lat postanowiłam: będę się odchudzać. Miałam grubą sąsiadkę, która mieszkała nade mną i ona znacznie schudła... wchodząc i schodząc z miski! Przy użyciu tego jakże prostackiego urządzenia schudła naprawdę dużo przy czym codziennie rano miałam dawkę odgłosów ciężkiego stąpania gdzieś w okolicach sufitu. Postanowiłam też spróbować, robiłam to przez jakiś czas, nie wiem czy skutkowało - nie miałam wtedy wagi. Potem był okres aerobiku, lekkiego odżywiania się, biegania. W sumie zajęło mi to kilka miesięcy te moje maniackie wyczyny i kiedy dopilnowałam, aby moja mama kupiła wreszcie wagę, byłam w szoku! Z 59 kg zjechałam do 53! To był dla mnie sukces, choć wiedziałam ze nadal jestem gruba. Postanowiłam nadal biegać, choć zrezygnowałam ze zdrowego jedzonka, potem wogole przestałam biegac i tak moje 6 kg wróciło do mnie Na jakiś czas darowałam sobie dietę, aż do momentu w którym - wakacje rok później - postanowiłam jeść 1000 kcal dziennie... wytrzymałam jakieś 2 tygodnie, to było nie do zniesienia, wszystko musiałam zapisywać co jem, to było chore. Potem dałam sobie spokój, chociaż raz na jakis czas próbowałam cos wymyslić aby schudnąć. No i niedawno, 2 miesiące temu, zaczęłam znów biegac - teraz robie to codziennie, poza tym moja prawda zyciowa znajduje sie na [link widoczny dla zalogowanych Użytkowników] - mianowicie bez liczenia kcal jem zdrowo i niskotluszczowo. Narazie dobiegł konca 3 dzien mojej diety, a ja czuje sie fantastycznie Wiem, ze to było nudne,wiec sorry, nie musicie tego czytać. ale ja mimo wszystko to umieszcze namęczyłam się troche jak to pisalam

  5. #15
    marchmie jest nieaktywny Nowy na forum
    Dołączył
    07-06-2004
    Posty
    0

    Domyślnie a jezeli chodzi o dziecinstwo.....

    jezeli chodzi o dziecinstwo to ze mna bylo inaczej. bylam chudym niejadkiem, nie lubilam miesa, tlustosci, moglam jesc tylko ser bialy, zolty, jajka i ciasto. zadne zupy, grilowane kielbaski ani hamburgery czy hotdogi mnie nie interesowaly (chipsy tez nie).

    problemy sie zaczely jak lekaze stwierdzili ze mam anemie, spowodowana niedoborem zelaza we krwi (pisze tak bo moze tez byc na przyklad anemia pokrwotoczna czy jakies inne).

    problem wygladal nastepujaca- rodzice zaczeli mnie traktowac jak ledwo zyjaca anemiczke. musialam jesc duzo miesa, mama wkladala mi 2 plasterki szynki w kanapke (zelazo!) i czesto robila mi watrobke z cebulka (zelazo!!).

    ja nie bylam na poczatku zadowolona, ale jako male dziecko zauwazylam, ze "mama sie cieszy jak ładnie zjem" no i zaczelam jej roic przyjemnosc.... nigdy nie bylam gruba, ale tez nigdy nie moglam zalozyc mini bez skrepowania, ba mini ja sie wstydze wyjsc w krotkich spodenkach.

    ..... moze to troche zrzucanie odpowiedzialnosci na rodzicow. oczywiscie nie robili tego specjalnie ani swiadomie. no ale dzis wiem, ze dziecko niejadek to wcale nie jest problem, kazdy je tyle ile chce i nie powinno sie w niego wmuszac nic.

    ... a bogatym zrodlem zelaza sa tez rosliny straczkowe.... no coz mama o tym nie pomyslala

  6. #16
    Sunflower Guest

    Domyślnie

    Witajcie ponownie
    Strasznie się cieszę, że ten topic spotkał się z takim odzewem, przeczytałam wszystko od deski do deski (Kolez-anka, to wcale nie było nudne! )
    Nie będę odpisywać Wam wszystkim po kolei, bo to chyba nawet nie jest potrzebne. Wystarczy, że te historie tu są. I właśnie widać jak na dłoni, w jakie błędne koło człowiek potrafi wpaść przy odchudzaniu, jak często można chudnąć i tyć i znów chudnąć i tyć... Ale mimo wsystko nie można się poddawać... Ale to na pewno nie oznacza ciągłej walki i umartiania się.
    Zapisałam sobie parę zdań z Waszych wypowiedzi i będę je czytać, kiedy będę chciała znowu wpaść w dietetyczne szaleństwo
    Poloninka - siostro, niech Cię uściskam! Mam dokładnie to samo - tyle już się odchudzałam, że podświadomie boję się do tego wracać... chcę jeść NORMALNIE, tak po prostu. I to nie znaczy: jeść dużo, tłusto i niezdrowo. To znaczy pozbyć się obsesji na punkcie jedzenia. Któraś z Was, nie wiem, czy w tym poście, napisała coś, co zapadło mi w pamięć - jedzenie to taka prymitywna, najbardziej podstawowa funkcja życiowa - a my przyporządkowałyśmy jej całe życie. To nie może tak zostać!

