Witam wszystkich serdecznie!
Proszę mi wybaczyć, jeśli nie trafiłam z moim pytaniem w odpowiednie mejsce, ale trudno mi cokolwiek o tym znależć, a dokładniej o tyciu w USA. W zeszłe wakacje byłam w USA na bardzo popularnym wsród polskich studentów programie Work&Travel... i przytyłam równiutko 11 kilogramów w 11 tygodni hmmm nieciekawie... A teraz wyznanie z ręką na sercu - jadłam tam porównywale ilości do tych, które wchłaniałam w Polsce, a przeciez w Polsce prowadzilam raczej siedzący tryb zycia. Większośc z polskich dziewczyn tam (i naszych sąsoadek jak np. Słowaczek, Litwinek i in.) ogromnie szybo tyła, jedząć - i tu nie ma reguły - mniej niz w doimu, tyle samo, a niektórzy więcej, niemniej nalezy pamiętać, że większośc z nas wykonywała tam pracę fizyczna, więc teoretycznie jest to ruch. Wieć skąd to tycie z prędkościa ok. 1 kg/tydz.? Oczywiście wiem o podstawach, czyli że amerykańskie jedzenie jest bardzo kaloryczne i nafaszerowane chemią, że zmiana klimatyczna itp. no ale BEZ PRZESADY Wszystko to prawda, ale chyba do czasu tak powinno być, a z tego, co się dowiedziałam, to ile czasuy się tam zostanie, tak długo będzie sie tyć (moja przyjaciólka w LO byla na wymianie rocznej i odjezdzajac wazyla ok.60 kg przy 170 cm, a po powrocie 101,6kg). Ale o co mi chodzi w ogóle? Chciałabym prosić o podanie mi jakichs sprawdzonych rad, co zrobić aby tam nie utyć, bo rozważam mozliwośc wyjazdu na rok do Kanady (a żarcie tam podobne) i nie ukrywam, że wizja powrotu 40 kilogramami zapasu mi sie nie podoba. Bardzo prosze potraktowac mnie powaznie, bo mimo iz ten fenomen wydaje sie nawet zabawny z opowiadan, to na prawde glupio tak wracac OTYŁYM (mam 163cm, przed wyjazdem wazylam 67, po powrocie 78kg), a pomijajac kwestie estetyczna, to najgorsze że bardzo zkle odbija sie to na zdrowiu - ja przy wadze 78 mialam spore problemy, zadyszka na drugim pietrze, biagalam jak słonica itp.