Kurde no!

Wczoraj przeprowadziłam z moim ojcem rozmowę o odchudzaniu, dość głośną i eee.. mało pokojową. Myślałam że poskutkuje. A dzisiaj co?

.. Pizzę przywiózł!..

Poczm stwierdził, starym argumentem że "wszystko tuczy jednakowo" i że "jedynym ratunkiem dla mnie jest mniej jeść".

No przepraszam bardzo, jem po dwie skibki na śniadanie i kolację, obiad jem cały (w tej porze akurat głodna jestem), a w międzyczasie, jedyne, co zdarza mi się podjadać, to jabłka.

Nie muszę dodawać, że osiągam przy tym efekt odwrotny do zamierzonego -- ważę już 75 kg :/

Co znowu robię nie tak?

p.s: jutro wyniki egzaminów w ZSM. Muszę się pilnować, bo jak się nie dostanę, znowu weźmie mnie Wielki Frustracyjny Głód albo Rozpaczliwe Obżarstwo.

Właściwie to już nie wiem, co gorsze.



p.s2: ojciec stwierdził, że nie ma zamiaru wspierać mnie w moim odchudzaniu, bo nie ma pojęcia, jak, ani co mogłabym jeść zamast tej pizzy, poza tym to jest moja sprawa i on się w to mieszał nie będzie. A nawet gdyby, to nie zamierza zmieniać swoich nawyków żywieniowych (no, on nie musi..) i że mam się tym sama zająć, bo to tylko i wyłącznie moja wina.

Budujące, prawda?