    Buziaki, Słonka, jeśli tylko macie ochotę to wpisujcie się tutaj. Mimo, że każdemu życzę zdrowia i normalności to jednak świadomość, że nie tylko ja mam taki problem, przeczytanie tego w konkretnej historii, podnosi na duchu I dodaje optymizmu i wiary w to, że jeszcze będzie dobrze. Bo będzie, na pewno!
    Sun.

  7. #17
    kolez-anka jest nieaktywny Nowy na forum
    Dołączył
    09-04-2004
    Posty
    0

    Domyślnie

    Heh... ja nie moge na nikogo zrzucać winy za to że jestem gruba. Rodzice nigdy mnie nie zmuszali do jedzenia. Ja poprostu zawsze jadłam wszystko (prawie...w kazdym razie lubiłam rzeczy, których inne dzieciaki nie znosiły np. szpinak) i oni nigdy nie musieli się czepiać. Dlatego biorę pełną odpowiedzialność na siebie. Przytyłam ponieważ JA tak sama wybrałam obżerając się bez rozumu, dlatego nikogo nie obwiniam, poprostu muszę teraz ponieść konsekwencje i schudnąć ...

  8. #18
    tolia jest nieaktywny Nowy na forum
    Dołączył
    01-06-2004
    Mieszka w
    Szczecin
    Posty
    0

    Domyślnie

    Przeczytałam wszystkie posty i w każdym z nich znalazłam przynajmniej jeden element łączący- wasze mamy karmiły was na siłe, cieszyły się, że "zdrowo" wyglądacie, , u mnie natomiast sprawa przedstawiała się zupełnie odwrotnie. Byłam szczupłym dzieckiem, pomimo tego moja mama zawsze mówiła mi, że grube dziewczynki są nieapetyczne, nieładne, że ja powinnam być zawsze szczuplutka, jeść malutko itp.. Jako dziecko zgadzałam się z mamą, aczkolwiek nie stanowiło to dla mnie jakiejś wyroczni-przeciez byłam szczupła, więc wszystko było o.k. W okresie dojrzewania, w wieku lat trzynastu nagle jedzenie stało się jakąś dziwnną moją obsesją. wszyscy dookoła mówili mi, że mam piękną sylwetkę, że idealną, kobiecą, i tym podobne.. Ja jednak nie byłam z siebie zadowolona całkowicie..i nie chodziło mi wówczas o moją wagę czy wymiary, ale o nogi..że nie są tak doskonale wyrzeźbione,że moje usta nie są duże i pełne, że mam zbyt jasną karnację... Tak zaczęła się moja życiowa frustracja. Byłam zrozpaczona, że nie mogę być idealna, że są koleżanki ładniejsze ode mnie. I wtedy właśnie sięgnęłam po jedzenie.. zaczęłam się opychać, jeść, jeść, jednocześnie płacząc, że to robię.. Wstydziłam się pokazać na ulicy, bo już nie słyszałam komentarzy typu "ale ta tolia to zajebista laska" , a mój przyjaciel dokuczał mi, że tyję, mówił, że się robie tłusta, ale że "dla niego ja zawsze pozostanę piękna". Wpadłam w ogromne doły. Okazało się, że tracę większość ze swoich dotychczasowych kolegów, bo im podobały się we mnie jedynie moje pośladki.. Przestałam wychodzić z domu, a do szkoły ubierałam jakieś stare spodnie i swetry mojego taty, aby ukryć (hehe) swoje nowe kształty, nie kupowałam sobie nowych ubrań, bo twierdziłam, że kupię jak schudnę. W efekcie chodziłam ubrana jak dziad- włosy zakrywające twarz, aby nikt nie widział, że to właśnie ja, te okropne swetry, stare, wielkie koszule. No cóż.. przytyłam 15 kg. Z przepięknej muzy płci męskiej stałam się poczwarą. Mama bardzo mnie poniżała, zresztą cała rodzina. Wiem, że mieli dobre intencje, ale droga obrana przez nich była nie ta.
    Wreszcie- rok temu- spodobał mi się pewien chłopak. Dla niego zaczęłam się ładnie ubierać, malować, generallnie starać się. Opłaciło się. I nie jest istotne, że nie schudłam - ja po prostu przestałam tyć.
    A dzisiaj... pogodzona ze sobą, staram się zrzucić te zbędne kilogramy.. ale już ne metodą wyniszczających głodówek, czy diet 1000 kcl tylko poprzez ograniczenie jedzenia, wybieranie zdrowszych produktów, ruch. I teraz się uda, wiem to. A mojej mamy chociaz tak kochanej i cudownej- jeżeli chodzi o mój wygląd to jej po prosu nie słucham. Wyłączam się na tą chwilę.
    Wiecie co.. musiało minąć tyle czasu, a ja musiałm tak się zmienić, aby zrozumieć jaka wtedy byłam pusta, naiwna i próżna. Cóż..może dobrze , że tak się stało.
    Teraz walczę z nadwagą, ale przechodzę na dietę. W tym poście jest naprawdę dużo racji, dużo mądrości. Mam nadzieję, że mój wpis również coś wniesie.

