(PO) NOCNE MYŚLI
Obudziłam się dzisiejszej nocy o 2:30. Powędrowałam do toalety, która, jak to we wspaniałych wieżowcach zaprojektowano, sąsiaduje z kuchnią. Byłam zaspana, oczy prawie zamknięte, półświadoma. I w tej półświadomości wyłania się myśl: Może coś chapnąć? Np. chlebka z masłem ?
Wyobrażacie sobie Co za pomysł .Mam już za sobą okres nocnego jedzenia i nie życzę sobie powrotu do tamtych czasów.
Metoda odliczania w dziennej diecie, tego, co zjadło się nocą jest do bani.
A to dlatego, że noc nie jest porą jedzenia, takie zachowanie nie jest normalne (a ja przede wszystkim chcę żyć i odżywiać się normalnie). Bardzo łatwo się przyzwyczaić do nocnego ucztowania (pod osłoną nocy grzeszki wydają się mniej widoczne - ale wyrzuty sumienia są potem większe). Nie wspominając już, że kalorie wchłonięte nocą zmienią się w tłuszcz, zamiast ulec "spaleniu".
Na szczęście wróciłam pokornie do łóżeczka i spokojnie przespałam resztę nocy. Nawet nie obudziłam się głodna, co często mi się zdarza.
Skąd ta myśl o zjedzeniu czegoś nocą?
Wieczorem, po kolacji zjadłam furę wiśni. I to był błąd Mój błąd, choć te fury kupuje mama.
Zjedzenie owoców (nawet w ogromnych ilościach) nie wywołuje u mnie uczucia sytości, natomiast fatalnie rozciąga żołądek. Po nich czuję się objedzona, tracę komfort lekkości i pojawia się poczucie winy, że przesadziłam. A stąd tylko kroczek do rozkręcenia się i rzucenia w tym poczuciu winy na inne, konkretne jedzonko.
Generalnie lubię owoce, szczególnie jabłka, ale nie umiem ich jeść w małych porcjach 20-30dag. To sprawa nad którą muszę szczególnie popracować.
Wiele osób uważa, że latem łatwiej się chudnie - właśnie dzięki owocom sezonowym. U mnie jest wręcz przeciwnie. Potrafię latem przytyć, podczas gdy okres jesienno-zimowy często kończę zrzuceniem 2-3 kg. Dlaczego? Ponieważ jesienią i zimą mój żołądek kurczy się. Jem posiłki bardziej konkretne, ale mniejsze objetościowo niż latem. Czuję się lekko, to wprawia mnie w dobry nastrój i rytm zrzucania kilogramów.
Wczoraj, po wiśniach (i wcześniejszej kolacji!!!) pojawiła się ochota na chleb z masłem. Jakoś się opanowałam. Sięgnęłam po jabłko i kilka śliwek . Ale ochota na chlebuś przetrwała, objawiając się w środku nocy.
To, co opisłam - moje zachowanie - jest przejawem nieprawidłowego stosunku do jedzenia. Czasami nie potrafię zapanować nad ilością zjadanych owoców (i nie tylko).
Dla zdrowego człowieka, który zjadł obfitą kolację, nie ma znaczenia, czy na stole zostały kluski, ciasto, czy owoce. Jest syty i niczego więcej nie zje.
Ja natomiast nie ruszę ciasta, bo odzwyczaiłam się od słodyczy, ale kluski i owoce (itd.) są dla mnie pokusą, często nie do zwalczenia.
Rozwiązałam tylko część problemu - słodycze (to co najczęściej i najbardziej gubi). Niestety problem będzie istniał dopóki pozostanie choć jeden produkt postrzegany przeze mnie jako zagrożenie, któremu nie będę mogła się oprzeć mimo, że nie będę głodna.No to do pracy Droga do takiej upragnionej normalności jest długa i wyboista. Ale dojdę do celu, małymi kroczkami, może nawet na kolanach jeśli będzie trzeba
[link widoczny dla zalogowanych Użytkowników]