eh, nie uwierzycie, ale dziś w nocy wylądowałam w Krakowie.
Wczoraj rano dowiedziałam się o śmierci mojej ukochanej babci. Pobiegłam do pracy prosić o urlop. Mój ukochany szef stwierdził, że nie będę się tłukła pociągiem 10h. Dał mi kilka numerów telefonów, zadzwoniłam, samolot się znalazł w ten sam dzień. Firma za loty zapłaciła, i oto here I am.

Idę na dywanik powyciskać trochę stresu, na 9.30 idę na śniadanie do przyjaciółki (mieszka na tej samej ulicy) no i wiadomo, potem na pogrzeb. Ale powiem wam szczerze, że jeszcze do mnie nie dociera. Nie wierzę. Uwierzę pewnie, jak dojadę na miejsce, zobaczę ryczącą rodzinę, wejdę do domu, a babci nie będzie.

Aa no i jeszcze jedno. Wczoraj padła decyzja szefostwa ( w tempie błyskawicznym ), że zostaję w Berlinie do końca lipca (2 tyg dłużej).