witaj tańcząca,
poczytałam trochę o Twojej sytuacji i powiem Ci, zę mamy ze sobą wiele wspólnego. to co się teraz z tobą działo mnie dopadło na poczatku tego roku akademickiego. okresy restrykcyjnej diety przeplatały się z obżarstwem do granic możliwości. jadłam jakbym już nigdy miała nic nie zjesc. paskudne.
jednak po krótkim czasie byłam tym tak zmęczona, ze zaczęłam szukac w sobie rozwiązania. postanowiłam podczas kompulsów wmawiać sobie, ze oczywście zjesz to.. napełnisz sobie ciepło brzuszek.. ale jutro. nie dziś. tylko jutro. na pewno. zobaczysz jak będzie fajnie. no i tak siebie przekonywałam. jak jakaś wariatka. to było jak jakiś dialog schizofreniczki (nie na głos, bo sama w domu nie byłam ). na poczatku nie pomagało. dochodziłam do wniosku, ze pieprzę to, bo przecież jestem głodna (nie byłam)..ale po jakimś czasie ta obietnica, ze jutro jedzenie całej ziemi nagle nie wyparuje zaczęła skutkować. (wczoraj nawet zastosowałam tą samą technikę rezygnując z sevenday'sa). moze to strasznie głupie, ale to mój sposób. nie gwarantuję, ze u Ciebie zadziała. na początku na pewno nie, ale jak troche popróbujesz, to może..
teraz już nie mam problemu z kompulsami. nawet jak mi się zdarzy poobżerac, to nie tak, że żoładek mi pęka i jest mi potwornie niedobrze.
takie syte i smaczne śniadanko też powoduje, ze prawdopodobieństwo podjadania jest mniejsze, także chwała bogu za koktajle
a, no i do tego co pisałam wyzej odam jeszcze, ze swietnie działa na mnie blokada po 19. zakodowałam sobie, zę po tej godzinie nie jem i już. koniec kropka. juz tak sobie wmówiłam fatalne skutki wieczornego pałaszowania, ze po prostu mnie od jedzenia odrzuca. poza tym, został mi nawyk po zeszłorocznym dietkowaniu, ze jak idę spać trochę głodna, to czuję sie lepsza :/ zboczone, wiem. ale działa.