  9. #19
    kolez-anka jest nieaktywny Nowy na forum
    Dołączył
    09-04-2004
    Posty
    0

    Domyślnie

    Jeszcze a propos tematu... chcę zastanowić się nad pewnym problemem:
    Przypuśćmy że pani XYZ ma nadwagę i przechodzi na dietę polegającą na liczeniu kalorii. 1000 kcal dziennie. Dieta, jak najbardziej skuteczna, bo rzeczywiście stosując ją chudnie się. I tak właśnie się stało. Pani XYZ schudła dość znacznie - osiągnęła swoją wymarzoną sylwetkę, z której jest dumna i cieszy się, że udało jej się tego dokonać. Tylko teraz powstaje pytanie, którego chyba wiele osób przechodzących na diete 1000 kcal sobie nie zadaje, mianowicie CO DALEJ Naprawdę mnie to intryguje co się robi "potem"? Czy całe życie liczy się kalorie? Czy moze je sie tak jak przed dietą doprowadzając do efektu jojo? Czy ktoś z was się nad tym zastanawiał? Ja kiedy - dawno temu - przechodziłam na dietę 1000kcal myślałam nad tym : co będzie keidy już schudnę? I odpowiadałam sobie: "wtedy już mój organizm się przyzwyczai do jedzenia mniejszych ilości i będę jadła mniej...tak no, automatycznie...bez liczenia kcal". Ale teraz uważam że to błędne myślenie, przeciez po 3 czy 4 miesiącach tej obsesji liczenia kcal, chyba są tylko 2 możliwości:
    a. po schudnięciu odczuć wolność jedzenia, nie bądąc na diecie, i jeść słodycze itp zeby korzystać z okazji że MOŻNA jesc efekt jojo
    b. po schudnięciu bać się o utrzymanie wagi obsesja liczenia kcal trwa
    A wy co myslicie?

  10. #20
    Sunflower Guest

    Domyślnie

    Tolia - masz rację, czasami trzeba aż takich smutnych przejść żeby zrozumieć, że to co jest w nas nie ogranicza się tylko do ciała i wyglądu. Że nie trzeba być idealną, żeby być sobą - jedyną i niepowtarzalną. A jeśli naprawdę kocha się swoje ciało, to bycie piękną przychodzi samo, po prostu emanuje z kobiety, i żadne "defekty" wyglądu w tym nie przeszkodzą. Tylko czemu tak dużo czasu zajmuje zrozumienie tego...
    Kolez-anka - ja miałam właśnietaką sytuację, 2 lata temu, ze sporą pomocą tej strony schudłam na diecie 1000 kcal do sylwetki dokładnie takiej, jaką chciałam mieć. Właściwie to nie było 1000, ale ok.700 kcal. I też tłumaczyłam to sobie tak, że potem żołądek mi się skurczy itd... Co więcej, nie wyobrażałam sobie, żebym mogła jeść więcej - na samą myśl wydawało mi się, że pęknę I początkowo rzeczywiście jadłam mało, potem parę razy zdarzyło mi się zaszaleć i zjeść 7-8 kawałków sernika za jednym posiedzeniem. I nie tyłam. Hurra! Mogę jeść, ile chcę, widocznie po tej głodówce tylko mi się wydaje, że to są duże ilości jedzenia. Nie utyję! Gdzieś tam kołatała się myśl, że to jednak dużo, ale coś jakby ją przyblokowało. Pewnie długo tłumiony instynkt jedzenia. Coraz więcej, więcej, aż w końcu zaczęłam się zwyczajnie przejadać. I wróciłam do tego, co było przed odchudzaniem, czyli "jedzenie panaceum na wszystko" - nudę, smutek, zdenerwowanie.... Eh, nawet nie chcę już sobie o tym przypominać, bo po każdej takiej jedzeniowej sesji czułam się fatalnie, a mimo to za 20 minut i tak dreptałam po kolejną kanapkę. Teraz nie myślę o jedzeniu prawie w ogóle, co nie znaczy, ze nie jem - po prostu nie zawracam sobie tym faktem głowy. I na razie, odpukać, dobrze mi z tym. Zobaczymy, jak to się sprawdzi na dłuższą metę
    Sun. (znad książek - moja pierwsza sesja bez obżarstwa )

Strona 2 z 3 PierwszyPierwszy 1 2 3 OstatniOstatni

Zakładki

Zakładki
-->

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •